Gwoli wyjaśnienia i uprzedzenia:
Nie będą to recenzje ani streszczenia, wszelako ten, kto jeszcze nie czytał tomów Jeżycjady od Pulpecji do końca serii musi sam zdecydować, czy chce zawczasu poznać treść tychże za sprawą niniejszego wpisu.
Przedstawiam Wam moje osobiste i luźne refleksje na temat lektury; nie jestem literatem, krytykiem ani polonistą - ot, przeciętny czytelnik.
Jarecką wysłałam na grzyby, bo Jeżycjada liczy wystarczająco dużo bohaterów, by miała się tu plątać jeszcze Jarecka.
Zakładam, że bohaterowie Jeżycjady znani są Czytelnikom DD, toteż nie należy się spodziewać omówień who's who.
Pomysł podsumowania wrażeń na blogu zrodził się raczej później niż wcześniej; nie robiłam w trakcie czytania rzetelnych notatek (nierzetelne - tak), fiszek i podkreśleń, bo trudno notować gdy się smaży placki i czyta jednocześnie.
Gwoli zaś wstępu, pozwólcie, o Czytelnicy, na małą wycieczkę w przeszłość aż do tej chwili, gdy (dwu-? trzy-?) nastoletnia Jarecka znalazła na bibliotecznej półce książkę z roześmianym rudzielcem. Idę sierpniową - bo ona to była - Jarecka połknęła wielce kontenta a doczytawszy, że jest więcej książek w serii, wróciła do biblioteki po jeszcze, jeszcze, jeszcze! Szósta klepka, Kwiat Kalafiora - jakież to były emocje... Zwłaszcza w związku z Kwiatem kalafiora.
Jarecka i jej ówczesna przyjaciółka od serca Elizandra kochały sie podówczas w pewnym koledze ze szkoły - szatynie o uwodzicielskim wejrzeniu. Zwały go - tak, tak - Januszem Pyziakiem, żeby się inne koleżanki nie połapały o kim mowa nieustannie na ucho i na głos, radośnie i z pąsem. Wyglądał ten Janusz Pyziak dokładnie tak jak na tym obrazku (w prawym dolnym rogu):
A pieprzu sprawie niech doda fakt, że pewnego zimowego wieczoru zadzwonił u CałkiemInnych domofon i sam Janusz Pyziak we własnej osobie zaprosił Jarecką na spacer! Była to pierwsza randka w życiu Jareckiej.
Niezbyt udana, dodajmy półgębkiem. Ten Pyziak okazał się niepospolitym nudziarzem. Nie był w stanie podjąć żadnego z rzucanych rozpaczliwie (i litościwie) przez Jarecką tematów. Mówił głównie o swoim bracie, który mając lat dwadzieścia osiem właśnie się rozwodził i Januszek uważał, że to dobrze, świetnie, bo co mu będzie ta dziewczyna życie truć. Czternastolatek tak opiniował, uważacie.
Randka ta nie tylko położyła kres romantycznemu zauroczeniu Jareckiej, poważnie nadszarpnęła też przyjaźń z Elizandrą, niestety.
(Ale, ale - dziękujemy Jarecka, miałaś iść na grzyby. Koszyka zapomniałaś? Naści koszyk i nie wracaj bez grzybów, bośmy tu zajęci)
W czasach nastolęctwa czytanie Jeżycjady zakończyłam na Noelce (przedtem przeczytawszy jeszcze Pulpecję - ot, tak mi w bibliotece wpadały te książki nie po kolei) i niezbyt mi się podobało. Może dlatego, że nie lubię książek, których akcja zamyka się w tak krótkim czasie?
Przez te chronologiczne roszady zawsze wydawało mi się, że to na Noelce zakończyłam czytanie Jeżycjady, toteż w roku pańskim 2014 zaczęłam od Pulpecji.
No i mamy Patrycję, dziewczę piekne, pulchne i bez kompleksów, z planami, z ambicjami i dystansem do swojej zbzikowanej rodzinki. Bardzo mi się ta Pulpa podobała. Znieść natomiast nie mogłam Baltony, który miał irytujący zwyczaj "ujmowania" Patrycji pod brodę. Próbowałam sobie wyobrazić, jak by to miało wyglądać i co bym zrobiła facetowi, który spróbowałby takich rzeczy z moją brodą, i mocno się zdenerwowałam. Przykro mi było patrzeć, jak ta fajna dziewczyna traci rezon przy ujmującym (sic!) Baltonie a już zupełnie zohydziła mi tę postać scena oświadczyn, w której amant przy wszystkich gasi Patrycję chcąc zapewne przypodobać się przyszłym teściom. Oczywiście, uważam, że miał rację chcąc zaczekać ze ślubem, lecz swoją wyrywną narzeczoną mógł uciszyć na przykład kopnięciem w kostkę a nie napuszoną reprymendą.
W ogóle - stwierdziłam przy Dziecku Piątku, kolejnym tomie serii - chłopcy w Jeżycjadzie bywają tacy irytujący. Trudno uwierzyć, że udaje im się w ogóle zawojować jakieś serce. Bo otóż i kolejna obezwładniająca persona płci męskiej - Kozio. Miłośnik teatru - rozumiem. Wyspiańskiego - okeeej... Ale Kozio rozpływający się nad ponadczasowością Wesela to już przesada. Tego nawet najbystrzejszy, najbardziej oczytany czternastolatek ocenić nie potrafi - bo zwyczajnie brakuje mu doświadczenia, które pozwala ludziom dostrzec takie paralele - tylko tego i aż tego. Ja w takiego chłopaka zwyczajnie nie wierzę, to postać z papieru.
Hop na kombajn, jedźmy dalej - Nutria i Nerwus. Historyjka smaczna, w onirycznym sosie, tu Sen nocy letniej, tu barokowa sielanka, jawory, sroki i lata czar, piękna Natalia i chmurny Filip.
Właściwie - Natalia poetyczna. To określenie zostało w odniesieniu do Nutrii powtórzone w Jeżycjadzie tyle razy, ze ilekroć usłyszę słowo "poetyczna" już zawsze będę myśleć o Natalii.
Natalia burzliwie rozstaje się z zaborczym narzeczonym, wraca rozdygotana do domu i póżnym wieczorem zwierza się Gabie lejąc łzy. Gabriela, poważnie chora (zakrzepica), wysyła siostrę na wakacje z własnymi córkami. Taka terapia - rozumiem. Jak człowiek ma dużo zajęć (czytaj: dzieci pod opieką) to mu głupoty nie w głowie. Nutria z Pyzą i Tygrysem wyjeżdżają już nazajutrz. NA - ZA - JUTRZ. Przed południem! Jakim cudem chora matka zdołała przygotować do podróży dwie dziewuchy i ich odklejoną od rzeczywistości opiekunkę ze zranioną stopą w tak krótkim czasie - oto zagadka! I kiedyż zgodziła Bernardów do pomocy w tym przedsięwzięciu?
To, co mnie poruszyło w tym tomie daleko bardziej niż (smaczne, owszem) perypetie miłosne, to sposób wychowania córek Gabrysi. Zaraz na początku dowiadujemy się, że Laura ma na sumieniu pewien występek - zdefraudowała pieniądze z klasowej składki. To, że Gabriela zastanawia sie nad karą wydało mi się naturalne ale zaraz okazało się, iż Laura doskonale wie, że nie zostanie ukarana! Że matka będzie myśleć nad karą i myśleć, ostatecznie jednak sprawa rozejdzie się po kościach. Rozumiem oczywiście, że jak się jest chorym, z zagrożeniem życia, nie karze się chętnie swoich dzieci, wręcz przeciwnie. Niemniej (słuszne) przewidywania Tygrysa, co do tego, że kary nie będzie, podparte są już doświadczeniem. Co gorsza, sprawa tej defraudacji powraca w którymś kolejnym tomie. Wspomina o tym Mila. Reakcja Gaby jest zdumiewająca:"przecież to nie było nic złego!"
Hm. Zdaje się, że etyka poszła naprzód, coś mnie ominęło.
Najzupełniej bezkarnie uchodzi także Laurze upokarzanie siostry. Podczas gdy urażona do żywego Pyza wypłakuje się ciotce, słyszy, że niektórzy już tak mają, że ciągle im trzeba wybaczać, itd., itp., Laura tymczasem nie słyszy ani słowa reprymendy w stylu "sprawiłaś przykrość siostrze, wyobraź sobie, co ona teraz czuje".
To, co w NiN bardzo mi się podobało, to obraz siostrzanej relacji Gaba - Ida. Troska, ironia, miłość, kpinki - wszystko to znam z autopsji i w tym tomie - zaświadczam - wypada to bardzo prawdopodobnie, by nie rzec - prawdziwie.
Nasz kombajn tymczasem zmierza prosto do stacji: Córka Robrojka.
Bardzo przyjemny tom, choć chętnie wycięłabym irytujące monologi Idy, tak ludzkiej w Nutrii..
W charakterze romantycznej pary mamy tu Bellę i Przeszczepa. Ich znajomość zaczyna się od zdumiewającej pogoni wrzeszczącego Przeszczepa za robojkową córką. Tu wyobraźnia mnie zawiodła, przyznaję. Nie potrafię sobie wyobrazić nastolatka goniącego z wrzaskiem za nastolatką! To taki rodzaj podrywu? Zwrócenia na siebie uwagi? Mogłabym złożyć to dziwaczne zachowanie na karb stanu psychicznego Czarka, gdyby nie to, że motyw chłopaka goniącego dziewczynę która mu się podoba (której nie chce okraść, pobić albo co gorsze ;)) powraca w Żabie! Zwykły chłopak, żaden zbój, goni wybrankę a ta ucieka na serio, z obawą, nie są to figle-ganianki od drzewa do drzewa jak to praktykowali Kreska i Jacek Lelujka (Opium w rosole). W życiu czegoś takiego na oczy nie widziałam.
Przeszczep, którego - uprzedzam - bardzo polubiłam (rówieśnik Jareckiej!) zaczytuje się, uwaga! - baśnią o Pięknej i Bestii. Ratunku. Myślałam, że nie zdarzy się już nic bardziej niewiarygodnego niż Maciek Ogorzałka rozkochany w powieściach Stendhala!
A jednak.
Ale! To doskonałe romansidło, mówię bez cienia ironii. Zabierzcie ze sobą na wakacje i urońcie łzę wzruszenia - Córka Robrojka, polecam.
(Zasłonę milczenia spuszczę na wątek Nutrii i dziadzia Robrojka...)
Kombajn zrobił swoje, kombajn jedzie dalej.
Imieniny.
Zapowiadało się cudnie. Do Pyzy pałałam wielką sympatią więc ucieszyłam się, że natychmiast znalazła się dla niej aż trójka adoratorów i to jakich! Chłopaki z krwi i kości, jak jeden mąż, bracia Lelujka. Oto męscy bohaterowie na jakich czekałam. Pikanterii fabule dodawał majaczący w tle prymus Schoppe...
Pierwszym zgrzytem był dla mnie pomysł na spędzenie imienin braci L - trzy dni z rzędu umyślili sobie zabierać Różę na randki, każdy po kolei. Koncept niesmaczny i trudno mi sobie wyobrazić, że dziewczyna tak wrażliwa i rozsądna jak Róża zgodziła się na coś takiego.
(Zaraz zaraz. Co chciałaś, Jarecka? Grzyby ma? Nie? Historię ma na temat? No to dawaj, byle szybko)
Może się to wydać niewiarygodne, lecz dokładnie nazajutrz po pierwszej randce Jareckiej, tej z Januszem Pyziakiem, miała miejsce druga. Druga randka w życiu, z kolegą z klatki. Zupełnie nieoczekiwanie zaprosił on Jarecką na... zgadniecie? Tak, spacer. Chłopak opowiadał szeroko o swoich licznych zainteresowaniach takich jak lotnictwo, muzyka, gra na gitarze - Jarecka też naonczas na gitarze grała, więc był wspólny temat; zresztą kolega ów wypytywał też Jarecką z zainteresowaniem o jej pasje, rozmawiało się niezgorzej i Jareckiej było bardzo, bardzo przykro, gdy musiała odmówić wspólnego wyjścia do kina. A musiała odmówić, bo wiedziała, że nie jest w stanie spełnić romantycznych oczekiwań tego przemiłego chłopaka.
I dlatego właśnie (dziękujemy, Jarecka) uważam, że Róża powinna wyczuć niesmak tej sprawy i jeśli żadnym z Lelujków nie była zainteresowana na poważnie, mogła uciąć sprawę, wymyślić jakieś przyzwoite rozwiązanie.
Ale to oczywiście taki zarzut-nie zarzut, każdy człowiek jest inny i nie ma co dywagować. Ale oto nadciąga porażka Imienin! Prymus Schoppe ni z gruchy ni z pietruchy dosiadł białego rumaka i zaczął gadać niemal wierszem. I już, od ręki - spacer pod gwiazdami, romantyczne wyznania, Różo, będziesz moją, poznaj moją rodzinę, love forever - hop, siup, koniec książki.
Pozostałam z niemądrze otwartą buzią i tak trwam.
Prymusa Schoppe nie znoszę szczerze, mówię od razu.
Jak miło, że w kolejnym tomie niewiele o nim. Jest za to prawdziwy festiwal zdumień, jak dla mnie.
Tygrys i Róża. Splot najbardziej nieprawdopodobnych wydarzeń, z jakimi dotychczas miałam w Jeżycjadzie do czynienia.
Pokrótce - Tygrys samowolnie udaje się do Torunia w poszukiwaniu ciotki.
Mamy późne zimowe popołudnie (czyli - ciemno), Robert Rojek, uosobienie odpowiedzialności, samotny lecz doskonały ojciec, zauważa w obcym mieście córkę najlepszej przyjaciółki. Że od razu się do Laury nie odzywa - jeszcze zrozumiem. Jest jednak na tyle zaniepokojony tym spotkaniem, że postanawia nie spuszczać jej z oka. Widzi, że dziewczę znika w jakimś mieszkaniu, wciąż niespokojny idzie do hotelu - i dopiero o północy przychodzi mu do głowy, że może wypadałoby zadzwonić do matki tego dziecka (14 lat)! Naprawdę, nie przyszło mu do głowy wcześniej, że Gaba może tymczasem szaleć ze strachu o dziecko; jemu, takiemu troskliwemu ojcu, niezawodnemu przyjacielowi z komórką w kieszeni płaszcza?
Chora, gorączkująca Laura nocuje w mieszkaniu ciotki, pod opieką tejże ciotki współpracownicy (dlaczego pani Oleńka nie pracuje pod nieobecność szefowej we własnym domu - kolejna zagadka).
Rano dziecina budzi się i chce zadzwonić do domu. I - dacie wiarę? - Oleńka odmawia, bo połączenia są takie drogie!
W tym momencie trzeba było mnie mentalnie cucić. Padłam na myśl, że moje własne dzieci w fazie sturm und drang mogą trafić na taki koktajl "odpowiedzialnych" dorosłych.
W istnienie osób takich jak Alma Pyziak oczywiście nie wierzę, lecz w pełni uznaję, że dla fabuły konieczne są tak nieskazitelne szwarccharaktery, więc - kupuję. Ponieważ jednak Alma jest bardzo niemiła, pani Oleńka zabiera Laurę do swojego mieszkania, by tam przeczekała te kilka godzin, jakie pozostały do odejścia pociągu do Poznania. W domu pani Oleńki Laura znów zapada w gorączkowy sen a Oleńce - żal budzić, gdy nadeszła pora! Niechże spędzi jeszcze jedną noc w obcym mieście, u obcej osoby!
Tu znów szlag mnie trafił i zaczęłam podejrzewać tę Oleńkę o naprawdę brzydkie rzeczy; w moim odbiorze pozostaje ona psychopatką. Około dwudziestej pojawia się na szczęście dzielny Robert. I znów - już wie, że Laura wyjechała bez wiedzy matki, że ta matka martwi się i czeka na wieści - lecz spokojnie zostaje u Oleńki na kolacji i dopiero dwie godziny później dobywa swej komóreczki by oznajmić, że już jedzie.
To się nie trzyma kupy, to jest jak zły sen.
I na tym pozwolę sobie skończyć na dziś, kombajn trzeba naoliwić, zatankować. Robota czeka.
C.D.N.
PS. Tytuł posta jest parafrazą powiedzenia mojej polonistki. "Kombajnem przez epoki" - tak komentowała powierzchowne wypracowania na dużych, przekrojowych sprawdzianach.
Gwoli zaś wstępu, pozwólcie, o Czytelnicy, na małą wycieczkę w przeszłość aż do tej chwili, gdy (dwu-? trzy-?) nastoletnia Jarecka znalazła na bibliotecznej półce książkę z roześmianym rudzielcem. Idę sierpniową - bo ona to była - Jarecka połknęła wielce kontenta a doczytawszy, że jest więcej książek w serii, wróciła do biblioteki po jeszcze, jeszcze, jeszcze! Szósta klepka, Kwiat Kalafiora - jakież to były emocje... Zwłaszcza w związku z Kwiatem kalafiora.
Jarecka i jej ówczesna przyjaciółka od serca Elizandra kochały sie podówczas w pewnym koledze ze szkoły - szatynie o uwodzicielskim wejrzeniu. Zwały go - tak, tak - Januszem Pyziakiem, żeby się inne koleżanki nie połapały o kim mowa nieustannie na ucho i na głos, radośnie i z pąsem. Wyglądał ten Janusz Pyziak dokładnie tak jak na tym obrazku (w prawym dolnym rogu):
Ilustracja z Kwiatu Kalafiora
A pieprzu sprawie niech doda fakt, że pewnego zimowego wieczoru zadzwonił u CałkiemInnych domofon i sam Janusz Pyziak we własnej osobie zaprosił Jarecką na spacer! Była to pierwsza randka w życiu Jareckiej.
Niezbyt udana, dodajmy półgębkiem. Ten Pyziak okazał się niepospolitym nudziarzem. Nie był w stanie podjąć żadnego z rzucanych rozpaczliwie (i litościwie) przez Jarecką tematów. Mówił głównie o swoim bracie, który mając lat dwadzieścia osiem właśnie się rozwodził i Januszek uważał, że to dobrze, świetnie, bo co mu będzie ta dziewczyna życie truć. Czternastolatek tak opiniował, uważacie.
Randka ta nie tylko położyła kres romantycznemu zauroczeniu Jareckiej, poważnie nadszarpnęła też przyjaźń z Elizandrą, niestety.
(Ale, ale - dziękujemy Jarecka, miałaś iść na grzyby. Koszyka zapomniałaś? Naści koszyk i nie wracaj bez grzybów, bośmy tu zajęci)
W czasach nastolęctwa czytanie Jeżycjady zakończyłam na Noelce (przedtem przeczytawszy jeszcze Pulpecję - ot, tak mi w bibliotece wpadały te książki nie po kolei) i niezbyt mi się podobało. Może dlatego, że nie lubię książek, których akcja zamyka się w tak krótkim czasie?
Przez te chronologiczne roszady zawsze wydawało mi się, że to na Noelce zakończyłam czytanie Jeżycjady, toteż w roku pańskim 2014 zaczęłam od Pulpecji.
No i mamy Patrycję, dziewczę piekne, pulchne i bez kompleksów, z planami, z ambicjami i dystansem do swojej zbzikowanej rodzinki. Bardzo mi się ta Pulpa podobała. Znieść natomiast nie mogłam Baltony, który miał irytujący zwyczaj "ujmowania" Patrycji pod brodę. Próbowałam sobie wyobrazić, jak by to miało wyglądać i co bym zrobiła facetowi, który spróbowałby takich rzeczy z moją brodą, i mocno się zdenerwowałam. Przykro mi było patrzeć, jak ta fajna dziewczyna traci rezon przy ujmującym (sic!) Baltonie a już zupełnie zohydziła mi tę postać scena oświadczyn, w której amant przy wszystkich gasi Patrycję chcąc zapewne przypodobać się przyszłym teściom. Oczywiście, uważam, że miał rację chcąc zaczekać ze ślubem, lecz swoją wyrywną narzeczoną mógł uciszyć na przykład kopnięciem w kostkę a nie napuszoną reprymendą.
W ogóle - stwierdziłam przy Dziecku Piątku, kolejnym tomie serii - chłopcy w Jeżycjadzie bywają tacy irytujący. Trudno uwierzyć, że udaje im się w ogóle zawojować jakieś serce. Bo otóż i kolejna obezwładniająca persona płci męskiej - Kozio. Miłośnik teatru - rozumiem. Wyspiańskiego - okeeej... Ale Kozio rozpływający się nad ponadczasowością Wesela to już przesada. Tego nawet najbystrzejszy, najbardziej oczytany czternastolatek ocenić nie potrafi - bo zwyczajnie brakuje mu doświadczenia, które pozwala ludziom dostrzec takie paralele - tylko tego i aż tego. Ja w takiego chłopaka zwyczajnie nie wierzę, to postać z papieru.
Hop na kombajn, jedźmy dalej - Nutria i Nerwus. Historyjka smaczna, w onirycznym sosie, tu Sen nocy letniej, tu barokowa sielanka, jawory, sroki i lata czar, piękna Natalia i chmurny Filip.
Właściwie - Natalia poetyczna. To określenie zostało w odniesieniu do Nutrii powtórzone w Jeżycjadzie tyle razy, ze ilekroć usłyszę słowo "poetyczna" już zawsze będę myśleć o Natalii.
Natalia burzliwie rozstaje się z zaborczym narzeczonym, wraca rozdygotana do domu i póżnym wieczorem zwierza się Gabie lejąc łzy. Gabriela, poważnie chora (zakrzepica), wysyła siostrę na wakacje z własnymi córkami. Taka terapia - rozumiem. Jak człowiek ma dużo zajęć (czytaj: dzieci pod opieką) to mu głupoty nie w głowie. Nutria z Pyzą i Tygrysem wyjeżdżają już nazajutrz. NA - ZA - JUTRZ. Przed południem! Jakim cudem chora matka zdołała przygotować do podróży dwie dziewuchy i ich odklejoną od rzeczywistości opiekunkę ze zranioną stopą w tak krótkim czasie - oto zagadka! I kiedyż zgodziła Bernardów do pomocy w tym przedsięwzięciu?
To, co mnie poruszyło w tym tomie daleko bardziej niż (smaczne, owszem) perypetie miłosne, to sposób wychowania córek Gabrysi. Zaraz na początku dowiadujemy się, że Laura ma na sumieniu pewien występek - zdefraudowała pieniądze z klasowej składki. To, że Gabriela zastanawia sie nad karą wydało mi się naturalne ale zaraz okazało się, iż Laura doskonale wie, że nie zostanie ukarana! Że matka będzie myśleć nad karą i myśleć, ostatecznie jednak sprawa rozejdzie się po kościach. Rozumiem oczywiście, że jak się jest chorym, z zagrożeniem życia, nie karze się chętnie swoich dzieci, wręcz przeciwnie. Niemniej (słuszne) przewidywania Tygrysa, co do tego, że kary nie będzie, podparte są już doświadczeniem. Co gorsza, sprawa tej defraudacji powraca w którymś kolejnym tomie. Wspomina o tym Mila. Reakcja Gaby jest zdumiewająca:"przecież to nie było nic złego!"
Hm. Zdaje się, że etyka poszła naprzód, coś mnie ominęło.
Najzupełniej bezkarnie uchodzi także Laurze upokarzanie siostry. Podczas gdy urażona do żywego Pyza wypłakuje się ciotce, słyszy, że niektórzy już tak mają, że ciągle im trzeba wybaczać, itd., itp., Laura tymczasem nie słyszy ani słowa reprymendy w stylu "sprawiłaś przykrość siostrze, wyobraź sobie, co ona teraz czuje".
To, co w NiN bardzo mi się podobało, to obraz siostrzanej relacji Gaba - Ida. Troska, ironia, miłość, kpinki - wszystko to znam z autopsji i w tym tomie - zaświadczam - wypada to bardzo prawdopodobnie, by nie rzec - prawdziwie.
Nasz kombajn tymczasem zmierza prosto do stacji: Córka Robrojka.
Bardzo przyjemny tom, choć chętnie wycięłabym irytujące monologi Idy, tak ludzkiej w Nutrii..
W charakterze romantycznej pary mamy tu Bellę i Przeszczepa. Ich znajomość zaczyna się od zdumiewającej pogoni wrzeszczącego Przeszczepa za robojkową córką. Tu wyobraźnia mnie zawiodła, przyznaję. Nie potrafię sobie wyobrazić nastolatka goniącego z wrzaskiem za nastolatką! To taki rodzaj podrywu? Zwrócenia na siebie uwagi? Mogłabym złożyć to dziwaczne zachowanie na karb stanu psychicznego Czarka, gdyby nie to, że motyw chłopaka goniącego dziewczynę która mu się podoba (której nie chce okraść, pobić albo co gorsze ;)) powraca w Żabie! Zwykły chłopak, żaden zbój, goni wybrankę a ta ucieka na serio, z obawą, nie są to figle-ganianki od drzewa do drzewa jak to praktykowali Kreska i Jacek Lelujka (Opium w rosole). W życiu czegoś takiego na oczy nie widziałam.
Przeszczep, którego - uprzedzam - bardzo polubiłam (rówieśnik Jareckiej!) zaczytuje się, uwaga! - baśnią o Pięknej i Bestii. Ratunku. Myślałam, że nie zdarzy się już nic bardziej niewiarygodnego niż Maciek Ogorzałka rozkochany w powieściach Stendhala!
A jednak.
Ale! To doskonałe romansidło, mówię bez cienia ironii. Zabierzcie ze sobą na wakacje i urońcie łzę wzruszenia - Córka Robrojka, polecam.
(Zasłonę milczenia spuszczę na wątek Nutrii i dziadzia Robrojka...)
Kombajn zrobił swoje, kombajn jedzie dalej.
Imieniny.
Zapowiadało się cudnie. Do Pyzy pałałam wielką sympatią więc ucieszyłam się, że natychmiast znalazła się dla niej aż trójka adoratorów i to jakich! Chłopaki z krwi i kości, jak jeden mąż, bracia Lelujka. Oto męscy bohaterowie na jakich czekałam. Pikanterii fabule dodawał majaczący w tle prymus Schoppe...
Pierwszym zgrzytem był dla mnie pomysł na spędzenie imienin braci L - trzy dni z rzędu umyślili sobie zabierać Różę na randki, każdy po kolei. Koncept niesmaczny i trudno mi sobie wyobrazić, że dziewczyna tak wrażliwa i rozsądna jak Róża zgodziła się na coś takiego.
(Zaraz zaraz. Co chciałaś, Jarecka? Grzyby ma? Nie? Historię ma na temat? No to dawaj, byle szybko)
Może się to wydać niewiarygodne, lecz dokładnie nazajutrz po pierwszej randce Jareckiej, tej z Januszem Pyziakiem, miała miejsce druga. Druga randka w życiu, z kolegą z klatki. Zupełnie nieoczekiwanie zaprosił on Jarecką na... zgadniecie? Tak, spacer. Chłopak opowiadał szeroko o swoich licznych zainteresowaniach takich jak lotnictwo, muzyka, gra na gitarze - Jarecka też naonczas na gitarze grała, więc był wspólny temat; zresztą kolega ów wypytywał też Jarecką z zainteresowaniem o jej pasje, rozmawiało się niezgorzej i Jareckiej było bardzo, bardzo przykro, gdy musiała odmówić wspólnego wyjścia do kina. A musiała odmówić, bo wiedziała, że nie jest w stanie spełnić romantycznych oczekiwań tego przemiłego chłopaka.
I dlatego właśnie (dziękujemy, Jarecka) uważam, że Róża powinna wyczuć niesmak tej sprawy i jeśli żadnym z Lelujków nie była zainteresowana na poważnie, mogła uciąć sprawę, wymyślić jakieś przyzwoite rozwiązanie.
Ale to oczywiście taki zarzut-nie zarzut, każdy człowiek jest inny i nie ma co dywagować. Ale oto nadciąga porażka Imienin! Prymus Schoppe ni z gruchy ni z pietruchy dosiadł białego rumaka i zaczął gadać niemal wierszem. I już, od ręki - spacer pod gwiazdami, romantyczne wyznania, Różo, będziesz moją, poznaj moją rodzinę, love forever - hop, siup, koniec książki.
Pozostałam z niemądrze otwartą buzią i tak trwam.
Prymusa Schoppe nie znoszę szczerze, mówię od razu.
Jak miło, że w kolejnym tomie niewiele o nim. Jest za to prawdziwy festiwal zdumień, jak dla mnie.
Tygrys i Róża. Splot najbardziej nieprawdopodobnych wydarzeń, z jakimi dotychczas miałam w Jeżycjadzie do czynienia.
Pokrótce - Tygrys samowolnie udaje się do Torunia w poszukiwaniu ciotki.
Mamy późne zimowe popołudnie (czyli - ciemno), Robert Rojek, uosobienie odpowiedzialności, samotny lecz doskonały ojciec, zauważa w obcym mieście córkę najlepszej przyjaciółki. Że od razu się do Laury nie odzywa - jeszcze zrozumiem. Jest jednak na tyle zaniepokojony tym spotkaniem, że postanawia nie spuszczać jej z oka. Widzi, że dziewczę znika w jakimś mieszkaniu, wciąż niespokojny idzie do hotelu - i dopiero o północy przychodzi mu do głowy, że może wypadałoby zadzwonić do matki tego dziecka (14 lat)! Naprawdę, nie przyszło mu do głowy wcześniej, że Gaba może tymczasem szaleć ze strachu o dziecko; jemu, takiemu troskliwemu ojcu, niezawodnemu przyjacielowi z komórką w kieszeni płaszcza?
Chora, gorączkująca Laura nocuje w mieszkaniu ciotki, pod opieką tejże ciotki współpracownicy (dlaczego pani Oleńka nie pracuje pod nieobecność szefowej we własnym domu - kolejna zagadka).
Rano dziecina budzi się i chce zadzwonić do domu. I - dacie wiarę? - Oleńka odmawia, bo połączenia są takie drogie!
W tym momencie trzeba było mnie mentalnie cucić. Padłam na myśl, że moje własne dzieci w fazie sturm und drang mogą trafić na taki koktajl "odpowiedzialnych" dorosłych.
W istnienie osób takich jak Alma Pyziak oczywiście nie wierzę, lecz w pełni uznaję, że dla fabuły konieczne są tak nieskazitelne szwarccharaktery, więc - kupuję. Ponieważ jednak Alma jest bardzo niemiła, pani Oleńka zabiera Laurę do swojego mieszkania, by tam przeczekała te kilka godzin, jakie pozostały do odejścia pociągu do Poznania. W domu pani Oleńki Laura znów zapada w gorączkowy sen a Oleńce - żal budzić, gdy nadeszła pora! Niechże spędzi jeszcze jedną noc w obcym mieście, u obcej osoby!
Tu znów szlag mnie trafił i zaczęłam podejrzewać tę Oleńkę o naprawdę brzydkie rzeczy; w moim odbiorze pozostaje ona psychopatką. Około dwudziestej pojawia się na szczęście dzielny Robert. I znów - już wie, że Laura wyjechała bez wiedzy matki, że ta matka martwi się i czeka na wieści - lecz spokojnie zostaje u Oleńki na kolacji i dopiero dwie godziny później dobywa swej komóreczki by oznajmić, że już jedzie.
To się nie trzyma kupy, to jest jak zły sen.
I na tym pozwolę sobie skończyć na dziś, kombajn trzeba naoliwić, zatankować. Robota czeka.
C.D.N.
PS. Tytuł posta jest parafrazą powiedzenia mojej polonistki. "Kombajnem przez epoki" - tak komentowała powierzchowne wypracowania na dużych, przekrojowych sprawdzianach.
Jestem Gieniusia przyszłam na obiadek:) Własnie ostatnio miałam się wziąć za Jeżycjadę - skonczyłam na Tygrysie kiedys tam, ale pamietam te wypieki na twarzy podczas czytania tych pierwszych części. Dużo mi powylatywało z pamięci - ale Jarecka wychodzi mi na przeciw:) i chyba się przejdę do biblioteki lub poczekam aż będę mieć córkę i razem poczytamy:))
OdpowiedzUsuńNie czekaj na córkę! Do tej pory będzie czterdzieści tomów i zniechęcisz się na wstępie ;P
UsuńJa, pomna na trudności w wypożyczeniu kolejnych tomów (jak to miało miejsce w nastolęctwie) szykowałam się na bógwijakie trudy zdobywania a tymczasem okazało się, że w bibliotece na półce stoją wszyściutkie tomy po kolei. Brałam po trzy, cztery tomy, wracałam i już czekały na mnie kolejne. Na Wnuczkę się zapisałam, bo -zamówiona przez bibliotekę - jeszcze nie dotarła, a po odbiór wezwano mnie po kilku dniach. Przypuszczam, że bibliotekarka chciała przeczytać wcześniej. A wywód ten służy temu: wszystkie tomy na pewno czekają na Ciebie w Twojej bibliotece, nic tylko brać :)
(znacząco)
OdpowiedzUsuńHe, he. He, he, he, he. He. He. Hehehehehe.
Oraz NIENAWIDZE Kozia. Nie powinno sie aż tak emocjonowac postacia literacką, ale w wypadku Kozia zawodzi mnie wszystko.
Zdumiewa mnie, że autorka postanowiła wydać za Kozia Orelkę. Owszem, mogła to być fajna, inspirująca przyjaźń, takich dwoje dzieciaków po przejściach, wyalienowanych w sztukę. Ale oni w Dziecku Piątku mieli po czternaście-szesnaście lat (bodajże) i trudno mi sobie wyobrazić, że powstaje z tego para małżonków. Rozkapryszony dzieciak i cicha smutna dziewczyna.
UsuńJednym z wniosków, jakie wysnułam po lekturze Jeżycjady jest ten: Jesteś, Jarecka, człowiekiem małej wyobraźni.
Ależ jesteś czymś gorszym, kochana Jarecko, jesteś czytelnikiem UWAŻNYM. Czytelnikiem, który nie łyka wszystkiego jak gęś kluski, tylko pyta ze zdumieniem: "Jakim cudem można odpuscić dziecku kradzież pieniędzy i uważać się/ byc uważaną za dobrą matkę?".
UsuńTo był moment, w którym Kryształowa Wieża Jeżycjady w moim prywatnym odbiorze zgrztnęła i zaczęła się walić. Zaskutkowalo to tym, że stałam sie Czytelnikiem Więcej Niż Uważnym. I teraz ci udostępnię mój ulubiony kawałek Fikco-Jeżycjady zupelnie za darmo:
Robrojek nie jest starenki, tylko FATALNIE narysowany.
Jest od Natalii starszy zaledwie osiem lat, w "Córce Robrojka" ma lat 34.
Ma też 16 letnią córkę.
I teraz mamy, co następuje:
Bella, majaca w 1996 szesnaście urodzila się w 1980, czyli jej tatuś miał osiemnascie, czyli rok wczesniej, jak ją, ekhm, produkowal, mial siedemnaście, czyli był rok przed maturą. Przed tą maturą, po której oświadczyl się Anielli, w której niezmiennie kochał się od pierwszej klasy liceum.
Co oznacza, że jednocześnie kochał się w Anieli, oświadczał jej w przyszlości, już był zonaty i mial dziecko.
Zdecydowanie, uważni czytelnicy to nie jest to, co służy Jeżycjadzie.
Gdzie mi tam do uważnych czytelników :/
UsuńPrzyznam, że nie sądziłam, że Robroj był AŻ tak młody. Bo otóż primo: te wąsy mnie musiały zmylić, ten dziad na obrazkach. Secundo: postarzał go wielce dla mnie irytujący fakt, że mówili sobie z Natalią per pan/pani. Ludziska! Nie mogę sobie wyobrazić, że z przyjaciółmi moich sióstr jestem na "pan"! A ten tu Robroj bywał przecież częstym gościem w domu Borejków i nieraz musiał mieć okazję z Nutrią rozmawiać! No i tertio: nie miałam pod ręką jeszcze rozpiski z datami urodzin, co to jest na odrowcie Języka Trolli ani żadnego ze starych tomów, na podstawie których mogłabym sobie wiek Robercika wyliczyć.
Ja sobie wyliczyłam naiwnie czytając "Córkę.." (zgodnie z sugestią autorki), że mógł mieć jakieś 36 lat - o rany! - Młodszy od Jareckiego! No bo około matury/pierwszego roku studiów Aniela dała mu rekuzę, jakiś rok - dwa lata na nowy związek i urodzenie Belli - z grubsza mniej więcej.
Zastanawiam się tylko po co i na co tyle kombinacji. Żeby wprowadzić na scenę Bellę, która nie pojawi sie już w Jeżycjadzie nigdy więcej? (Jedna wzmianka o Sylwestrze u Belli. Jedna o przedsiębiorstwie transportowym zięcia Roberta, Przeszczepa - c'est tout)
W rewanżu, zupełnie za darmo ;) zaspojleruję treść drugiego odcinka niniejszego posta - kiedyś tam trafiłam na forum ESD, ale ponieważ nie znałam połowy bohaterów, o których tam prawiono, miejsca tam nie zagrzałam (nawet na tyle, by Ciebie tam wyśledzić:)). W tył głowy odsunęłam świadomość istnienia takiego miejsca i TAK wnikliwych czytelników, zwalczyłam pokusę zaglądania tam w trakcie lektury i rzuciłam się tam z głową dopiero po ukończeniu McDusi.
Ło Jezusie. Co tam się wyrabia! :)))))
Prawda ;D? Wyrabia się!
UsuńOstatnio nie piszę tam wiele, pojawiło sie duzo nowych osób, które płoną płomieniem neofitów ;).
Ale namierzyć mnie nie jest tak trudno ;).
Jestem nową na forumie wspomnianym, który z wielką dla mnie ulgą się łączy - że są i inne czytelniczki tak uważne jako ja. Zawodowo tłumaczę, redaguję i korektuję książki, więc odruchowo czytam do podszewki, dlatego przez kilka (dooobrych kilka) ostatnich tomów Jeżycjady rwałam włosy z głowy z powodu błędów. Teraz widzę powód - albo zatrudnia się rodzinę, albo zatrudnia się fachowego redaktora. No niestety - dobry redaktor nie pozwoliłby na większość tych wpadek.
UsuńNoemi
Nie wyobrażam sobie pracy autor-redaktor w układzie matka-córka. A właściwie wyobrażam sobie, następująco:
Usuń- Mamo, to tak chyba nie powinno być... (łagodnie, by kochanej matuś nie urazić)
- Ależ córciu, właśnie że może, ja ci to zaraz wytłumaczę (tak jak ci cały świat od urodzenia tłumaczyłam)
I taka to robota.
Boję się do tego wracać, do Jeżycjady znaczy się. Żeby sobie nie zepsuć wrażenia, bo "Idę...." kochałam wielka, wielką miłością.
OdpowiedzUsuńDo "Idy" wracaj śmiało! Po McDusi wypożyczyłam sobie te najstarsze tomy, które czytałam ze dwie dekady temu albo i wcześniej. Ida jest super. Jest tam wszystko, co moim zdaniem powinno być w powieści dla młodzieży - naiwny idealizm, przezwyciężanie kompleksów, młodzieńcze uczucia i trochę nastoletniej egzaltacji. Świetna rola mamy Borejko.
UsuńNo i rysunki! Rysunki w pierwszych tomach były o wiele lepsze niż te późniejsze. Rysunek z Krzysiem kulącym się na tapczanie i zasłaniającym szalikiem twarz - majstersztyk!
Teraz jestem już przy Brulionie Bebe B. Tam z kolei język wprawia mnie w zachwyt. I - niespotykany w innych tomach - głos z offu, wszechwiedzący narrator. W ujęciu tej osoby nie rażą te biadolenia społeczno -polityczne, którymi tekst jest usiany.
I w ogóle, ten zabieg przydaje historii Bebe blask baśni.
Nic się nie mów, weź to na klatę :)))
Nic się nie BÓJ :)
Usuńdziękuję Ci za tego posta:) Jeżycjadę uwielbiałam, przeczytałam po kilkanaście razy wszystko do Imienin. i szczerze? to się bałam sięgnąć po ciąg dalszy...
OdpowiedzUsuńprzypomniałaś mi klimat tych książek, niezapomniany... :)
ps. nie mogę się doczekać, kiedy podsunę pierwszy tom mojej córce:)
Po Imieninach to już...
UsuńNiekoniecznie polecam. Lepiej poczytać wcześniejsze tomy jeszcze kilka razy :)
Obawiam sie, ze nasze córki wyleją nam na sentymenty kubeł zimnej wody ;)))
Matko, corko kobito Ty to chyba nie masz co robic? Ja tu czekam a Ty mi wyjezdzasz z tak dlugim postem:( o niczym w dodatku:( Bo Jezycjada to dobra dla nastolatkow
OdpowiedzUsuńJuz lepsza Anna Karenina:) ta co to jej nie skonczylas:) lub Lalka tudziez Chlopi. Azebys miala lepsze lektury do smazenia plackow - tego Ci zycze na pojutrzejszy Nowy Rok. Siegnij po Scotta Carda:) Takie samo czytadlo jak jezycjada. Sciskam przejawszy paleczke wirusowa. MaGi
Aa...le na co czekasz? Dyć wczora z wieczora był post. Owszem, też przydługi ale o tym na przykład, że jak czytadło nudne i ciągnie się jak flaki z olejem, to nie ma co się katować czytaniem do końca :)
UsuńZdrówka życzę!
O jeżu, to ja mam trochę zaległości...wszak przeczytałam tylko kilka...Idę uwielbiam, może dlatego, ze zaczęłam od niej. Ja tam lubię wracać do książek z dzieciństwa, a kto mi zabroni, no!!;)
OdpowiedzUsuńNikt, absolutnie nikt! :) Ja na pewno - przeciwnie, zachęcę! Nawet, jeśli nie czujesz sie zachęcona moim postem, sprawdź sama :)
UsuńSyn mi zasypiał od 19.00 do 23.00, a ja powolutku, zdanie po zdaniu, czytałam Twój wpis :) Wielka radość! (z tekstu, nie z noszenia stękającego Wojtka) Teraz to już muszę wrócić do Jeżycjady i wystąpić w roli uważnego czytelnika, bo mam wrażenie, że umknęło mi WSZYSTKO :D Dzięki, Jarecka, za wieczorną lekturę o lekturach :)
OdpowiedzUsuńCieszę sie, jeśli sprawiłam Ci trochę radości matko nosząca! (że tak pojadę Bernardem ;))
UsuńJetem pewna, że nie umknęło CI nic. Ja często, czytając książki z dzieciństwa mam wrażenie, że kiedyś czytałam co innego... Zmienia sie nasze życiowe doświadczenie to i odbiór. Kiedyś Ania z Zielonego Wzgórza to była dla mnie dorosła pannica, a ten Gilbert - och ach - to już całkiem dorosły, tacy oni mądrzy i tacy samodzielni! A teraz - ti ti dziewczynko, sierotko, pójdź, ciocia przytuli :)
Jeżycjada to książki mojego życia. Mam wszystkie części do..."Czarnej polewki". Bo wtedy obiecałam sobie, że kolejnych już nie kupuję i nie czytam. Kupić nie kupiłam, ale przeczytać i owszem. Ale po "McDusi" powiedziałam KONIEC! Nawet czytać kolejnych nie będę, żeby całkiem MM nie zniecierpieć. Według mojej opinii: tego się już nie da czytać. Te kwieciste wypowiedzi, te sztuczne postacie, te związki, co to zaczynają się w szkole, a potem zaraz ślub i chrzciny...
OdpowiedzUsuńGdzie ta świeżość, ten humor, te krótkie acz celne kwestie bohaterów, świetne dialogi, postacie pełne życia, które istniały w peerelowskich częściach?
Nie jestem aż tak Uważnym Czytelnikiem, jak Jarecka, więc nie wyłapuję niuansów i sprzeczności, ale widzę zmieniający się klimat tych książek i ten nowy staje się dla mnie nie do zniesienia.
WIesz, ja podejrzewałam, że mój krytyczny odbiór nowszych tomów może wynikać z tego, że jestem w wieku dubeltowo nastoletnim i się nie znam. A sentyment do starych części skłonna byłam przypisywać temu, że czytałam tamte książki jako nastolatka (Opium w rosole jescze na studiach; lektura na pedagogice) i że byłam wtedy naiwna, może niezbyt wymagająca a te perypetie bohaterek były mi bliskie.
UsuńAle - po McDusi wypożyczyłam sobie najpierwsze tomy, i...to jest doskonałe!
Weźmy Szóstą klepkę - jak się ma naturalnie komiczny Bobcio do Ignacego Grzegorza, który jest starym piernikiem w kostiumie dziecka? Albo Nutria i Pulpa z Kwiatu Kalafiora - sama słodycz i naturalność. POdejrzewam, że zachowania tamtych postaci zostały zapożyczone od autentycznych dzieci (autorki?) a nowe pokolenie Borejków to w całości wytwór wyobraźni.
I tak jak zauważasz - te dialogi. Kiedyś krótkie i celne - dziś: rozwlekłe tyrady wygłaszane literackim językiem, takie raczej wymądrzanie się. W McDusi to zjawisko osiągnęło apogeum. Zaczynając czytanie McDusi byłam świadoma, że ten tom ma nie najlepszą prasę ale usilnie starałam sie być obiektywna a nawet usposobić sie przychylnie. Jedyne, co tam mogłabym zaliczyć na plus (z wysiłkiem i maksimum dobrej woli) to uczucie IG do Magdy i Sylwester Józina - do momentu jego absurdalnego odwrotu.
A Wnuczkę czytałaś? Zamierzasz?
Chyba najgorsza (moim zdaniem), z tych nowszych to Kalamburka..
UsuńWnuczki nie czytałam, a nawet więcej - skłoniłam teściową do wyjęcia z lidlowego wózka i odłożenia na półkę, bo zamierzała kupić, a to właśnie od niej pożyczałam te ostatnie, już nie kupowane przeze mnie, części. Więc jeśli mi wpadnie gdzieś kiedyś w ręce, to przeczytam, bo przyzwyczajenie druga naturą i zdaję sobie sprawę ze swoich słabości ;-) Ale nie będę się o to specjalnie starać. Wolę po raz kolejny sięgnąć po którąś ze starych części.
UsuńNatomiast bardzo ciekawa jestem odbioru tych książek przez moją Emilkę. Jeszcze kilka lat, zanim przekonam się, czy magia Jeżycjady działa na młodsze pokolenie i czy - tak jak w naszym przypadku - późniejsze części będą uznawane za gorsze.
Kasiu, dla mnie Kalamburka super. Gizela jest jak powiew bryzy ;)
UsuńUprzedzilas mnie:) Raz na 2-3lata czytam calosc i od dawna zamierzam spisac wszystko co mi w oczy wpadnie. Takich nieciekawych wpadek jest sporo, nawet w kwestiach tak oczywistych jak wiek i kolor wlosow bohaterow. Na rozpiske z okladki tez nie ma co liczyc...
OdpowiedzUsuńA wracac i tak bede zeby znow przez chwile poczuc sie nastolatka;)
Betakobieta
Jeśli chodzi o wpadki, nieścisłości i niewiarygodności to ja chętnie przymykam na wiele z nich oko - jeśli coś mnie przekona, że warto. Na przykład czytając Córkę Robrojka strasznie mnie zirytował na początku wylewny list Przeszczepa. Ckliwy i zupenie nieprawdopodobny - raz zobaczonej dziewusze takie wyznania? ALe potem dałam sie wciągnąć w konwencję romantycznej baśni, machnęłam ręką na prawdopodobiestwo i w euforii łyknęłam nawet tratwę w parku i ciężarówkę pełną róż.
UsuńNawet tego, że Robroj jako ojciec Belli jest nieprawdopodobnie młody nie wyłapałam, choć próbowałam rachować, ile on może mieć lat skoro jego poczeta w młodości (rozsądnej-jak sądziłam) córka ma już SZESNAŚCIE lat a Pyza, zrodzona przez Gabę w podobnym - niby - wieku to brykający podlotek w podkolanówkach i kapelusiku (na ślubie Elki).
A ja Jeżycjadę zaczęłąm czytać w wieku 9-10 lat, równocześnie z Mamą i starszą siostrą. Fajnie było wymieniać się uwagami o lekturze :) Zaczęłyśmy od "Kłamczuchy", ale łyknęłyśmy potem wszystkie doówczas wydane części. A potem jeszcze jak się co pojawiło w bibliotece nowego. Ja skończyłam na "Córce Robrojka", z pominięciem "Noelki", zdaje się..
OdpowiedzUsuńA z tymi chłopakami, to nie wszyscy są tacy źli - Bernard na ten przykład, to taki poczciwy misiek :)
A Tygrys to przecież wykapany tatuś - nieuczciwość i spryt, oraz umiejętność owinięcia sobie Gaby wokół palca dostała w pakiecie ;)
.pieniążki nie pływają.
Bernard fajny, ale on akurat z założenia nie robił za amanta. Robcio też był fajny zanim się z niego nie wyłonił kandydat na męża dla Borejkówny.
UsuńNo i z Kwiatu... i z Idy... nie wynika, że Pyziak owinął sobie Gabe wokół palca. Wręcz przeciwnie. A i sprytu u Tygrysa mało - takie beznadziejne miotanie się.
Sprawdziłaś??? :)))
Bernard fajny na początku, jak przystawiał się do Anielli, w kolejnych częściach stał się dla mnie nudny, a te jego tyrady na całą stronę nie do przełknięcia, no bo ileż można??
UsuńJarecka: No masz, a ja to właśnie tak zapamiętałam. No bo niby skąd te dzieci? Znaczy muszę przeczytać jeszcze raz.
UsuńJa już nie musiałam, wierzę Nutrii ;)
Mamamili: Może i nudny, ale numer z babską bluzką zapamiętam do końca życia :)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńMarzy mi się, ale to chyba w parallel universe, inna wersja Jeżycjady. tej co się na siostrach Borejko skupia i tej, która o realiach czasu opowiada więcej....tak jak pierwsze tomy.
OdpowiedzUsuńŁączę się w niewierze w Kozia. W ogóle w facetów, co przemawiają wierszem.....ekhem...
Prawda, że byłoby fajnie?... Np. kisążka o doktor Idzie. Nie z punktu widzenia jej dzieci i siostrzeńców, ale ot, z boku. I żeby było o problemach jej dorosłego życia, żebyśmy nie musiały, stare baby, pukać się w czoło nad wydumanymi i nieprawdopodobnymi historiami dzidzi pierników zamkniętych w ciała nastolatek a nawet dzieci! Albo o profesor Gabie. O wiejskiej bizneswoman Pulpie. Materiał jest miód malina!
UsuńPrymus Schoppe w roli księcia z bajki dobił mnie ostatecznie. Szlocham za Lelujkami co byli normalnymi facetami, z pasjami ale bez przesady (vide: fiksacja Ignasia na poezji). Józwa dobrze rokował ale coś mu sie porobiło :(
A koniec końców: czy faceci muszą gadać wierszem? Moim zdanie są fajni bez tego :) W tym ich urok, że mają swoje ograniczenia :)))
Bosko byłoby! Szczerze, tego oczekiwałam od Jeżycjady. Że Borejkównom i jej znajomym (gdzie jest Cesia? Gdzie kłamczucha?) będziemy towarzyszyć do starości, że niemal. Że będziemy sobie razem rosły. Strasznie mi brakuje widoków na wnętrza Pulpy, Idy czy Natalii.....Ach! Temat naprawdę pyszny! Dzieci Borejkównek doprawdy nie są mi aż tak pasjonujące.
UsuńJózef jest jeszcze ok.
Sentyment mam może spaczony bo Wiewiór też mi z drewna pierścień zaręczynowy utoczył.
No ja nie czytała, a dziecko me po dwóch tomach podziękowało za współracę. Po wpisie nie Jareckiej to ja jednak pójdę do dziecka i z półki zabiorę i przeczytam ;-) I dziękuję Jareckiej za wspólnie spędzony rok. Pozdrawiam Agnieszka
OdpowiedzUsuńPo dwóch pierwszych tomach czy po dwóch jakichkolwiek?
UsuńWypytaj co jej się nie podobało i koniecznie nam tu napisz, proszę!
No i przeczytaj sama :)
Zapytam. Sama jestem ciekawa co odpowie :-). Ostatnio odpowiedzi bywaja nie na temat. Dorasta :-). Dam znać. Teraz w kinie dziecko - recenzję filmu zadano:-)
UsuńAA
A to sie kombajn celnie przejechal. Przeczytalam fszystkoo, ale w zyciu bym nie napisala tak dobrych recenzji.
OdpowiedzUsuńPrymus Schoppe , dziala mi na nerwy. Moj ulubiony meski bohater, to Bobcio. Czlowiek o nieograniczonej wyobrazni.. Mam na mysli dzialalnosc Bobcia w "Szostej klepce" ;)
Bobcio (nie mylić z Baltoną i Florianem ;)) wymiata. Fantastyczne dziecko, uwielbiam!
UsuńA ja co jakiś czas wracam do Jeżycjady i czytam sobie i nic a nic mi nie przeszkadzają te wszystkie nieścisłości związane z datami, kolorami włosów czy czym tam jeszcze. Tylko niektórych bohaterów nie lubię (na przykład takiej Gabrysi. Miewa lepsze dni, ale czasami to mnie tak wnerwia!)
OdpowiedzUsuńA najgorsza scena ever!, to ta gdy Grzegorz kupuje zmywarkę, tata Borejko się wścieka a potem obydwaj się przepraszają tytułując się nawzajem "panem tego domu". Grr...
I uwielbiam Bernarda z Brulionu Bebe. Nic nie poradzę, że mnie tam śmieszy do łez (za to w nowych częściach tylko irytuje).
Czekam na drugą część kombajnu :)
Scena ze zmywarką denerwuje mnie z innego powodu: Ignac wpada w stoicki szał - a czy widział go kto w tym domu na zmywaku? CO sie piekli, jak nie jego działka? Jakby mu kto jego filorododendron wyniósł, niechby sie pieklił. Jak taki minimalista niech po sobie zmywa ręcznie, kto zabroni "panu tego domu?"
UsuńBawi mnie potem niezwykle, ze Ignac staje się potem specem od ładowania zmywarki. Ja w domu nie śmiem zapakować zmywarki, bo nie zrobię tego tak dobrze jak Jarecki. Ale i tak uberładowaczem
zmywarek jest mój teść. Jak jest w pobliżu, nikt nie odważy sie bałaganić w zmywarce.
Ignac król zmywarki - to bardzo prawdopodobny obraz!
Kupuję każdy nowy tom, przyznaję. Z sentymentu. Pierwsza wpadła mi w ręce "Szósta klepka" (do tej pory najulubieńsza), a było to bardzo dawno temu, jestem bowiem w wieku okołopulpecjowym;) Zakochałam się wtedy w Jeżycjadzie, ale dla mnie ta prawdziwa kończy się na "Nutrii i Nerwusie", choć już w tej części niektóre sytuacje mnie rażą. Do starych tomów wracam często, nowe czytam i jakoś nie kuszą do powrotów. Ale kupuję - nie ma rady... Bo może coś się jeszcze zmieni na lepsze?
OdpowiedzUsuńPrzyznam się po cichu, że wątek z Natalią i Robrojkiem przemówił do mnie - jakoś tak skojarzyło mi się z "Rozważną i Romantyczną" (tak mi żal było półkownika Brandona;)) - szczególnie, że Robrojek w rzeczywistości nie jest tak wiekowy, jakby to wynikało z opisów i ilustracji;)
Pozdrawiam i dobrego 2015 życzę:)
Dla mnie osobiście Jeżycjada dzieli się na dwie części - do Nutrii i Nerwusa - i po Córce Robrojka. Córka Robrojka i Kalamburka to takie dwie samotne wyspy, jakby trochę poza serią; lubię obydwie. Te wyspy znaczy. Części Jeżycjady - różnie :)
UsuńAch, i dziękuję za życzenia, wzajemnie!
UsuńCałą (choć teraz chyba nie cała bo nowe tomy wyszły i ich nie czytałam) Jezycjadę przeczytałam od deski do deski tylko raz. Sama mam tylko 5 czy 6 tomów i do nich wracam częściej. Nieustająco moja ukochana jest "Noelka", która przypominam sobie co święta, i "Opium w rosole" o jakże bliskiej mi Kresce, z sentymentem wracałam też do "Szóstej klepki" i filmowej wersji "Kłamczuchy". Jeżycjada ma w sobie cos magicznego choć przyznam, że te bardziej współczesne częsci juz mniej do mnie trafiają a ilość wątków i bohaterów powala.
OdpowiedzUsuńCudownego 2015 Wam zyczę!!!
Nie widziałam filmów na podstawie Jezycjady. Muszę to nadrobić. Ciekawe, czemu teraz nikt się za filnowanie J nie bierze. Toż to samograj! Może sama MM nie chce? Jej się Kłamczucha nie podobała...
UsuńOch, Jarecka. Jakże mnie cieszy temat ten. Może jeszcze się rozpiszę. Niedawno odkryłam Forum ESD, gdzie krytykujemy te turboromanse, od pierwszego wejrzenia, a tu jeszcze rzeczywiście warto byłoby zwrócić uwagę na te dziwne pogonie chłopaczków za dziewczynami. Faktycznie: obraz zdziczenia? zaburzeń jakichś?
OdpowiedzUsuńNoemi
Czyżby tego tematu forum jeszcze nie przewałkowało? Nie wierzę! :)))
UsuńWiesz, nie lubię tam tych wycieczek do MM w stylu: nie zna się, jest słabo wykszatałcona (błagam!)... Fajnie sobie podystkutować o bohaterach bo to postaci fikcyjne i jeździć można po nich wte i wewte, ale ubliżanie autorce się nie godzi, to w złym stylu, to się nie mieści pod etykietą polemiki...
Ale ciekawa jestem diagnozy po co oni tak te króliczki gonią ... :)
Przypomniało mi się, ze kiedyś kolega mnie gonił po korytarzu w internacie i krzyczał: daj buzi! A ja uciekałam i się śmiałam, bo to była zgrywa; byliśmy też trzeźwi :)
Cudny ten kombajn - uśmiałam się przednio! Zwłaszcza, że mam bardzo podobne odczucia co do Jeżycjady - jej jakość stacza się po równi pochyłej w ciągu kolejnych tomów. A szkoda. Dziękuję za cudną rozrywkę podczas czytania tych recenzji.
OdpowiedzUsuńJa nigdy Jeżycjady nie określałam w kategoriach "realne", "prawdziwe", "życiowe". To znaczy owszem, życiowe tak, ale niekoniecznie w ten dokładnie sposób. Były z pewnością sytuacje, dialogi, które mnie irytowały, ale nawet ich nie pamiętam, bo całość jawi mi się jako taka mityczna pełna szczęśliwości wyspa. To nie ma być realne - ma być ciepłe, wesołe, nostalgiczne, takie z lekka... nierealne właśnie, delikatnie przesadzone.
OdpowiedzUsuńZabrałam się za Jeżycjadę niedawno, jako nastolatka przeczytałam może ze dwa tomy. I uwielbiam. Mimo że dla mnie, przez pryzmat moich doświadczeń, jest ona niemal CAŁKOWICIE odrealniona ;)
Cudowne :) muszę wrócić do Nutrii i Nerwusa - ach, te pachnące letnie noce, zupki gazpaczo i narady czarownic :)
OdpowiedzUsuńNie mogę wybaczyć Pani MM ukatrupienia wątku Nerwusa i związania Nutrii z Robrojkiem, wypieram ten fakt!
A w ogóle to cudowny blog, podziwiam rozliczne talenta i pozdrawiam autorkę! :)