Rok pański 2016 zastał Jarecką w fotelu pasażera, w głębokiej awersji do czynności kuchennych.
Zaczęło się tak: Jarecka spojrzała w głąb siebie jak w studnię, krzyknęła HOP HOP a echo odpowiedziało jej: no weź, Jarecka, przecież ty naprawdę, ale to naprawdę, nie masz ochoty wyjeżdżać na święta.
Najbliższa z punktu widzenia topografii rodzina Jareckich zdecydowana była obrać świąteczny kurs w rodzinne strony, stało się więc jasne, że Jareccy spędzą Wigilię sami, w swoim skromnym, siedmioosobowym gronie.
Dziatwa uderzyła w płacz; Dziadkowie! Kuzyni! WIĘCEJ prezentów!
Jarecka nie ugięła się pod naciskiem, na drugiej szali zaległo bowiem: pakowanie, pakowanie oraz planowanie, które jest niebywale męczące (choć nie aż tak, jak brak planów).
Wkrótce samochód dowiódł słuszności hegemonicznej decyzji Jareckiej psując się porządnie już w wigilijny wieczór. Natychmiast po świętach został odstawiony do najbliższego mechanika, tego, który "ma czysto"(widział kto kiedy czysty warsztat samochodowy? Jest taki, na Zaogoniu).
A skoro mowa o porządku, w toku przedświątecznych przygotowań - na które można by machnąć ręką w przypadku wyjazdu do Dziadków - Jarecka poczyniła pewne przykre spostrzeżenia i powzięła środki zaradcze.
- Jarecki! - oznajmiła - jest taki problem. Poważny, toteż oczekuję od ciebie konkretnych propozycji, nie frazesów typu "jakoś to zorganizujemy". Tu potrzeba systemowych rozwiązań!
Tu zawiesiła głos i gdy już dostatecznie zaciekawiła Jareckiego, przystąpiła do rzeczy:
- Nie radzimy sobie ze sprzątaniem. Mnie całe dnie upływają na wożeniu dzieci do szkół i nazad, gotowaniu, odgrzewaniu (tu nastąpiła drobiazgowa i w istocie oszałamiająca lista zająć, której stopnia trudności i tak nie ogarnie ten, kto nie zna Piątka) a ty przeważnie jesteś w pracy. Owszem, w ciągu dnia miewam czas na odpoczynek. Ale przecież nie mogę go poświęcić na pucowanie wanny, bo kiedyś MUSZĘ odpoczywać!
Jarecki się zgodził, musi.
- Szorowałam dziś szczotką kąty w łazience, na kolanach, i zobaczyłam co się dzieje pod umywalką - kontynuowała dramatycznie Jarecka - tak być nie może. Albo umawiamy kogoś do sprzątania albo wyznaczamy sobie jeden cały dzień raz na jakiś czas i wtedy jedno z nas musi zabrać gdzieś dzieci na cały dzień a drugie cały ten dzień sprzątać (tu Jarecka popadła w głęboki namysł, co tak naprawdę wolałaby robić i rozpaczliwy jęk rozdarł jej trzewia).
- Dobrze - odparł dzielnie Jarecki najwidoczniej rozdarty wewnętrznie tym samym spazmem - wkrótce coś postanowimy.
W przeddzień Sylwestra właściciel czystego warsztatu, schludny czterdziestolatek w firanki czesany doniósł, że owszem, usunął skutek, lecz przyczyny usunąć nie da rady i Jarecki, dziwnie czemuś smutny, odstawił samochód do najpierwszego speca, Ryżego Mechanika z Przedmieścia, tego samego, który w piegowatej dłoni wciąż dzierży 250 zł Jareckich.
Znaczyło to ni mniej ni więcej, że to Jarecki będzie pełnił funkcję sylwestrowego szofera, gdyż Jarecka zapomniała już, jak prowadzi się samochód z manualną skrzynią biegów, a w taką właśnie zasobny jest służbowy wóz Jareckiego.
A zatem, tak, Jarecki nie wypije ani drinka-drineczka z kolegą Lekarzem i kolegą Lekarza, lekarzem.
Oraz z Jarecką i żonami lekarzy, dodajmy.
I oto widzimy Jareckiego w wesołej kompanii jak grzebie widelcem w talerzu pełnym specyjałów, popija colą i zerka na zegar.
...
Tymczasem ferie świąteczne dobiegły końca i brak samochodu zaczął Jareckiej mocno doskwierać. Pospolite punkty dnia codziennego, jak zakupy w Biedronce czy kurs na pocztę - nie mówiąc o zwykłej logistycznej obsłudze uczniów! - znalazły się poza jej zasięgiem.
Ponadto w dalszym ciągu trzymała Jarecką w czułym uścisku niechęć do przygotowywania posiłków, co miało oczywiście związek z nadużyciem tych funkcji w okresie przedświątecznym. Co - powtórzmy - nie miałoby miejsca, gdyby Jareccy, jak co roku, spędzili święta w szerszym rodzinnym gronie.
Lecz czym byłby człowiek bez żelaznej woli, która za nic ma okoliczności!
Czegóż człowiek nie dokona, gdy się, zaweźmie, napnie jak te rzeźby na MDM-ie, natęży jak murarz co podaje cegłę? Gdy zaplanuje, gdy MUSI?
- Zaraz wracam - rzucił Jarecki wyskakując z samochodu pod sklepem.
Było niedzielne popołudnie.
Rodzina Jareckich właśnie udawała się na jasełka a ponieważ Jarecka nie miała ochoty upiec ciasta na poczęstunek zaplanowany po przedstawieniu, Jarecki zboczył do Biedronki.
Na parkingu było tłoczno i Jarecki wcisnął się na wolne miejsce z brzegu, nieco tylko wystając bryłą wozu poza linię.
- Chyba się zmieszczą, nie? - rzucił niedbale wysiadając.
Jarecka równie niedbale rzuciła okiem na zwężoną drogę przejazdową i stwierdziła ponad wszelką wątpliwość, że samochód osobowy przejedzie obok SPO-KOJ-NIE.
Tak, oczywiście, prawo Murphy'ego jest nieubłagane.
Gdy tylko drzwi sklepu zamknęły się za Jareckim, w okno Jareckiej załomotał kierowca wielkiej ciężarówki (niedzielne popołudnie, przypomnijmy), który niewerbalnie dał do zrozumienia, że chciałby tędy, kurde blaszka, przejechać!
Cóż było robić.
Jarecka wyjęła telefon,
Jarecki nie odbierał.
Wzięła kluczyk.
Przesiadła się i przez chwilę odgruzowywała w złogach pamięci długotrwałej "które to sprzęgło??"
Następnie nadepnęła, przekręciła, wrzuciła bieg i - w imię Ojca! - ruszyła. Postawiła samochód kilka miejsc dalej, wyłączyła silnik i wtedy na tyłach samochodu rozległy się brawa.
- Mamo! - jodłowały okrutne stwory - brawo ty!
- Dziękuję dzieci.
- Mówi się: brawo ja.
Okrutne, krwiożercze stwory.
Wszystko się da, tak brzmi błyskotliwa puenta.
- Jarecki! Co ty zrobiłeś z łazienką?! Jak tu lśni!
- Wkręciłem mocniejsza żarówkę.