Nie chce mi się wierzyć, że ostatni post na Deszczowym Domu został opublikowany w styczniu.
Wygląda na to, że ze strony internetu nastąpiły jakieś uchybienia, zgłosiłam sprawę do ichniejszego dyrektora, nie może być tak, że tu się nic nie dzieje, jak się dzieje ;P
Po styczniowym oprowadzaniu po Deszczowym Domu, skoro tylko zamknęłam za Wami drzwi, zrobiłam straszny bałagan rzucając się w wir pracy nad bilbordem.
A bilbord to jest duża rzecz.
Trzeba wydziergać każdą literkę, prując i poprawiając wedle potrzeby.
Czasem pożyczając literce ciuchów od moich starszych a udanych udziergów - w końcu wszyscy kochamy lumpeksy, czyż nie.
"O" zawsze kusi, żeby zrobić z niego koło barw, i tym razem nie oparłam się pokusie.
To nie prosecco, tego nie można przedawkować.
A tak sobie zorganizowałam studio fotograficzne.
Na dwóch jednakowych pudłach, w których przechowuję część elementów ilustracji leży blat stolika, pod nim tło wedle potrzeby - białe, jeśli docelowo obiekt ma być na białym tle i ciemne, jeśli na ciemnym. Z dwóch stron doświetlam lampami, z trzeciej okno, z czwartej - robiąc zdjęcie utykam miedzy nogi aparatu blendę z brystolu.
Pstryk.
A potem w komputer i żmudne szparowanie.
To takie techniczne kuluarowe szczegóły na przykładzie innych, nie-bilbordowych literek, wróćmy więc do tematu. Bilbord, reklama.
Ja bym chciała do takiej szkoły <3
To była naprawdę duża rzecz!