22.08.2016

Bolesne prawdy



Tytułem wstępu:
Zepsuł się rozrusznik w samochodzie, Jarecki odpalił silnik przy pomocy grabi i odprowadził narowistą maszynę do Ryżego Mechanika. Ryży, jak to Ryży, medytował nad rozrusznikiem kilka dni a po kolejnych kilku dniach samochód znów nie ruszył z miejsca. Jarecki znów dobył narzędzia ogrodowego, pouczył Jarecką "jak to się robi" i... zasobni w tę wiedzę, Czytelnicy proszeni są dalej, do lektury notki właściwej, której tematem nie będzie wbrew pozorom motoryzacja.


- Jasny Panie, jedź ze mną do sklepu. Nie chcę gasić silnika pod sklepem, więc musisz jechać ze mną.
Jaśnie Panicz posłusznie zasiadł w fotelu pasażera jako opiekun młodszego rodzeństwa i nadzorca urządzeń mechanicznych. Ruszyli, tym razem bez grabi.
Jarecka zatrzymała się pod sklepem Nowaków i od razu przekręciła kluczyk w stacyjce.
 - Kwa! - zaklęła - miałam nie gasić!
I znów obrót kluczyka, silnik odpalił.
- A zresztą ja nawet nie do tego sklepu chciałam - burknęła i ruszyła w dalszą drogę.
Jaśnie Panicz prychnął pod nosem.
- Ale co, synu? Przynajmniej się ze mną nie nudzisz. Chciałbyś mieć nudną matkę? Ze mną przynajmniej masz życie pełne niespodzianek. Żebym tylko teraz odruchowo nie wyłączyła silnika, bo to było odruchowo, wiesz, jaka to siła, te odruchy? Teraz będę sobie powtarzała: nie gasić, nie gasić, nie gasić, i tak aż do sklepu. Nie gasić,, nie gasić.
- Ale to bez sensu - jęknął Jaśnie Panicz - przecież to jasne, że i tak zgasisz.

Na własnej piersi.


***


Jaśnie Panicz twierdzi, że raz po raz zatrzymuje się czas.
My o tym nie wiemy, bo przecież on się zatrzymuje dla wszystkich, i wszyscy po takim postoju ruszamy na trzy cztery.
Tym razem chyba coś poszło nie tak, bo dekoracje i kostiumy podstępnie poszły naprzód. Pewnego letniego dnia Jarecka zauważyła, że jakoś dziwnie szybko siwa ścieżka na jej przedziałku zrobiła się szersza, trawa w ogrodzie nad podziw wybujała a za płotem, w olchach, klaskają już pojedyncze czerwone listeczki.


***


Deszczowy Dom, ranek.
- Jesteś zmęczona, wyglądasz na zmęczoną - zauważył Jarecki.
Doprawdy, jaka szkoda, że gdy mąż okazał się tak rozczulająco troskliwy, trzeba mu powiedzieć prawdę.
- Po prostu zmyłam makijaż.


19.08.2016

Flowereset


Po wysiłku intelektualnym (proszę się nie śmiać!), jaki wkładam w projekty własne, cudownie jest zresetować się dzierganiem motywu ze wzoru.

To jak układanie klocków LEGO według instrukcji, jak skręcanie mebli z Ikei...wróć.
To bardzo odprężające.

Przestrzenne, ogromne - bo dwudziestocentymetrowe - i bardzo kolorowe motywy.
Nie mam planów, co z nimi zrobić, dziergam dla rozkoszy dziergania
Jakieś pomysły?






Korzystałam z instrukcji znalezionych TUTAJ.
A najjaśniejszy tutek TU :)

10.08.2016

Kłębuszki, kłębuszki


Do Deszczowego Domu wpłynęły już trzy kartony włóczek. Jeden wielkości trumny, więc śmiało można powiedzieć, że właściwie pięć.





Dwóm Dorotkom i Sylwii kłaniam się w pas i natychmiast okazuję światu, do czego mnie przywiodły.

Czy macie tak, że w środku lata nagle zaczynacie tęsknić za golfem, swetrem, płaszczem? Botkami?
Ja tak miewam cyklicznie.
A sierpień jest najlepszą porą na zaczęcie swetra, jeśli chce się go skończyć przed zimą.
Toteż ja zaczęłam a może i skończyłam.
Zaczęłam już rok temu (ale też w sierpniu!). Miała to być ciepła kamizelka dla Trójki. Wyszło jak zwykle; skończyła mi się włóczka, zabrakło chęci a odkąd nabyłam Trójce wygodny polarowy bezrękawnik, także motywacji.
I zostałam z czymś takim:





Czary mary!










Rękawy w zamyśle miały być długości trzy czwarte, ale podczas mierzenia przypomniało mi się, że zimą często tęsknię do ciepłej kamizelki, która zmieściłaby się pod kurtkę.

Co myślicie?



4.08.2016

Przy stole z pierogami



Tego lata Jareccy nie przewidzieli żadnej wyprawy w świat.

Świat więc przybył do nich.

I nie tylko do nich, świat zwalił się na głowy także Rodzicom Jareckim, siostrom Jareckiej i wielu, wielu krewnym i znajomym Jareckich, tak, że było z kim konferować na temat "co im dacie jeść?", względnie, na skróty: "z czym im robicie te pierogi?"
Znamienne, że tematy kulinarne mocno trzymały się na pierwszym miejscu.
Jedni przekonywali, że najlepiej nakarmić pielgrzymów polskimi potrawami, inni, że wręcz przeciwnie, bo delikatne żołądki forejnersów nie dadzą rady bigosowi. Dywagowano, czy wypada podjąć Włochów pastą naszą powszednią, czy to raczej obciach wystawiać się im na porównania. Chodziły słuchy, że Brazylijczycy jedzą wszystko a Chińczykom broń Boże nie dawać nabiału.
A tu co kraj, to obyczaj.
No bo kto by pomyślał, że czternastoletni Irakijczycy piją do posiłku wino bez mrugnięcia okiem? Bez mrugnięcia okiem ich pełnoletnich opiekunów także.

Zaprawdę, pielgrzymowanie to ciężki praca.
Po całym dniu chodzenia, czekania i czasem zwiedzania (we didn't see anything. Only gas stations), docierają ostatkiem sił do gościnnego domu a tam - o losie! - zastawiony stół i pałający braterstwem gospodarze gotowi by strzelać pytaniami "kto ty jesteś, jaki znak twój, gdzie ty mieszkasz".
Najpierw przyjechały Włoszki.
Cztery belissimy jak z obrazów Botticellego: Analisa, Syntessa, Pandora i Sefora, wszystkie nastoletnie.
(Mireckim, którzy za podszeptem nastoletnich synów złożyli zapotrzebowanie na trzy dziewczyny, przydzielono dziewczyny w wieku 35-65. Za to przemiłe)
Zdawało się Jareckiej, że wykuwanie kilku podstawowych słów w języku kraju, do którego się udaje, jest jakąś światową normą, toteż była zaskoczona, gdy w drugi wieczór Sefora zażyła ją pytaniem: What do you mean when you say "tak"? A przecież w maju Jarecka przez całą drogę do Italii wykuwała starannie: mi chiamo Roberto Bianchi!  A te tu Wenusy nie wiedzą nawet jak jest po polsku "cześć"?
W akcie zemsty (vendetty! Vendetty!) za okazany jej ojczystemu językowi despekt Jarecka nawarzyła barszczu ukraińskiego i z satysfakcją patrzyła, jak dziewczęta rozpaczliwie popijają wodą każdy łyk. A potem mściwie dołożyła pierogami.
Miała z nimi jeszcze innego rodzaju porachunki; macierzyńska czułość, jaką wzbudziły w niej te dziewczęta bezwzględnie dała znać o szczegółach metryki.



Kilka dni później przybyli Chińczycy.
Trzech. Jesus, Alberto i Wu.
Czytelnicy mogą zabawić się w detektywów i spróbować odpowiedzieć na pytanie: którzy z tej trójki są dziećmi konkwistadorów przybyłych do Chin z misją ewangelizacyjną?
To spotkanie przywiodło Jareckich (po konsultacji z rzeszą znajomych goszczących pielgrzymów) do następujących wniosków: prawdziwa ciekawość świata i innych ludzi zaczyna się poza zasiekami Europy.
Pierwsza w nocy zastała Wu wznoszącego toasty cydrem i zakąszającego ogórkiem małosolnym, podczas gdy Jesus i Alberto chrapali już snem sprawiedliwego.


***


A jednak Włoszki umieją po polsku :)



I pomyśleć, że na całym świecie są miliardy takich fajnych ludzi, z którymi można usiąść do stołu.






Z ostatniej chwili: na przykład KASIA z Alzacji, za którą właśnie zamknęły się drzwi Deszczowego Domu.
Kasiu, dziękuję za odwiedziny! :*