21.08.2018

Łąka od kuchni

Imaginujcie:
Jest cudowne gorące lato, mieszkacie daleko od szosy wśród łąk i dostajecie zamówienie na temat: DOWOLNY.
Niby można wszystko ale jakby nie ma wyjścia.

Niektóre kwiaty już przekwitły, na szczęście ma się szkicowniki.
I wierne niebieskie szydełko nr 3,5, wszechmogące.







Na czas upałów przeniosłam się z pracą do filii pracowni w salonie.
Można się domyślać, że jeśli jeszcze kiedyś dane mi będzie pracować na dowolny temat, wezmę na warsztat kwiaty doniczkowe - choć trochę mnie wkurza, że stolik, który miał być biurkiem, stał się kwietnikiem i nie wygląda na to, żeby miało się to zmienić.





Nie mogłam się zdecydować, czy iść w naśladownictwo natury 1:1, czy raczej w stylizowane formy inspirowane naturą -




- niechże zatem będzie jedno i drugie, kto bogatemu zabroni?




A może niech będzie zielnikowo, skoro to takie pojedyncze sztuki?
Jak zielnik, to i paseczki papieru, którymi rośliny mocowano w kajetach i gablotach.
U mnie to kawałki tkanin podklejone taśmą dwustronną, żeby się nie błyszczało jak te kolorowe taśmy klejące.






Mam taki plan, że jak już czas mi pozwoli na zabawy, zrobię tutorial i każdy będzie mógł wydziergać sobie takiego chabra bławatka.



Bo taka nawłoć to czysty freestyle.




Efekty końcowe wkrótce a teraz biegnijcie na łąki oglądać prawdziwe nawłocie i rudbekie, ciągle jeszcze tam są.

10.08.2018

Prawdopodobieństwo i podobieństwo. Trochę z życia, trochę z pracowni.












Niezwykle rzadko drogi Jareckiej wiodą przez miasteczko powiatowe O
Chyba, że jest do załatwienia urzędowa sprawa albo gdy któreś dziecko trzeba okazać jakiemuś specjaliście, który akuratnie w O tronuje.
Na przykład cztery lata temu, gdy JP miał zajęcia dla młodych geeków, raz w tygodniu Jarecka cierpiała katusze w ciasnym korytarzu poradni próbując osłonić Piątka przed lądowaniem ze schodów, córki przed śmiercią z nudów a siebie przed towarzystwem ochoczej w rozmowie Matki Polki.
Matka Polka natychmiast podliczyła dzieci Jareckiej a wysnuwszy na tej podstawie wniosek o pokrewieństwie dusz, jęła raczyć Jarecką najbardziej intymnymi relacjami z życia rodzinnego, małżeńskiego, szczegółami z porodów, diagnozami dotyczącymi wszystkich członków rodziny i innymi pasjonującymi detalami - słowem: różnorodność jak na fejsbukowym profilu Karta Dużej Rodziny. Człowiek niby też posiada, też korzysta, ale cóż go obchodzi, ile kto zużywa wody.

Tym razem do O. zawiodła Jarecką sprawa urzędowa. 
Bladym świtem spakowała dokumenty, powierzyła dom opiece swojego wyrośniętego geeka i po kilkunastu minutach zatrzymała maszynę na pustawym parkingu.
To był piękny rześki sierpniowy poranek.
Ktoś zapukał Jareckiej w szybkę.

Powiedzcie - jakie było prawdopodobieństwo, że po kilku latach stawiając stopę w miasteczku, z którym prawie nic cię nie łączy, usłyszysz:
- Ja przepraszam, że tak pytam, ale tak się zastanawiam - ile miejsc jest w tym samochodzie? Bo my właśnie kupiliśmy taki, o, pani zobaczy, tu jest sześć miejsc, jeszcze dwa z tyłu się rozkłada w bagażniku. A można sobie taki siódmy fotel dokupić? Bo nas też jest siedmioro, nas dwoje i dzieci. Starsze właśnie wyjechały, mam teraz luz, tylko najmłodsza została!

Matko Polko, to ty, ta sama!

Jarecka uciekała co sił w nogach zmrożona przeczuciem, że jej rozmówczyni zmierza w tym samym kierunku.



To przeczucie okazało się mylne, wszelako nie był to koniec przygód.
Zanim pani z okienka zdołała rzucić okiem na przedłożone dokumenty, dokonała odkrycia:
- Ma pani nieważny dowód. Termin ważności  minął w lipcu.
Pocieszyła jednak stropioną petentkę, że wszystko da się załatwić z paszportem i potwierdzeniem meldunku a zatem Jarecka ruszyła w drogę do urzędu swojej gminy, gdzie rzeczony papier wręczono jej bez zbędnych ceregieli. W domu paszport leżał tam, gdzie powinien.

I powiedzcie, jakie było prawdopodobieństwo, że on też okaże się przeterminowany?



...




Nu, i taka troska, choć pozostaje satysfakcja, że jak się samemu sobie robi zdjęcie do nowych dokumentów, można sobie przyciemnić przedziałek, zrobić lifting i makijaż.


Dalej będzie trochę na temat konterfektów i w ogóle sympatyczniej.
Otóż moja siostrzenica, pierworodna Fistaszków, idzie za mąż.
Poprosiła o monidło, które przyozdobi zaproszenia.

Rzuciłam się na robótkę łapczywie. Zdjęcia poniżej różnej jakości, niektóre z telefonu, bo w szale pracy szkoda energii na usypywanie kopczyków magnezji.



Pan młody, jako charakterystyczny, zrobił się szybko i od strzału.



Gorzej było z panną młodą.
Jak się zna kogoś od urodzenia, gdy się widziało jak dorasta, gdy zna się jego rodziców i dziadków - wiadomo, skąd ta uroda przychodzi i dokąd zmierza, nie sposób dać się zwieść instadzióbkom i filtrom.
A siostrzenica jest prześliczna.
Zrazu jednak chciałam zrobić ją w nieco karykaturalnej konwencji, podobnie przecież jak wybranka. Panna młoda ma wielkie oczy, długie rzęsy, także te na dolnych powiekach, spojrzenie "spod grzywki". Nos z tendencją do wydłużania ( casus jej śp. Babki), nieco asymetryczny uśmiech, perfekcyjne brwi.
No to lecim:



Eee, nie. Niby wszystko się zgadza, ale ta panna młoda wcale nie wygląda na młodą. Ani na ładną.
A owal twarzy to już w ogóle z sufitu.

Trochę jeszcze próbowałam cudować, tu podszyć, tam upiąć, ale nie było nic lepiej.

Spróbujmy jeszcze raz.
















Dbając o podobieństwo nie można zaniedbać takich cech charakterystycznych jak zaciśnięte w uśmiechu usta czy przekrzywienie głowy - nie chwaląc się, ten układ postaci dodaje podobieństwa modelce (w przypadku pana młodego nie mogę zagrać tą kartą, bo zwyczajnie mało człowieka znam, niemniej na pewno trzeba mu poszerzyć barki).



Teraz popatrzę sobie na młodych i podumam, jakie dać im tło i ozdoby. Mam jeszcze czas. 







Co ciekawe, nie znalazłam w zasobach włóczki w kolorze włosów panny.
Zrobi się w Photoshopie, jak mój przedziałek.