11.07.2014

"Będąc młodą przedszkolanką..."cz.5


Rodzice, którzy pierwszy raz przekraczali próg Chochlika mówili najpierw:
- O, tu kiedyś była restauracja! Kogoś tu zabili... jakieś mafijne porachunki...
A zaraz potem, na widok Czwórki:
- O, macie tu nawet takie DZIDZIE!
Jarecka wyjaśniała, że ta DZIDZIA ma dwa lata, a to, zdaje się, kilka miesięcy więcej niż Państwa dzieńdobryjajestempanianiajakmasznaimię?
Temat denata pomijała milczeniem, choć wracał on do niej w ciemne zimowe wieczory, gdy przyszło gasić światła i zakluczać puste przedszkole.

W dzień-jak-co-dzień na dwoje babka wróżyła:
Gdy w porze drugiego śniadania Jarecka wkraczała do Chochlika, albo zastawała drzwi od sali zabaw zamknięte, albo rozwarte na oścież. Nauczycielka z pierwszej zmiany albo siedziała z dziećmi w sali, albo biegała po całym przedszkolu z którymś z wychowanków na biodrze. Dzieci albo bawiły się w sali zabawkami albo galopowały od szatni aż po gabinet Derekcji na autach, koniach, piłkach i twarzach.
W zależności od tego, czy poranek należał do Alicji czy do pani Derektor.
Czasem w sali zabaw zasiadali na tronach nocnikanci.
- Na litość boską, Derekcjo! - Jarecka łapała się za głowę - jakbym ja była rodzicem, co szuka dla swojego dziecka przedszkola i jakbym tu weszła i zobaczyła, że w jednej sali pospołu zabawki i nocniki, to uciekałabym stąd jak najdalej!
Derektorka robiła "phi" ale brała gołodupców pod pachy, Jarecka wynosiła nocniki i reszta posiedzenia odbywała się w łazience.
Niemniej dla wszystkich było oczywiste, że identyczna scena będzie miała miejsce jeszcze wiele razy.


W temacie posiłków nauczyła się Jarecka najwięcej.
Na przykład, że odeszło do lamusa nie tylko picie z kubków, ale także jedzenie przy stole, oraz - gryzienie. Nową świecką tradycją jest natomiast uporczywe karmienie niegłodnych i dreptanie za dziećmi z łyżką wszędzie tam, gdzie dziecku akurat zmarzy się przebywać, nawet jeśli będzie to kryjówka pod biurkiem w gabinecie pani Derektor.
- Krzyś kiepsko zjadł obiad - wyznała raz szczerze Jarecka pewnemu ojcu (ech, pod tym względem Jarecka nie dała się zreformować. Derekcja prosiła: nie opowiadaj im takich rzeczy, a ona nielojalnie opowiadała).
Ojciec rzucił lodowate spojrzenie i wysyczał:
- trzeba było mu pomóccc...
Gdyby Jarecka nie zlodowaciała pod tym wzrokiem, chętnie wytłumaczyłaby temu panu, że i owszem, trzyletniemu, zdrowemu na ciele i umyśle Krzysiowi pomagała, zachęcała, bawiła się w zabawę autorstwa Ali; że niby każda łyżka zupy jest porcją lodów o wybranym przez dziecko smaku, że proponowała "może najpierw ziemniaki? nie? marchewkę? nie? wypijesz samą zupę? nie?", oferowała nagrodę w postaci dyżurnego przedszkolnego wafelka, sugerowała sprawdzenie, czy aby na dnie miseczki nie ma ukrytego skarbu piratów - bezskutecznie. Pozostało jeszcze przywiązać Krzysia do krzesła i wlać mu obiad w gardło zatkawszy nos; na to, nie wiedzieć czemu, nie zdecydowała się.
Tata się dąsał.

Na wysoką "skarmialność" Derekcja miała swoje sposoby.
Drugie śniadania i podwieczorki dostarczane były przez rodziców i trzeba przyznać - starali się.
Jeśli posiłek fasowały Ala i Jarecka, dzieci najpierw dostawały kanapki, jajka na twardo, parówki i warzywa, potem jogurty i ewentualnie owoce (zupełnie nie dotyczyło to dwuipółletniej Beatki, która codziennie była uposażana w pączki lub herbatniki), jeśli zaś prym mogła wieść Derektorka, każde dziecko dostawało pod nos całe pudełko własnych i frykasów i hulaj dusza!
Zgadnijmy, od czego zacznie dwulatek, któremu w żłobie dano kanapkę z pasztetem, jogurt truskawkowy i batonik kinder bueno?
Nieważne od czego zacznie, ważne na czym skończy - powie ktoś roztropny.
Zaiste!
Lecz kończył też na batoniku.

A co z piciem? Z piciem było tak: do śniadania serwowało się herbatkę z granulek, do obiadu kompot. Przez cały dzień dostępna była woda.
Cmok, cmok - kręcili głową rodzice na tę wodę i przynosili soki.
- Może pan podpisze tę butelkę - prosiła Ala, gdy kolejny tata przyholował dziecko z Kubusiem w ręku.
- To ja... - każdy tata jest zaradny, nieprawdaż - ...zerwę etykietę, będzie wiadomo, że to mojego syna.
Gdy po południu Jarecka zmieniała koleżankę na posterunku, na blacie stał Kubuś z etykietą, Kubuś bez etykiety, Kubuś z połową etykiety i dwa Kubusie z naderwanymi etykietami - jedna z dołu, druga od góry.
Nawet Enigma była bezradna - w przeciwieństwie do dzieci! One, jak jeden mąż, jako własną wskazywały tę samą butelkę - tę, w której soku było najwięcej!


...


A w ogóle to Jarecka nadto się emocjonuje. Aj waj, wielkie mi halo! O co tyle krzyku?

No właśnie, Drodzy Rodzice, czego oczekujecie od przedszkoli, żłobków i klubików? Można by przecież napchać po kokardę słodyczami a kanapki zjeść samemu w przerwie na kawę (w czym???). Radzi by byli rodzice widząc dno w dwojakach, rade dzieci, nauczycielka syta.

Czego WY chcecie dla swoich dzieci od przedszkola?









18 komentarzy:

  1. Jarecko kochana jak nie trudno sie domyślić ja chcę przede wszystkim by moim dzieciom było dobrze co w żadnym razie nie wiąże się z Kubusiami do picia i wafelkami zamiast posiłku. Posiłek ma byc pełnowartościowy! owoce, warzywa, i nie w kółko gluten i gluten, i nie tylko mięcho i mięcho! na obiady kasze, gotowane warzywa, najlepiej żadnych kupnych słodyczy i napojów (wszędzie ten syrop glukozowo-fruktozowy!!!) ale przede wszystkim poszanowanie diety jaką dane dziecko posiada, bo akurat moje są pokarmowymi alergikami.
    A oprócz tego konsekwencja, adekwatny do wieku rozwój manualny i umysłowy, ruchowe zabawy, nauka poszanowania książki. Wiem, to trochę niedzisiejsze chyba ale tego bym chciała!

    Buziaki!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na menu raczej nie miałam większego wpływu :) diety pilnowałyśmy ( choć Derektor była zdania, że bezglutenowej Feli herbatniczek nie zaszkodzi, oj tam ;))

      Bardziej pytam o metody - totalna pajdokracja czy autorytet nauczyciela? Kto ma rządzić? Bo raz: "niech pani mu pomoże zjeść"(w sensie: wmusi w niego, bo inaczej się nie dało), a raz: jak nie chce, niech nie leżakuje.
      No to jak?

      Usuń
    2. jak dla mnie dziecko w przedszkolu i szkole ma sie uczyć samodzielności a nie opiekunów traktować jak służących, czyli zdecydowanie NIE LATAĆ z łyzka jak nie chce niech nie je. Ja kiedy moja Córcia chodzila do przedszkola nie sypiając juz od ponad roku byłam okropnie zła gdy na siłe nauczyly ja panie znowu sypiać w dzień... miałam wizje wstawania o 4.30 gdy dziecko szło spać o 24ej...

      Usuń
  2. I naprawdę tak jest z jedzeniem i piciem?! To pytanie retoryczne. Po prostu nie mogę w to uwierzyć... A czego oczekuję... hm... żeby panie były rozsądne, sprawiedliwe i ciepłe, żeby jedzenie było zdrowe, żeby była zróżnicowana zabawa, ale też czas na nudę, żeby dzieci się socjalizowały, żeby mogły odejść w kąt i odpocząć, gdy chcą, żeby było czysto i miejsce do zabawy na dworze... kolejność przypadkowa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale że co konkretnie z jedzeniem i piciem? :) W Chochliku było tak, jak opisałam.
      Ale!
      W jednym małym prywatnym przedszkolu, w którym pracowałam posiłki przyrządzała mama dyrektorki, babciunia jak z obrazka - siwy koczek, ciepły uśmiech. Jedzonko było prima sort, jak u mamy, można powiedzieć. Oczywiście zdarzało się, że przy śniadaniu dzieci marudziły, że pomidor, ze rzodkiewka i tak dalej- wtedy mogły odłożyć na brzeg talerza to, czego nie chcą zjeść. Po mioch zajęciach tam dzieci wychodziły na podwórko i często wtedy przychodziła do nich babcia z przekąską - pokrojonymi warzywami (w tym np.seler). I dzieci rzucały się na to jak na żelki!
      Dlatego wiem, że można. Do tamtego przedszkola też przychodziły dzieci różne, jak do naszego, ale pewien styl żywienia i konsekwencja sprawiały, że dzieci rąbały do obiadu surówkę z cykorii - bo inne też rąbały :)))

      Usuń
    2. Najbardziej chodziło mi o to, że się za tymi dziećmi tak chodzi. Oj, zamawiam taką babciunię. I jakoś tak się zgadza, że na dworze lepiej smakuje. P.S. Właśnie przyszła tu do mnie Matylda (lat prawie 5), spojrzała na ekran i aż oczy jej się zaświeciły. Ja chcę babciunię, a ona syrenki, żołędzie i totalny odlot :)

      Usuń
    3. Chodzenie za dziećmi to tylko u nas i tylko w wykonaniu Derekcji ;)
      Choć widywałam w państwowych przedszkolach panie Stenie wiszące nad nieborakami (jak sądzę w porozumieniu z rodzicami) i wciskające w nieboraka buraczki. Ale to rzadkość.
      Sprostuję tylko, że babunia częstowała warzywem tuż przed wyjściem na podwórko, bo wiesz - potem to już ręce w piach i nie było "czym" jeść ;))

      Usuń
  3. Czytałam z wypiekami cały cykl, jakże mi aktualny! Od września zaczynamy przygodę pt." przedszkole państwowe". Dostaliśmy się dopiero do placówki trzeciego wyboru, ale pierwsze zebranie i spotkanie z panią wychowawczynią już za mną i wrażenia jak na razie pozytywne. Choć mając z tyłu głowy perypetie Twoje i Kaczki, odczuwam lekki niepokój.. ;) Bo pomimo oczywistych różnic, to jednak natura ludzka (w tym dziecięca) odgrywa tu kluczową rolę, a ona ma pewne cechy ogólnie wspólne, ifjunołłotajmiin.

    Czego ja oczekuję? Trudne pytanie, bo jeszcze nie wiem, czego wolno mi oczekiwać. Wiem, czego na pewno NIE oczekuję: karmienia słodyczami i pojenia soczkami, wyręczania w obsłudze widelca, prowadzania za rączkę i noszenia na rączkach, faworyzowania, uwzględniania roszczeń rodziców zaburzających harmonogram. Mam nadzieję, że intuicja mnie nie zawiedzie i że to będzie na prawdę ciepła i kompetentna osoba, fajne miejsce i pożyteczny wkład w rozwój mojego dziecka, a nie tylko przechowalnia.

    Czy to już koniec cyklu? Mimo wszystko mam nadzieję, że nie :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie koniec cyklu.
      Może zmyliłam Cię pytaniem "końcowym" - po prostu miałam chwilę zwątpienia, czy jest sens punktować błędy (kurioza) założeń/systemu/ludzi, skoro miałoby się okazać, że jestem odosobniona w swoich oczekiwaniach względem placówek wychowawczych i że tak naprawdę rodzice oczekują karmienia swoich dzieci na siłę, niewyprowadzania ich na podwórko w chłodne dni, może nikomu nie przeszkadza wypróżnianie się w sali zabaw a picie soczków jak dzień długi jest ok (nie chciało obiadu, bo nie było głodne? niemożliwe!)
      Ja tam lubię państwowe przedszkola, tam wciąż jeszcze najczęściej reguły ustala grono fachowców, nie rodzice (choć i tu już wkraczają z buciorami i przekonaniem, że wiedzą lepiej). A reguły muszą być jasne i obowiązujące wszystkich.

      Dieta przedszkolna jest ok, tym się nie przejmuj, i diety też dopilnują, jak będzie trzeba.

      Natomiast, niestety, Twoje obawy o uwzględnianie roszczeń zaburzających harmonogram, są zasadne. W Chochliku było to naszą zmorą, o czym jeszcze nieraz będziesz miała okazję przeczytać :)

      Usuń
  4. Jarecka Ty powinnaś otworzyć przedszkole - było by fajne :) Ty się zastanów - ja jakbym miała przedszkole za Jarecką królującą w nim to bym się o dziecie nie bała :) serio zastanów się :) Co w przedszkolu najważniejsze? To żeby nie było przechowalnią, żeby dzieci uczyły się twórczego i kreatywnego myslenia, niech tworzą , niech gotują, niech sprzątają, niech pomagają, niech biegają - właśnie niech mają przestrzeń do biegania i niech na dworze spędzają max czasu jaki się da i nie ważne czy lato czy zima, padało? to kalosze i poszli w kałuże - toć to sama radość :) przedszkole ma być fantastyczną przygodą uczącą życia a nie miejscem gdzie dziecko ma tęsknić za rodzicem...dziecko ma nie zauważyć kiedy rodzica nie było :) pozdrawiam Ania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie, dla mnie też priorytetem w kategorii "co moje dziecko powinno robić w przedszkolu codziennie" jest ruch na świeżym powietrzu. I to jest, jak pokazuje praktyka, życzenie dość wygórowane. W państwowej placówce, do której chodzą moje dzieci jest fantastyczny plac zabaw i za płotem las pełen spacerowych ścieżek. Ale! Bardzo często dzieci nie wychodzą na podwórko (od samego pisania o tym ręka mi drży z irytacji), bo np. "mieliśmy zaległości w książeczkach", "robiliśmy próbę przedstawienia", itp, ale najważniejsze i najgorsze jest to, że większość dzieci nie jest ubrana stosownie do pogody! I to już nie jest kwestia zasobności rodzicielskich portfeli, tylko tychże rodziców pomyślunku, bo dziewczątka przychodzą w srebrnych pantofelkach i cienkich rajstopkach, ale o kalosze doprosić się nie można. Mieliśmy u nas w Chochliku dziewczynkę, która w ogóle, nawet w domu, nie posiadała spodni do zabawy na śniegu. To nie była rodzina biedna, skoro stać ich było na chochlikowe opłaty (zresztą, skoro moje dzieci mają o dwie pary na zmianę, to naprawdę, nie w majętności tu problem). No i ta nieszczęsna dziewczynka codziennie podczas zabaw na śniegu - a było to absolutne szaleństwo, śmieję się na samo wspomnienie - nie mogła pojąć, dlaczego nie może zjeżdżać na pupie z górki, leżeć na śniegu i wozić się na łopacie do odśnieżania. Mama uprzejmie wysłuchiwała naszych sugestii i ...nic. Myślisz, że wypadałoby wcisnąć w rękę ulotkę reklamową lumpeksu na Zaogoniu, gdzie za kilka złotych można nabyć stosowne odzienie? Albo podrzucić hasło: allegro...?
      Ręce mi też opadały, jak Derekcja rezygnowała z wyjścia, bo "więcej będzie tego ubierania niż zabawy". Ja uważam, że ubieranie się do wyjścia, i potem rozbieranie po powrocie, jest samo w sobie szkołą życia, którą warto odbywać regularnie - dziecko musi wziąć swoje ubranie z wieszaczka, schować kapcie, zakładać części garderoby w odpowiedniej kolejności, po spacerze trzeba to wszystko odłożyć na miejsce, buty otrzepać ze śniegu/wysypać z nich piasek, rękawice odłożyć do suszenia, znaleźć kapcie, wzuć na odpowiednią nogę - to wszystko jest bardzo sensowne i potrzebne.

      A przedszkola bym nie chciała otworzyć, choć z zajęciami chętnie bym się tam jeszcze wybrała :)

      Usuń
  5. ja z każdym postem coraz bardziej cieszę się, że moje chodzi do publicznego przedszkola...

    kiedyś pracowałam w prywatnej szkole językowej i... przestałam. Bo nikogo nie obchodziło, czy dziecko się nauczy języka obcego, tylko czy będzie lubiło przychodzić na lekcje (= płaciło). Jak zaczęłam zadawać zadania domowe, to moja Derekcja przyszła mnie ochrzanić, bo zaistniało ryzyko, że dzieciaki się wypiszą...

    Szacunek dla naszych dzieci. Ale stop pajdokracji!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też uwazam, że jednak rozsądny dorosły powinien panować nad tym żywiołem...

      Usuń
  6. właśnie! wychodzenie na dwór!
    mój Mały od 1,5 do 3 lat był w żłobku, a właściwie był to klub, czy jak tam zwał prywatną opiekę żłobkową...
    i tam, dzieci wychodziły 2 razy dziennie na dwór! wszystkie, nie wyłączając tych maluszków, które nie umiały chodzić! była też kuchnia i Pani gotowała - jedzonko pyszne, a dzieci często rozpoczynały dzień zaglądając tam co dziś będzie na obiad ;-)
    teraz jest w przedszkolu drugi rok, niby dzieci starsze, bardziej samodzielne przy ubieraniu/ rozbieraniu, a ja nie rozumiem dlaczego czasem nie wychodzą nawet 1 x dziennie.....mimo ładnej pogody!! :-( ciągle coś nadrabiają albo przygotowują kolejne przestawienie...
    marzy mi się aby było tak jak w Norwegii - dzieci wychodzą codziennie na 2 godziny, niezależnie od pogody....
    pozdrawiam
    ivonesca
    PS.
    a coś z tymi ubraniami/ rodzicami też jest na rzeczy, bo wisi wielkie ogłoszenie PROSZĘ DZIECI UBIERAĆ STOSOWNIE DO POGODY

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To głos wołajacego na puszczy! Wierz mi, jeśli się kazdego z osobna nie przydybie na korytarzu, to na nic kartki. Ale nawet proszenie każdego z osobna o to ubieranie do pogody niewiele daje :(

      Usuń
    2. też zauważyłam to wołanie w innym miejscu - jeśli zabraknie np. pasty w przedszkolu to Panie piszą karteczkę i kładą ją w szatni przy wieszaczku dziecka
      kilka razy widziałam te leżące kartki, potem słyszałam ponaglania rodziców...i długo nic :-(
      pytam mojego Małego - czym myje zęby Twój kolega? odpowiedź - Pani pożycza codziennie od kogos innego....
      ręce opadają, ja rozumiem że można nie mieć zapasu w domu i zapomnieć.....ale 3 tygodnie to chyba przesada :(
      ivonesca

      Usuń
  7. Taaaaaa, no czego rodzice chcą? Jak dla mnie spokoju Kochana spokoju, że dziecię najedzone, "oporządzone" itd. A najlepiej jeszcze wychowane w przedszkolu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie o to podejrzewałam wielu z naszych rodziców... A to jest ogromna różnica pracować z dzieckiem, które jest w domu wychowywane a z takim, co rośnie sobie jako lelija w polu ;)
      Ale to jest temat na osobny elaborat :)

      Usuń