30.05.2015

Keine Grenzen

Z Deszczowego Domu do szkoły na Zaogoniu jest jakieś dwa kilometry.
Dość daleko.
Nawet zakładając, że włączenie się do ruchu (skręt w lewo!) przed ósmą rano trochę potrwa, i że na przejściu dla pieszych będzie czerwone światło, dojazd do szkoły samochodem nie trwa dłużej niż pięć minut.
A są takie matki, co mieszkają jeszcze dalej i nie jeżdżą samochodami.
Serce się Jareckiej kraje, jak te niebogi czy mróz czy deszcz ciągną do szkoły/przedszkola swoje dzieci. Same będą musiały jeszcze wrócić do domu i po kilku godzinach powtórzyć tę przechadzkę.
Jarecka ochoczo podwozi, a jeśli w drodze "tam" ma jeszcze wolne miejsca, zabiera dzieci, matki odsyłając nazad, jak jaki Król Olch, ale taki dobry.

Jednej wszelako matce, jak sądziła, nie może pomóc.
Mama Christiny przyjechała z Madagaskaru i kilka razy Jarecka była świadkiem jej nieudanych rozmów z personelem przedszkola. Trójka twierdzi, że Christina też nie mówi po polsku, choć raz podobno słyszano jak powiedziała: "szesnaście". I jak tu powiedzieć: "może panią podwieźć, jadę w tę samą stronę" - żeby być zrozumianym? A Christina, jak się zdaje, mieszka naprawdę daleko; dwa razy Jarecka widziała jej mamę idącą zamaszystym krokiem w kierunku Zaogonia pięć kilometrów od przedszkola! Pięć tam, pięć z powrotem i jeszcze raz, tam i nazad. Strrrasznie dużo. Czasem Christina jedzie na rowerze a matka gaopuje za nią nogami.


Pewnego dnia Jarecka przyszła po Trójkę akurat w chwili, gdy i mama Christiny zgłosiła się po córkę. Wpadła jak burza, wraziła kudłatą głowę do sali i ryknęła: Christinaaa! Ubrana była nadzwyczaj starannie i wyraźnie dokądś się spieszyła.
- Sibko, sibko - ponaglała.
Jarecka nadstawiła uszu - wszelki duch! - polska mowa!
- Jedziemy - na ulica - Lubelska - recytowała kobieta.
Ach - rozpłynęła się w duchu Jarecka - więc jednak coś mówi po polsku! Co za dzielna kobieta! Z takim poświęceniem prowadza dziecko do zerówki i jeszcze sama tak się pięknie asymiluje!
- Żółty, pomarańczowy, niebieski - skandowała mama Christiny zupełnie jakby powtarzała lekcję - żółty, pomarańczowy niebieski. Sibko sibko - i już mknęła ku drzwiom ciągnąc za sobą dziewczynkę.
Ach - Jarecka trwała w zachwycie - teraz już się dogadamy. 
- Żółty, pomarańczowy niebieski - dobiegły ją jeszcze słowa z przedsionka - kurwa, cholera, spierdalaj.



No. Teraz to już na pewno się dogadamy. 


29.05.2015

Jak patologia, to patologia

Huczą internety, że Jarecka wygrała gazety
i nie bez kozery, bo aż dwadzieścia cztery!

(A jeśli jeszcze się nie pochwaliłam, że w świerszczykowym konkursie u BEBE zgarnęłam pierwszą nagrodę, to tylko dlatego, że wciąż odczuwam pewien rodzaj zażenowania, że stateczna matrona, żona jednego i matka pięciorga, a nawet wychowawca młodzieży, skleja sukienkę z gazety i strzela sobie w niej selfie przed lustrem. Sami powiedzcie. Niemniej - alleluja i do przodu, warto było - jupi!!!)


Tyle w temacie hot niusów, naści teraz odgrzewane kotleciki:



***



Zaczęło się niewinnie, tak jak zwykle; mały Adolfik też przecież nie wyskoczył z brzucha matki ryczącym hegemonem.

No więc zaczęło się tak, że Mario Nowak w swoim sklepie postawił na ladzie gigantyczny słój pełen kukułek.
Było to doskonałe marketingowe posunięcie.
Jarecka, która wpadła tylko po bułki, natychmiast tych kukułek zapragnęła. Zapragnęła, wyszła i zapomniała; przypomniało jej się dopiero pod koniec drugiego z rzędu Tygodnia Samotnej Matki. Mając do wyboru - ucieczkę w świat, napojenie dzieci makowiną lub zrobienie sobie jakiejś przyjemności - wybrała to ostatnie, aczkolwiek ucieczka w świat długo walczyła ze zwycięską opcją o prym.
Przypomniało się Jareckiej, że Szwagierka Dąbek ma cud-maszynę, która sieka, miesi i gotuje, nakrywa do stołu, kupuje świeże kwiatki i serwuje - ! - likier z kukułek.

Włożywszy ciemne okulary dla ukrycia szaleństwa, Jarecka zapakowała dzieci w samochód, zakupiła kukułki tudzież inne tajemne ingrediencje i pojechała wprost do Dąbków, ku cud-maszynie, która miała ją obdarzyć chwilą przyjemności.

Jaśnie Panicz, zapalony kucharz i zapalony majsterkowicz, na widok pichcącego ustrojstwa doznał ekstazy i zgłosił się na ochotnika do obsługi tegoż.

I tu Jarecka popadła w stupor.
Albowiem wydało jej się niestosownym, żeby syn miał matce sporządzać napój alkoholowy.
Wypowiedziała więc głośno swoją wątpliwość, lecz nie miała serca pozbawiać dzieci atrakcji, za jaką uważały przyglądanie się pracy cud-maszyny i wraz ze Szwagierką przystąpiła do dzieła. Po skończonej pracy cud-maszyna poinformowała, że likier można przechowywać w lodówce przez kilka dni, dziękuję, smacznego.

Jarecka popadła w kolejny stupor, bo sądziła, że ta litrowa karafeczka będzie jej dostarczać przyjemności przez kolejne kilka tygodni - jak to: kilka dni? Nie da rady, żadną miarą, nawet zakładając, że Jarecki kiedyś wróci z pracy i dołączy do libacji.
Wieczorem, w domu, okazało się, że trunek jest boski, choć wciąż nie aż tak, by w pojedynkę zutylizować go w kilka dni. Złożyło się jednak szczęśliwie, że jedna z koleżanek w najbliższą niedzielę świętowała okrągły jubileusz. Jarecka wzięła butelczynę na przyjęcie i uraczyła towarzystwo. Likier zrobił furorę a jedna z koleżanek, Mecenaska, przyznała się, że i ona ma cud-maszynę; uradzono tedy kolektywnie, że na najbliższą okazję to ona przyrządzi kukułkową miksturę.

Najbliższa okazja, garden party u znajomych, nadarzyła się już po dwóch tygodniach. Tym razem to Jareckiej przypadła rola kierowcy, którą to fuchą Jareccy dzielą się zazwyczaj w zależności od tego, jak daleko od domu odbywa się impreza.
I teraz uważaj Czytelniku, jak niewinnym krokiem nadchodzi upadek obyczajów, jak niepostrzeżenie mała skaza przechodzi w zgniliznę!
Między karkówką a tortem Mecenaska napomknęła mimochodem, że likieru nie przywiozła bo mąż ją zwiódł, że niby trunek za gęsty, dolała wody i to-już-nie-to, wzruszono ramionami i rozmowa potoczyła się w innym kierunku, jednakże...


Wieczorem, kiedy rodzina zapakowała się już do samochodu na drogę powrotną wraz z pustą tacą po cieście i przydziałem resztek z grilla, i gdy dzieci odnotowały, że to mama siedzi za kierownicą, kalejdoskop w kolorowej głowie Dwójki złożył elementy w zaskakującą całość.
- Mamo, jakie ty masz SZCZĘŚCIE. Ty prowadzisz, a ciocia akurat nie przywiozła likieru!



No co, może nie szczęście? :)
No to chlup!


28.05.2015

Z gulą w gardle

To, co lubię w blogosferze, to pewna czasowa obsuwa w stosunku do rzeczywistości.
Nie ma gorrrących fejsbukowych postów, które przeterminowują się po kwadransie.
Rzeczy zdążą dojrzeć, obrosnąć w puentę i oddalić się na dystans, z którego można oglądać je bezpiecznie; oglądać, opisywać. Widać paralele i paradoksy a nawet szczegóły wcześniej zupełnie niedostrzeżone.


W Deszczowym Domu mamy na przykład Dzień Matki.
A na tę okazję klasa Dwójki przygotowała przedstawienie.
Co ja się mam z tymi przedstawieniami! Zimą Dwójka zażyczyła sobie stroju biznes woman - ot, taka rola jej przypadła. Elegancka matka otworzyłaby szafę i wdziała dziecku własny żakiecik, ale co miała zrobić ta mniej elegancka...?
Uszyła. Ołówkową spódnicę rozmiar 130 i narzutkę z kołnierzem z lisa - bo ta bizneswoman miała stać przed centrum handlowym, więc zimno.
Na następne przedstawienie narządziłam strój kury.
Oraz ryj świni i mordę krowy, dla dwójkowych kolegów.
Powinnam więc być zadowolona, że tym razem trzeba było po prostu na niebiesko.


Uszyłam Dwójce niebieską sukienkę, bardzo podobną do własnej i wyglądałyśmy prawie jak mama i córka ;)
Rozetki na mojej sukience mają wielce utylitarną funkcję - zakrywają nieodgadnionej proweniencji plamki. Dopiero, jak uheklowałam te kilka rozetek i starannie przyszyłam, przyszło mi do głowy, że nie spróbowałam prania z Vanishem... Naprawdę, dość trudno być Jarecką, mistrzynią wyważania otwartych drzwi.




Moją kreację uzupełniały korale z filcu - te wyżej zrobiła Dwójka, te niżej Czwó...panie od Pszczółek. Na sali gimnastycznej, gdzie w iście kawiarnianych warunkach odbywało się dniomatkowe przedstawienie okazało się, że także Roma Sienkiewicz i Mariola Jagiełka, czyli kwiat zaogońskiej wielodzietności zrobiły się "na Wasiuczyńską"KLIK - bo też mają dzieci w Pszczółkach!


Ale do rzeczy.

Jest taka piosenka. Cudownie przewrotnie o tym, że chcemy, żeby nasze dzieci były szczęśliwe, spełnione i żeby inni uwielbiali je i podziwiali tak, jak my. I że one i tak mogą wybrać same, i że to też jest wspaniałe.
Głos Ewy Bem ma w sobie taką moc, że jak ona śpiewa, w głębi mnie coś rezonuje i daję głowę, czerwone krwinki zaczynają swingować a ciemne zakrętasy mózgu wypełniają się światłem.

Nie udaje mi się TEGO słuchać bez uśmiechu i guli wzruszenia w gardle.
Z dedykacją dla moich dzieci :)




24.05.2015

Cliffhanger


Wieczór.
Zewłoki Jareckich zalegają w łóżku. Jarecka próbuje czytać, Jarecki zasnąć - jedno i drugie udaje się połowicznie, gdyż Jaśnie Panicz, usposobiony gawędziarsko, zapragnął rozmowy.
Zagaja w swoistym stylu:
- A wiecie, jak działa dzwonek szkolny?
- No jak - pyta zrezygnowany Jarecki, bo Jaśnie Panicz umiejętnie zawiesił głos i nie sposób w milczeniu doczekać ciągu dalszego.
- Elektromagnes... - Jaśnie Panicz znów robi pauzę.
Zalega cisza. Jarecki w napięciu oczekuje, Jarecka - która jednak częściej ma przyjemność konwersować z synem - nie.
Wreszcie Jarecki nie wytrzymuje:
- No i co?
- Co: co? - pyta zdumiony Jaśnie Panicz.
- No, elektromagnes...
- Jaki elektromagnes??
- No zacząłeś coś mówić. Dzwonek w szkole. Elektromagnes.
- Aha - mruczy rozbawiony Jaśnie Panicz z niedowierzaniem - hm. Pomyślałem przez chwilę o czym innym i zupełnie zapomniałem, co chciałem powiedzieć.

Wtenczas stało się coś dziwnego. Poduszki rzuciły się Jareckim na twarze.
Poduszka Jareckiej zaczęła się trząść, a ta Jareckiego mamrotać rozpaczliwie: "cała mama, cała mama..."

22.05.2015

Jeszcze o korzyściach z podróżowania

Osoby: Mama CałkiemInna i Jarecka.
Czas: po powrocie Jareckich z weekendu, kiedy to Mama CałkiemInna zajmowała się wnukami.
Miejsce: wiadomo.

KLAPS

MC: Jaki ten Piąteczek jest wspaniały! Jak on pięknie je! Co ma zjeść to zje, a jak ma dosyć, to jasno daje znać, że już nie będzie jadł!
J:  Ee... Ale mamo, on zjada pół porcji a resztą, razem z talerzem, rzuca o podłogę...
MC: No właśnie! To znaczy, że już się najadł!


Warto podróżować. Człowiek sie języków poduczy.

19.05.2015

Wiosenne hity na Zaogoniu

Dzieje się na Zaogoniu.
Gdzie się człowiek nie obróci, tam się dzieje.

Tuż przed Wielkanocą okazało się, że sąsiedzi z góry się wyprowadzili.
Zaskoczeni byli nie tylko Jareccy, ale i właścicielka mieszkania, Pani Nastorka. Seba i jego żona Marlenka wyjechali na Święta do rodziny a nazajutrz wrócili po meble; próbowali wynieść je pod płaszczami.
Cała ta sprawa zatrzęsła Deszczowym Domem. Nie dlatego, żeby Jarecka szczególnie żałowała tych akurat sąsiadów. Przez pięć lat pożycia jak Paweł z Gawłem nie udało jej się nawet przejść z Marlenką na "ty", co brzmi zapewne nieprawdopodobnie, lecz jest prawdą. Lata świetlne temu, gdy Jarecka była jeszcze w ciąży z Czwórką i roiła, że wkrótce wróci do pracy, Danuta mówiła: "Jak będziesz chciała, Marlenka zajmie ci się dzieckiem, tak jak moim Wojtusiem się zajęła, jak skończył mi się macierzyński."
I Jarecka zerkała sobie z balkonu na Marlenkę jak na potencjalną nianię - jak Marlenka wysiada z samochodu z własnym synkiem, słuchała, jak do niego przemawia, wąchała papierosy zapalane nerwowo ledwie drzwi samochodu zatrzasnęły się za tą nianią in spe i widziała, że ta Marlenka nie dla jej dzieci.

No więc nie o to, że Sebów szkoda, ale że znów przez kilka dni nosiła Jarecka na plecach swój własny lokatorski los, ten kamień, który nie zawsze czuje, a który zaciążył w tych dniach dotkliwie.

...



Zostawmy teraz Jarecką i jej troski na boku - bo co ma powiedzieć Pani Nestorka?
Ledwie udało jej się uspokoić przy świątecznym stole w gronie najbliższych rozchybotane po przejściach z lokatorami serce, jej córka Czesiuniowa, która brzydzi się plotką, wyznała bez ogródek, że spóźnia jej się okres, a zatem, droga rodzino, będzie nas jeszcze więcej.
Liczne jajka utkwiły licznym stołownikom w gardłach.
Pani Nastorka uderzyła w lament (acz, zauważą Czytelnicy, że zszargane nerwy nie zmąciły pomyślunku) - W twoim wieku? - wykrzyknęła, nim reszta rodziny przełknęła swoje jajka - w twoim wieku to już chyba menopauza?
Czesiuniowa się żachnęła, bo czterdzieści trzy lata to wcale nie tak dużo - zapytajcie Czesiunia, co ma lat sześćdziesiąt!
- Mamo! - zakrzyknęła w rozpaczy Czesiuniaczka lat siedemnaście, futbolistka amerykańska - czy ty sobie wyobrażasz, że jak ja będę szła na trening, ty mi powiesz: masz zostać z dzieckiem, bo ja idę do pracy??
(Wszechwiedzący Narrator kiwa głową z uznaniem dla przenikliwości tego dziewczęcia, albowiem tak wlaśnie by to wyglądało)

Nazajutrz Czesiuniowa powiadomiła rodzinę, że alarm był fałszywy. Zaburzenia trawienia i migotanie licznych przedsionków rozległej familii trwały dłużej niż jedna rzekoma ciąża.


...



Po burzach, które przewaliły się przez Ślepą Ulicę wzniecając kurz i niesmak, nastały dni słoneczne.

W jeden taki dzień zadzwoniła do Jareckiej mama Bożenki.
Jarecka nie odebrała, bo dawno już doszła do wniosku, że jej numer jest u tej mamy pod "A", a co za tym idzie - ilekroć któreś dziecko mamy Bożenki bawi się jej komórką, zawsze powiadomi o tym Jarecką pustym esemesem lub głuchym telefonem. W akcie miłosierdzia Jarecka przestała więc reagować na ten stalking, chcąc oszczędzić rodzicom Bożenki kosztów połączeń.
Tym razem jednak mama Bożenki we własnej osobie dobijała się do Jareckiej, żeby zaprosić Trójkę i Czwórkę na urodziny Bożenki w remizie strażackiej.
Jarecka zapiała z radości, bo Bożenka to dziecko z Chochlika!

Było tak, jakby czas się cofnął. Chochlikowe dzieci, które Jarecka wyłuskała wzrokiem z tłumu rozentuzjazmowanych pięcio- i sześciolatków wciąż dało się rozpoznać, choć nie zawsze z wzajemnością. Chochlikowi rodzice nie zmienili się nic a nic - nic a nic nie zmieniła się też Derekcja, która w stroju Myszki Minnie wodziła rej.
Było nawlekanie koralików, malowanie gipsowych aniołków a nade wszystko makarena, kaczuszki i typowe dla Derekcji zabawy w stylu: A teraz przebierańcy kolejno przeparadują przed tłumem gości i zbiorą aplauz!
Na niektórych dzieciach nie zrobiło wrażenia, że jako nie przebrane nie mogą wziąć udziału w paradzie.
Na Czwórce zrobiło.
Lecz podczas gdy Czwórka roniła łzy z powodu braku koron i różdżek, które zakwalifikowałyby ją do bycia przeciągniętą przed szeregiem średnio zainteresowanej publiki, Jarecka ocierała łzę wzruszenia i radości. Słońca wschodzą i zachodzą, giną pandy i tygrysy szablozębne, drzewa skrzypu karleją do rozmiarów chwastu - a Derekcja zawsze pozostanie sobą. Oto opoka, z której gołębica uszczypnęła dla Jareckiej oliwną gałązkę, oto tęcza przymierza!


...



Do Jareckiego zadzwonił mechanik. TEN Mechanik.
Powiedział, że machnął się w rachubach i jest Jareckim winny 250 PLN.
Zdarzyło Wam się coś takiego?






14.05.2015

Jeszcze o podróżach, czyli Jareccy w kraju dzięcieliny pały

Pewnego dnia, o szóstej rano Jarecki przedłożył żonie bilet.
Nie wiadomo, czego się spodziewał; na pewno nie wypowiedzianego tonem pretensji pytania: DO RUSKICH???

W podróżowanie Jarecka jest beznadziejna.
Może dlatego, że przez dziesięć lat swojego życia krążyła jak ta satelita na orbicie: dom - szkoła (z czasem dodając odległy przystanek: Jarecki) pociągami, autobusami i autostopem. Może dlatego, że zbyt jest przewidująca, a przewidywanie strasznie męczy i nie dziwić się Kasandrze, że wzięła i oszalała. Może wreszcie dlatego, że od lat dwunastu podróżuje głównie samochodem, który upośledza umiejętność rozsądnego pakowania się, bo doprawdy; co za różnica czy się wrzuci do bagażnika jedną parę butów czy pięć?
A na koniec będzie Jarecka piętrzyła stosy rzeczy "do zabrania" przez tydzień uzupełniając je o korkociągi, nebulizatory i przyrządy do manikiuru, które mają za zadanie li i jedynie (rzekomo) podwyższyć Jareckiej standard wypoczynku, bo jeszcze nigdy na urlopie nie zostały wykorzystane zgodnie z przeznaczeniem.
W ogóle nie zostały wykorzystane.
(wszak korek można wydłubać kluczem)

Nie inaczej było i tym razem. W połowie drogi "do ruskich", czyli do Wilna, Jarecka przypomniała sobie, że nie wzięła bransoletki wygranej u <Mana-j> i ubolewaniu nad tym faktem poświęciła kilka dobrych kilometrów suwalskiej ziemi.
(I nie, nie chodziło o pochwalenie się wygranym cukierasem; takie są okołopodróżne troski Jareckiej, tysiące trosk tej mniej więcej rangi)



Wyprawa była zaskakująca; nie tylko dlatego, że od decyzji do realizacji minęły ledwie dwa tygodnie  i że koszt podróży wyniósł sześć złotych polskich (lub półtora euro, jak kto woli) - za dwie osoby, w obie strony(!).
Okazało się na przykład, że Litwini nie mówią po polsku, co naiwna Jarecka uważała za pewne. W tym szalonym przekonaniu utwierdziła ją na starcie mówiąca po polsku recepcjonistka w hotelu i kelnerka w restauracji, w której Jareccy zjedli swój pierwszy litewski posiłek.
I to by było na tyle. W mieście Mickiewicza, Miłosza, Konwickiego i Tyrmanda Jarecka mogła najwyżej kaleczyć angielszczyznę lub pozwolić rozmówcom sylabizować sobie rosyjskie, swojsko brzmiące wyrazy. Litewskie słowa merdały do Jareckich niesfornymi ogonkami przy samogłoskach i klekotały jak nazwy produktów Ikea.
Zresztą; czy można znaleźć wspólny język z ludźmi, którzy o Polsce mówią: Lenkija? ;)


Pisać można by długo, można by wrzucić setkę zdjęć, można by o jedzeniu, i o tym, że dzięki tej wycieczce w Deszczowej Kuchni swoją premierę miała słonina. Wszyskie te ochy i achy spotęgowane do maksimum dzięki urokliwej porze roku i pysznej pogodzie Wszechwiedzący Narrator wmiata za kulisy i dalej popłynie strumieniem świadomości na temat: co najbardziej lubię w poznawaniu nowych stron.
Czyli, co Jarecka lubi.

Otóż tym, co Jarecką w podróżach jara - nie bójmy się tego słowa! - najbardziej, są zaskoczenia natury estetycznej. Wszechwiedzący Narrator świadkiem - post na ten temat był w planie od zawsze, lecz takie posty muszą być ilustrowane! I właśnie udało się te ilustracje zdobyć.
Dlatego do podróży nie należy przygotowywać się zbyt solennie. Trzeba stronić zwłaszcza od gugul-mapsów i stritwiułów po to, by dać się zaskoczyć.

Na przykład idziemy sobie cacaną uliczką - pierzeje wychuchane, jewropejski look.


Wchodzimy w cud-miód rokokową bramę, a tam...





Grekokatolicki kościół Świętej Trójcy




Ciary, Kochani, ciary na plecach!
Historie wypisane na murach - bezcenne!




(Jarecka łkała w Asyżu widząc freski Giotta pokolorowane w technikolorze i prychała z obrzydzeniem na widok nieskazitelnych fasad rzymskich bazylik. Konserwatorzy niszczą zabytki, wydzierają im dusze! - to osobista opinia Jareckiej, proszę nie rozpowszechniać, bo skądinąd chwała Polsce Ludowej za odbudowaną Warszawę)








Nad Wilnem górują dziesiątki wież kościelnych w takim stanie - przepych i nędza, piękno i rozkład, niezłomność. Miasto przeniesione przez wieki, WCZORAJ wytatuowane dla JUTRA.

Ale idźmy dalej.
Jarecka zarządziła wyprawę na cmentarz na Rossie. Wydał się jej hecnym pomysł, że mając na co dzień Marszałka przez płot nigdy nie była u niego w domu a teraz sobie pójdzie odwiedzić jego serce. Cmentarz w przewodniku nie prezentował się nadzwyczajnie:



Na miejscu, przed południem, najpiękniejszą z wiosen, wyglądał tak:



Ale i to nie przygotowało Jareckich na takie doznania: zbocze usiane grobami ( na zdjęciach nie widać, jak bardzo jest strome).
Jak ogród angielski - niby na dziko a jednak czyjaś ciężka praca stoi za tą malowniczą scenerią.







I jeszcze taki bonus, też w kategorii "zaskoczenia" ;)
Próbkę śniegu pobrano do analizy :)





12.05.2015

Jarecka, dziewczyna ze Świerszczyka

Kładę się na kozetce i wyznaję, jak psychoterapeucie:

Byłoby moim marzeniem coś dla Świerszczyka napisać, albo narysować, albo udziergać.(zauważyliście tryb przypuszczający? Nie mam śmiałości wyznać:"moim marzeniem jest...", bo jakiś elementarny realizm zachować trzeba, nawet w marzeniach)
Być dziewczyną Świerszczyka, jak ELA, jak BEBE...

I wiecie co? Zasnęłam na tej kozetce.
I śniło mi się, że Martyna Jakubowicz śpiewała mi spowita we flanelową piżamę a ja zostałam jubileuszową dziewczyną Świerszczyka.
W numerze specjalnym.




Pamiętacie o TYM konkursie? Mało czasu zostało, tylko do końca tygodnia! Biegnijcie tam winszować i wspominać, a ja jako pracę konkursową zgłaszam mój prezent urodzinowy dla jubilata, okładkę numeru mocno specjalnego. Gotowa, proszę Redakcji, teraz tylko trzeba dopracować wkładkę, najlepiej mocno mięsną... ;)


P.S. Moja sukienka powstała z... widać z czego? Kartki delikatnie poskładane i sklejone aby-aby taśmą, żeby nie zniszczyć, bo teraz przede mną żmudna robota - poskładanie numerów na powrót.
Zapewniam, że przy tej okazji żadnemu świerszczykowi nie stała się krzywda.
Winietkę do wydania mocno specjalnego zapożyczyłam z najwcześniejszych numerów. Autorem był Eryk Lipiński; te właśnie winiety pamiętam z dzieciństwa.

10.05.2015

O podróżach, odsłona pierwsza

- Jak ja nie znoszę podróżować! - powtarzała raz po raz Mme Miraille, nauczycielka francuskiego w liceum Jareckiej - nie lubię spać w obcych miejscach, nigdzie nie jest mi tak dobrze jak w domu!
Madame poprawiała na ramionach futro, potrząsała lwią grzywą w kolorze marchwi i trzepotała rzęsami, a tona zielonego lub granatowego cienia do powiek osypywała się na podłogę.
Jarecka uwielbiała Madame Miraille, z wzajemnością - choć pomysł, że można nie lubić podróży znajdował się daleko poza granicami percepcji nastoletniej Jareckiej.

Prawie dwie dekady później Jarecka zgromadziła w swoim niezbędniku prawie wszystkie narzędzia, które pozwalają jej zrozumieć pogląd świętej pamięci Pani Mirelli.
I nie o inne łóżka się rozchodzi, bo wszystkie łóżka świata są wygodniejsze niż dziesięcioletnia sofa Beddinge, która w Deszczowym Domu robi za małżeńskie leże.
I nie o to, że się Jarecka troska o dzieci, że im się krzywda stanie - bo zostawia je z takimi osobami, że się troszczyć nie musi.
Nie o to, że dzieci będą tęsknić - bo będą; Jareccy też będą tęsknić za nimi, i cóż z tego. Nikt nikogo nie porzucił, nikt od nikogo nie uciekł. Tęsknić za kimś, kogo się kocha - rzecz ludzka, piękna i NORMALNA. Od trzech dni tęsknoty nikomu się kuku na muniu nie zrobi.

A jednak Jarecka jakoś-jakby-się wije. Najsamprzód oczyma duszy widzi, że samoloty spadają, autobusy się rozbijają a pociągi wypadają z torów i strasznie jej żal, że coś takiego mogłoby jej przeszkodzić robić to, co robiła do tej pory, za czym niby nie przepada, ale co w obliczu śmierci uznałaby za najfajniejsze.
Potem widzi, że w innych stronach ludzie zabijają się za różne dziwne rzeczy, i znów - patrz wyżej - szkoda by było.
Że co, że takie rzeczy dzieją się także na sąsiednich zaogoniach? Tym bardziej - po co jeździć daleko?

A na koniec robi się Jareckiej tak, jak po raz pierwszy się jej zrobiło kilka lat temu na lotnisku w Innej Metropolii.
Pierwsze sto metrów przemaszerowała ochoczo w euforii, że nie musi pchać żadnego wózka, ciągnąć niczyjej ręki, na nikogo się oglądać i nikogo nie nawoływać, ale już w autobusie jadącym do hotelu myślała, że dzieciom podobałyby się widoki, zastanawiała się, co zrobiłoby na nich największe wrażenie, wreszcie - postanawiała, że musi tu przywieźć wszystkie swoje dzieci i zobaczyć to z nimi raz jeszcze, bo bez nich w ogóle się nie liczy, do poprawki.
I tak przez cały tydzień, z przerwą na sen.

Przed dorosłą Jarecką pierzchają smaczki oczywiste dla nieletnich.
- Zobaczcie, jakie piękne domy! - zakrzyknęła zachwycona Jarecka w Krakowie na ulicy Świętego Sebastiana.
- A zobacz, jakie TO jest piękne - odparła Dwójka podnosząc Jareckiej do oczu kwiat migdałowca.














P.S. Do Krakowa pojechaliśmy Polskim Busem. Piątek został w domu z Marią Sosną (i niestety, czuł się raczej nieszczęśliwy).
Koszt podróży w tę i z powrotem dla sześciu osób wyniósł (dzięki promocji) 50 zł.

Szczególne pozdrowienia dla ALI, której się chciało wyjść nam na przeciw :)

P.S.2  Przypominam też o konkursie ŚWIERSZCZYKA <TU>
Całe to podróżowanie opóźniło publikację mojej pracy konkursowej, ale - czuj czuj! Lada dzień! :)




1.05.2015

Czarna wołga



 Żyła sobie Jarecka minimalistycznie, nie wadząc nikomu, dziergając kwiatki w domowym zaciszu. Aż tu nagle cała lawina okoliczności uformowała ją na kształt czarnej wołgi dwudziestego pierwszego wieku. Ziemia drży, kwiaty chowają sie w pąkach, ptacy milkną gdy Jarecka na swoim złowrogim krążowniku pojawia się w okolicy. Śmieje się złowieszczo i uprowadza, uprowadza, a nic, co nie ma nóg, nie umknie przed jej pazernością!
Kawałek winy za katastrofę ekologiczną, jaka szykuje się na Zaogoniu (takiej na miarę zaniku Morza Aralskiego), ponoszą znane paczkowe wariatki - Jedna i Druga. Przysłały Jareckiej paczkę różnorakich materii, a między nimi grzybowy kupon.
I od razu Jarecka, z której grzybiarka marna, zapragnęła wozić się z koszem pełnym grzybów.
A jak na grzyby za wcześnie, z koszem czegokolwiek, bez różnicy.







(Nie było łatwo uszyć wyściółkę do tej graniastej formy, toteż nie należy się spodziewać wskazówek do uszycia takowego, niestety - ot, udało się jak ślepej kurze ziarnko)
Rzuciła się Jarecka obdzierać drzewa i łąki, żeby następnie te drzewa i łąki wekować.
Na przykład pod postacią syropu z pędów sosny albo miodu z mniszka lekarskiego.






 Łatwo być wiedźmą, gdy ma się taką ekipę; Czwórka i Trójka wpuszczone na łąkę pełną mleczy nie ustały, póki nie ogołociły. Ekosystem na Zaogoniu zachwiał się i upadł. Dmuchawców latoś nie będzie.

A wracając do sosny - Jaśnie Panicz zażyczył sobie akcesoria szefa kuchni"w sosnę".
Jedyne, co Jarecka znalazła w tym temacie, to taka oto drewutnia, nawiasem mówiąc, doskonała na tego typu uszytek.










Drżyj okolico!



...


Tymczasem dosiadajcie rowerów, bryczek i hulajnóg i mknijcie co tchu do Bebeluszka <TU>, zdobyć do swojej duchowej spiżarni prenumeraty Świerszczyków a na blogi i fejsościany banerki! Albowiem, zacny ten tytuł ma już 70 lat i należy mu się huczna feta, fanfary i piniata.


W Deszczowym Domu będzie jeszcze na tę okoliczność specjalna feta, lada dzień, bo zwyczajnie mamy chrapkę na Świerszcze :)