23.05.2013

Dzień jak co dzień

O 5.30 w sypialni Jareckich rozbrzmiewa głos obcego faceta:
Ja zaczynam, oto moja kabina, tu się wchodzi, naciska, ogląda się z bliska...
Co się ogląda, tego Jarecka jeszcze się nie dowiedziała, bo w tym momencie Jarecki wyłącza budzik.
Jeszcze parę razy facet spróbuje dokończyć, bez powodzenia.

Jareccy wstają. Latem prędzej i chętniej, Jarecki produkuje kanapki, Jarecka szykuje dzieciom ubrania.

A teraz wyobraźmy sobie, że jest to taki na przykład czwartek zeszłego tygodnia, Jaśnie Panicza trzeba dostarczyć pod szkołę na 7.20, Dwójka zaczyna zerówkę o ósmej, Jarecka pracę o 9.30. Po pracy Jarecka gna do szkoły po dzieci, podrzuca starsze Szwagierce i jedzie na Przedmieście łudząc się, że uda się zaszczepić Czwórkę. Nic z tego, dziecię "furczy" (gdy nie furczy, Jarecka i pani doktor rzucają się sobie w objęcia a pielęgniarka, pani Małgosia, otwiera szampana, którego specjalnie na tę okazję trzyma w lodówce obok szczepionek).
Około 16.00 Jarecka jest w domu, zabierając po drodze Jaśnie Panicza i Dwójkę od cioci.
Szybki obiad, bo na 17 Jaśnie Panicz ma trening.
A przecież Jarecka musi rysować, terminy gonią, zasiada ze szkicownikiem a już Czwórka też zasiada na Jareckiej kolanach!

Albo przyjmijmy, że jest wtorek, niby luźniejszy, bo o 14.00 Jarecka przywozi już do domu komplet potomstwa. Pośpiesznie zalega na balkonie ze szkicownikiem.
-Mamo! On oszukujeeee!!!- po Zaogoniu niesie się potępieńczy wrzask Dwójki.
Ponieważ ON rzeczywiście oszukuje Jarecka rekwiruje karty na trzy dni (!-taka okropna!) i wraca na balkon.
-Siusiu!!!- Czwórka nadbiega drobiąc nogami, oczy ma wytrzeszczone, więc Jarecka rzuca szkicownik i biegnie pomóc. W Deszczowym Domu nie ma nocnika ani nakładki na sedes, ani podestu, bo Jarecka żywi odrazę do wszelkich sprzętów, które pod płaszczykiem ułatwiania życia rodzicom i dzieciom zagracają, podstępnie pchają się pod nogi, zabierają miejsce, gromadzą kurz a najczęściej przydają się krótko i kosztują drogo. W związku z powyższym Jarecka musi posadzić, przytrzymać i pomóc zejść, o wycieraniu nie wspominając.
W drodze powrotnej z toalety na balkon Jarecka robi sobie kawę, żeby było przyjemniej (a może i wydajniej?)
Ale otóż Czwórka znowu drobi.
-Kupę!
Po kupie nastaje chwila spokoju. Starszaki na dworze kłócą się o huśtawkę, Czwórka "gotuje" dla Jareckiej na balkonie. Rozlega się "brzdęk"- spadł ceramiczny zabawkowy kubeczek.
-O...popsuł się...
-Idź i wyrzuć skorupki- mówi Jarecka nie podnosząc oczu znad szkicownika. Spokojnie mówi!
Czwórka idzie, wraca.
-O...brudne...- wyciąga ku mamie rękę. Rzeczywiście jest brudna, cała czerwona.
Jarecka klnąc pod nosem opatruje rany i przytula wystraszoną Czwórkę.
"Mamo, on mi!... Mamo, ona mnie..."
Do wieczora daleko.

A jutro kolejny uroczy dzień, nowe podejście do szczepienia, trzeba pogodzić trening Jaśnie Panicza z Jareckiej wizytą u doktora Ahmeda i z faktem, że Jarecki wróci z pracy w nocy.
Czyli dzień jak co dzień.

16 komentarzy:

  1. Dzień jak co dzień! Nic dodać nic ująć. Uszy do góry, kiedyś czwórka sama zrobi siusiu. Pozdrawiam cieplutko i życzę chwili wytchnienia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Nie opuszcza mnie nadzieja, że jeszcze kiedyś zrobię coś od początku do końca :)

      Usuń
  2. Dzień jak co dzień :) Jak nic trzeba sobie jeszcze pożyczyć kozę albo inne czworonożne, po dwóch tygodniach oddać i docenić spokój :):):)
    Życzę duużo sił

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, znam ten sposób, to naprawdę skuteczne! I nawet nie musi być żywe czworonożne, wystarczy małe zamówionko... :)

      Usuń
  3. o tak, tak! ja też polecam sposób z kozą ;-)
    Niedawno zostałam sama na tydzień z Klarą i nie mogłam się nadziwić: o co tym mamom, które mają jednego malucha chodzi - jakie zmęczenie? Ja nawet prasowanie miałam czas zrobić, wyspać się i W OGÓLE! (dziwne, że jakoś inaczej wspominam czas gdy byłam mamą jedynaka;-))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda?
      Ja już teraz NIE CHCĘ zostawać sama z jednym, bo oboje nie umiemy sobie znaleźć wtedy miejsca :) I też zastanawiam się jak to możliwe, że będąc mamą jedynaka nie byłam w stanie ugotować sobie ziemniaków! (Restrykcyjna dieta matki karmiącej, you know ;))

      Usuń
  4. Samo życie... Niektóre opisy mogłabym przekalkować... :)

    OdpowiedzUsuń
  5. rechoczę, kiwam głową ze zrozumieniem i jednocześnie wpadam w niemy (hmm no nie tak niemy bo właśnie się artukułuje) zachwyt nad tym, że między siusiu, kupa, boli, przytrzymaj, pomóż, daj, zabierz itd i to wszystko x4, powstać może taki właśnie tekst, który innym mamom (uwijającym się pomiędzy własną pracą, sisiu, kupa, boli, pomóż, marzeniami, chęcią wypicia już nawet nie gorącej, ale choć ciepławej kawy, etc., a to wszystko x2), poprawia humor, daje poczucie więzi i sprawia, że dzień już nie wydaje się aż tak bury:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zatem przybij piątkę! U nas też buro, ale jak czytam Wasze komentarze to jakby się przejaśnia :)
      Aha- "między"-to naprawdę trafne określenie!

      Usuń
  6. W zrozumieniu pokiwam brodą, a zrozumienie wypływa z dzieciństwa i młodości. (Jestem najstarsza z szóstki rodzeństwa przez co występowałam od wczesnych lat w roli matki, ojca, pani do pilnowania dzieci itp. Dopiero na studiach do mnie dotarło, że jeśli chcę coś zrobić od początku do końca w skupieniu, to późnym wieczorem, przy kuchennym blacie, kiedy dom już śpi. Zasadnicza różnica - jedna z wielu - między Twoim światem a moim jest taka, że praktykowałam to za lat świeżych, młodych, kiedy energii starczało. Dziś sobie tego już nie wyobrażam.

    Ta burość, Amaranto, jest przygnębiająca, wręcz irytująca czasami, gdy zaplanowało się w ciągu dnia coś dla siebie, a dzień robi swoje i realizuje własne wytyczne.

    Ale cóż... bez tej monotonii nie byłoby więzi, których wielu ludzi nigdy nie doświadczy.

    A tak w ogóle, to podziwiam Cię, że świadomie rezygnujesz z "potykaczy" - klamotów rzekomo koniecznych, żeby dziecku ułatwić wejście w świat. U mnie są dwa i za nie jestem wdzięczna wynalazcom: za plastykowy stołeczek przy zlewie w łazience i za blojkady na klamki. Musiałam je kupić, niestety, bo zamknięcie na łańcuszek szybko rozpracował. A blokadę - dopiero po roku. I tak, przez cały jeden rok, nie mógł dobrać się do spiżarki i nauczyłam syna chociaż jednego: racjonowania słodkości i pytania się, czy może w ogóle je zjeść.

    Trzymaj się! :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteś 1/6? To już rozumiem dlaczego jesteś jako ta rozważna od romantycznej :)
      (Ja jestem 4/5 :))

      A jeśli chodzi o potykacze to dzielę je na dwie grupy: takie bez których nie mogę się obejść i takie, które mają swoje odpowiedniki w zwykłym urządzeniu domu, więc nie trzeba robić dodatkowych inwestycji. I tak do dziś Czwórka je w kuchni na swoim foteliku (co prawda już bez blatu, przy stole), bardzo uważam też kojce dla kilkumiesięcznych dzieci, ale wanienka nie bawi u nas długo, nigdy nie mieliśmy przewijaka, plastikowe sztućce tylko "na wynos". Ale blokady to już inna kategoria! One nie zagracają!
      A! Są jeszcze sprzęty, które krążą wśród znajomych, które ktoś dostał w prezencie i cieszą (krótko) kolejne dzieci. W tej grupie leżaczki, karuzelki, domowe huśtawki (tfu!), itp.

      Usuń
    2. No właśnie: blokady nie zagracają. Odwrotną funkcję wręcz posiadają! Że też nie skojarzyłam.

      Czyli Ty jesteś 4/5? :-) Teraz rozumiem skąd u Twoich dzieci tyle kuzynostwa. A można zapytać kto jeszcze ma "artystyczne" ciągoty z Waszej piątki?

      Używając absurdalnego przykładu, gdybyś była 4/5 w mojej rodzinie, to bym kiedyś chodziła z Tobą na spacery w głębokim, zielonym wózku, jednocześnie kombinując, jak przy okazji nałożonego na mnie obowiązku zfundowania Ci godzinnej drzemki na hałaśliwym osiedlu zaliczyć spotkanie u psiapsióły. Rodzeństwo jednak "letko" ze mną nie miało... ;-)





      Usuń
    3. Moja mama nigdy nie udostępniała nam młodszych sióstr do opieki, wszystko sama, sama! Raz tylko pamiętam, że rodzice poszli na bal andrzejkowy i zostawili moją młodszą o 10 lat siostrę pod moją opieką (nocowała u mnie też koleżanka, więc byłyśmy dwie nianie). Siostra miała niecałe 3 lata bodajże i skończyło się to dla niej podbitym okiem (w stół się uderzyła) ;P

      Usuń
  7. Ha nic dodać nic ująć...u nas podobnie. Właśnie nr 3 chce siusiu, więc zmykam ;)

    OdpowiedzUsuń