Jakim cudem, Jarecka zapytana o prezent wspominany do dziś, zapomniała o TYM, nie pojmuje i się wstydzi.
(Jeśli, drogi Czytelniku, jeszcze przez dłuższy czas tematy wpisów wydadzą Ci się zupełnie od czapy i w poprzek koniunkturze, nie dziw się- przecież Jarecka wciąż jeszcze przekopuje swoje szafy i znajduje tam prawdziwe skarby, kamyczki, które wprawiają w ruch lawinę wspomnień i słowotok.)
Rzecz miała miejsce wieki temu, w odległej galaktyce... czyli w mieście B, gdzie Jarecka uczęszczała do szkół. Mieszkała w internacie, z Najlepszą Przyjaciółką. Owa przyjaciółka przywiozła z domu kasetę z muzyką z filmu "Dingo". No i to był szał!
Dziewczęta były jazzowo rozmiłowane za sprawą- niespodzianka!- braci Golców (tak, tych od "lornetki", których Jarecka poznała jako cudowne jazzowe dzieci, a właściwie młodzież. Z tegoż internatu się znali) i wkrótce Jarecka znała na pamięć każdy dźwięk i każde słowo, jakie pada na płycie, nie mając pojęcia o czym jest film, o czym do dziś ma zresztą ledwie mgliste pojęcie dzięki temu, że obejrzała sobie fragmenty na youtube. W odległych czasach jednak, do których się wraz z Jarecką cofamy, nie znano jeszcze youtube, a idea ściągania filmów z internetu- co logiczne- również nie miała miejsca w świadomości Jareckiej.
Znany był jej już jednak Jarecki. Parę razy odwiedził zresztą Jarecką (która wtedy nazywał się Całkieminna) w internacie i z miejsca stał się pupilkiem wychowawczyń, albowiem pojawił się nie z puszką piwa za pazuchą, a z siatką pełną jabłek. Słał też co tydzień listy do swojej dziewczyny, które to listy wychowawczynie doręczały adresatce utwierdzając się w zachwycie nad tym jakże akuratnym kawalerem. (Zrozum, Czytelniku, jeśli chodzi o chłopców, internat pełen był hałaśliwych muzyków, bałaganiarzy- delikatnie mówiąc-plastyków i nieskomplikowanych sportowców, nie licząc grzecznych, lecz nieco wyalienowanych matematyków).
Ale, ale, do rzeczy, miało być o wzruszającym prezencie.
Otóż edukacja licealna dobiegła końca i Jarecka i jej Najlepsza Przyjaciółka zamieszkały mniej więcej na dwóch krańcach Polski.
A żeby ukoić ból, Jarecki sprezentował Całkieminnej płytę "Dingo". Której- o pechu!- nie miała ona jak odtwarzać, bo nie dysponowała odtwarzaczem CD!
Zatem Jarecki kupił kasetę, przegrał na nią muzykę a opakowanie opatrzył własnoręcznie skopiowaną etykietą.
Oto ona:
Prawda, że lepsza niż oryginał?
A tu, prezent dla Was, zastrzyk energii na ten zimowy mroźny dzień, z tejże płyty, uszy do góry!
(fragment od ok.1.43 wprawia Jarecką w euforię, co przydaje się dziś jak znalazł :))
23.03.2013
21.03.2013
Przy wiośnie o płodności
Średnio raz w miesiącu Jarecka jest w ciąży.
Liczne znaki na niebie i ziemi zwiastują jej niechybne przejście w stan odmienny.
Na przykład, gdy się Jarecka bez oczywistego powodu wzruszy; ot, zerknie za okno, zobaczy kołujące gołębie... Z niczym jej się te gołębie nie kojarzą- a jednak wzruszają.
"Jak nic jestem w ciąży!"- myśli z przerażeniem Jarecka.
Albo, gdy wracając z pracy poczuje, że ma ochotę nie na kawę a na sok przecierowy- wpada w popłoch.
A jednak- ciąża!
Albo gdy nie może znaleźć odpowiedniego słowa. Nie, że ciętej riposty nie skomponuje na poczekaniu, ale nie może przypomnieć sobie jak się nazywa to coś, co takie wielkie stoi przy drodze i w Myszkowie takie było z dwiema nieprzyzwoitymi babami (chodziło o billboard).
No o czym to może świadczyć, jak nie o tym, że już nowy lokator macicy przejął transporty z odżywkami dla lewej półkuli?
A te znaki? Że Jarecka włącza telewizor a tam ciężarne w Dzień Dobry tvn?
I czy to może być przypadek, że godzinę później spotyka w sklepie kobietę w ciąży?
A jeśli w przeciągu godziny natknie się gdzieś na drugą- to już kaplica, już Jarecka brzuch swój widzi ogromny...
Z uświadomieniem Jaśnie Panicza było tak:
(Nikogo nie powinno zdziwić, że rozmowa ta miała miejsce w samochodzie)
Jaśnie Panicz, lat niecałe sześć i Jarecka, akurat w prawdziwej ciąży.
-Mamo, a skąd się biorą dzieci?- pyta syn.
Jarecka wzrusza ramionami i tonem stosownym do tej najoczywistszej oczywistości, odpowiada:
-No jak to? Plemnik łączy się z komórką jajową!
Na co syn, usatysfakcjonowany:
-Aha.
Liczne znaki na niebie i ziemi zwiastują jej niechybne przejście w stan odmienny.
Na przykład, gdy się Jarecka bez oczywistego powodu wzruszy; ot, zerknie za okno, zobaczy kołujące gołębie... Z niczym jej się te gołębie nie kojarzą- a jednak wzruszają.
"Jak nic jestem w ciąży!"- myśli z przerażeniem Jarecka.
Albo, gdy wracając z pracy poczuje, że ma ochotę nie na kawę a na sok przecierowy- wpada w popłoch.
A jednak- ciąża!
Albo gdy nie może znaleźć odpowiedniego słowa. Nie, że ciętej riposty nie skomponuje na poczekaniu, ale nie może przypomnieć sobie jak się nazywa to coś, co takie wielkie stoi przy drodze i w Myszkowie takie było z dwiema nieprzyzwoitymi babami (chodziło o billboard).
No o czym to może świadczyć, jak nie o tym, że już nowy lokator macicy przejął transporty z odżywkami dla lewej półkuli?
A te znaki? Że Jarecka włącza telewizor a tam ciężarne w Dzień Dobry tvn?
I czy to może być przypadek, że godzinę później spotyka w sklepie kobietę w ciąży?
A jeśli w przeciągu godziny natknie się gdzieś na drugą- to już kaplica, już Jarecka brzuch swój widzi ogromny...
.....
Z uświadomieniem Jaśnie Panicza było tak:
(Nikogo nie powinno zdziwić, że rozmowa ta miała miejsce w samochodzie)
Jaśnie Panicz, lat niecałe sześć i Jarecka, akurat w prawdziwej ciąży.
-Mamo, a skąd się biorą dzieci?- pyta syn.
Jarecka wzrusza ramionami i tonem stosownym do tej najoczywistszej oczywistości, odpowiada:
-No jak to? Plemnik łączy się z komórką jajową!
Na co syn, usatysfakcjonowany:
-Aha.
....
Tymczasem w Deszczowym Domu, króliki, jak to króliki, rosną w siłę...
17.03.2013
Przeprowadzka higieną rodziny
Od jakiegoś czasu, bez względu na niesprzyjające okoliczności, na choroby, wyjazdy i gości, w Deszczowym Domu trwa akcja pod kryptonimem "szafa".
Trwa i końca nie widać, i Jarecka jest skłonna sparafrazować Marinettiego, który bredził, że wojna jest higieną świata i wykrzyczeć, że higieną rodziny jest przeprowadzka. "Rzućmy to wszystko w cholerę!"- krzyczałaby Jarecka- "Przeprowadźmy się i zabierzmy ze sobą tylko to, co POTRZEBNE!" To byłoby łatwiej niż wszystko to, co jest, posprzątać i ułożyć na należnym mu miejscu- zresztą, skąd wytrzasnąć miejsce dla "wszystkiego?"
To zdumiewające, ile gromadzi wokół siebie człowiek, a już sześcioro ludzi- strach pomyśleć.
W dziejach rodziny Jareckich był taki rok, gdy przeprowadzali się dwa razy.
Wprowadziwszy się do Deszczowego Domu, wnieśli ze sobą dwumetrowy stół i sześć krzeseł, szafę i sofę beddinge.
Siedem lat małżeństwa, trójka dzieci, czwarte w drodze.
Reszta mebli i innych gratów została w poprzednich mieszkaniach, bo w nowych z różnych powodów nie były potrzebne. Jareccy zabrali ze sobą to, co niezbędne, choć i tak było tego mnóstwo, całe mnóstwo, czarne wory wypełnione wszystkim zajmowały pół Deszczowego Domu. Potem większość rzeczy znalazła swoje miejsce w szafie mieszczącej się za "drzwiami garażowymi", jak Jareccy nazwali ogromne przesuwne połacie w pokoju dziś należącym do dziewczynek.
I tu dotarliśmy do bohatera dzisiejszego posta, Szafy.
Konieczne będą rysunki pomocnicze; nie dlatego, Czytelniku, że nie jesteś w stanie pojąć opisu manewrów w przestrzeni Deszczowego Domu, ale dlatego, że opisu Jareckiej nie pojmiesz. Jarecka nie ma bowiem żadnej orientacji w przestrzeni, nie wie, która lewa a która prawa, nie wie, gdzie wschód a gdzie zachód- jeśli to nie jest na mapie. Gubi się na klatkach schodowych i w dużych sklepach a samochodem jeździ tylko tam, gdzie już wcześniej jeździła.
Wielkie zmiany za "drzwiami garażowymi" zaczęły się w momencie, gdy Jarecki kupił dwie duże szafy bez drzwi, które idealnie miały się zmieścić za tymiż drzwiami. Wcześniej stały za nimi trzy szafy po poprzednich właścicielach i przez ostatnie trzy lata Jarecka nieustannie pomstowała na niewykorzystany potencjał przestrzeni. Nowe szafy były pełne półek, drążków i szuflad (Jarecka kocha szuflady- Jarecka i szuflada to duet idealny) i miały wprowadzić w graty Jareckich ład.
Najpierw więc Jareccy stawili się po odbiór szaf, używanych, rzecz jasna. Przedziwnym trafem, ilekroć kupują używane meble, facet, który je sprzedaje, ma akurat atak rwy kulszowej/ jest świeżo po operacji kręgosłupa/ ma zagipsowaną jakąś część ciała, a co za tym idzie, nie może Jareckiemu pomóc znieść mebla do samochodu. Czy są na świecie zdrowi, krzepcy mężczyźni sprzedający swoje meble?
Tak czy siak, Jareccy w roli tragarzy są jako ten ślepy z kulawym- Jarecki ze swoim kręgosłupem i Jarecka ze swoją krzepą.
Szafę przywieziono i rozebraną na części obstalowano w salonie.
Tak doczekała następnego dnia.
Dnia, w którym Jarecka zakasawszy rękawy stanęła naprzeciw "drzwi garażowych".
Wypatroszyła z ubrań, letnich kołder i pudeł.
I tu miała skończyć i zaczekać na męża- ale co tam!
Najpierw wysunęła szafę nr 1 i złożyła ją na podłodze.
Następnie dobrała się do szafy nr 2- tej jednak nie było już gdzie położyć, bo całą wolną przestrzeń (pamiętajmy, że zawartość szaf zalegała pokój) zajmowała szafa nr1.
Tedy Jarecka postanowiła szafę nr2 rozkręcić i po kawałku wynieść na balkon.
Zaopatrzywszy się w odpowiedni imbus oraz dwa śrubokręty rozkręciła szafę i po kawałku poczęła ją wynosić. Było to trochę trudne, bo na drodze leżała szafa nr1.
Jarecka uporała się z szafą nr2 i- kierując się swoją żelazną logiką- uznała, że w zasadzie to samo można zrobić z szafą nr1, co, nie zwlekając, uczyniła.
Utorowawszy w ten sposób drogę na balkon stwierdziła, że wygodniej jej będzie w dresach; do tej pory, nie wiedzieć czemu pracowała w sukience, dość wąskiej i bez kieszeni, przez co ciągle musiała szukać imbusu, który jest mały i wciąż się gdzieś zapodziewał.
Przyodziana stosownie nie bacząc na zmęczenie i dziatwę (ależ tak, dom był ponadto pełen dziatwy aż palącej się do pomocy, tudzież z lubością zapoznającej się z niedostępną dotychczas zawartością szaf), zabrała się za szafę nr3, która była skręcona dziwnie, tak, że ani imbus, ani śrubokręt nie dały rady.
I tu wkroczyła Jarecka ze swoją mocą, albowiem nie przypadkiem nosi ona koszulkę z iron-manem, nie! Szafę rozhuśtała, połamała i po kawałku wyniosła.
RRoooaaarrr!!!!!
Po tych wydarzeniach Jareckiemu nie pozostało już nic innego, jak skręcić zakupione szafy i umieścić je w opustoszałej przestrzeni za "drzwiami garażowymi".
Jareckiej zaś zapakować do wnętrza to wszystko, co wcześniej stamtąd wyjęła.
I to było gorsze niż rozkręcenie i wyniesienie na balkon trzech szaf.
Dlatego Jarecka dziś pyta siebie całkiem poważnie "na co mi to wszystko??" i maluje na sztandarze swoje surrealistyczne hasło "przeprowadzka higieną rodziny", a potem zwinie ten sztandar i schowa go głęboko, bo przeprowadzki są zawsze trochę smutne.
Trwa i końca nie widać, i Jarecka jest skłonna sparafrazować Marinettiego, który bredził, że wojna jest higieną świata i wykrzyczeć, że higieną rodziny jest przeprowadzka. "Rzućmy to wszystko w cholerę!"- krzyczałaby Jarecka- "Przeprowadźmy się i zabierzmy ze sobą tylko to, co POTRZEBNE!" To byłoby łatwiej niż wszystko to, co jest, posprzątać i ułożyć na należnym mu miejscu- zresztą, skąd wytrzasnąć miejsce dla "wszystkiego?"
To zdumiewające, ile gromadzi wokół siebie człowiek, a już sześcioro ludzi- strach pomyśleć.
W dziejach rodziny Jareckich był taki rok, gdy przeprowadzali się dwa razy.
Wprowadziwszy się do Deszczowego Domu, wnieśli ze sobą dwumetrowy stół i sześć krzeseł, szafę i sofę beddinge.
Siedem lat małżeństwa, trójka dzieci, czwarte w drodze.
Reszta mebli i innych gratów została w poprzednich mieszkaniach, bo w nowych z różnych powodów nie były potrzebne. Jareccy zabrali ze sobą to, co niezbędne, choć i tak było tego mnóstwo, całe mnóstwo, czarne wory wypełnione wszystkim zajmowały pół Deszczowego Domu. Potem większość rzeczy znalazła swoje miejsce w szafie mieszczącej się za "drzwiami garażowymi", jak Jareccy nazwali ogromne przesuwne połacie w pokoju dziś należącym do dziewczynek.
I tu dotarliśmy do bohatera dzisiejszego posta, Szafy.
Konieczne będą rysunki pomocnicze; nie dlatego, Czytelniku, że nie jesteś w stanie pojąć opisu manewrów w przestrzeni Deszczowego Domu, ale dlatego, że opisu Jareckiej nie pojmiesz. Jarecka nie ma bowiem żadnej orientacji w przestrzeni, nie wie, która lewa a która prawa, nie wie, gdzie wschód a gdzie zachód- jeśli to nie jest na mapie. Gubi się na klatkach schodowych i w dużych sklepach a samochodem jeździ tylko tam, gdzie już wcześniej jeździła.
Wielkie zmiany za "drzwiami garażowymi" zaczęły się w momencie, gdy Jarecki kupił dwie duże szafy bez drzwi, które idealnie miały się zmieścić za tymiż drzwiami. Wcześniej stały za nimi trzy szafy po poprzednich właścicielach i przez ostatnie trzy lata Jarecka nieustannie pomstowała na niewykorzystany potencjał przestrzeni. Nowe szafy były pełne półek, drążków i szuflad (Jarecka kocha szuflady- Jarecka i szuflada to duet idealny) i miały wprowadzić w graty Jareckich ład.
Najpierw więc Jareccy stawili się po odbiór szaf, używanych, rzecz jasna. Przedziwnym trafem, ilekroć kupują używane meble, facet, który je sprzedaje, ma akurat atak rwy kulszowej/ jest świeżo po operacji kręgosłupa/ ma zagipsowaną jakąś część ciała, a co za tym idzie, nie może Jareckiemu pomóc znieść mebla do samochodu. Czy są na świecie zdrowi, krzepcy mężczyźni sprzedający swoje meble?
Tak czy siak, Jareccy w roli tragarzy są jako ten ślepy z kulawym- Jarecki ze swoim kręgosłupem i Jarecka ze swoją krzepą.
Szafę przywieziono i rozebraną na części obstalowano w salonie.
Tak doczekała następnego dnia.
Dnia, w którym Jarecka zakasawszy rękawy stanęła naprzeciw "drzwi garażowych".
Wypatroszyła z ubrań, letnich kołder i pudeł.
I tu miała skończyć i zaczekać na męża- ale co tam!
Najpierw wysunęła szafę nr 1 i złożyła ją na podłodze.
Następnie dobrała się do szafy nr 2- tej jednak nie było już gdzie położyć, bo całą wolną przestrzeń (pamiętajmy, że zawartość szaf zalegała pokój) zajmowała szafa nr1.
Tedy Jarecka postanowiła szafę nr2 rozkręcić i po kawałku wynieść na balkon.
Zaopatrzywszy się w odpowiedni imbus oraz dwa śrubokręty rozkręciła szafę i po kawałku poczęła ją wynosić. Było to trochę trudne, bo na drodze leżała szafa nr1.
Jarecka uporała się z szafą nr2 i- kierując się swoją żelazną logiką- uznała, że w zasadzie to samo można zrobić z szafą nr1, co, nie zwlekając, uczyniła.
Utorowawszy w ten sposób drogę na balkon stwierdziła, że wygodniej jej będzie w dresach; do tej pory, nie wiedzieć czemu pracowała w sukience, dość wąskiej i bez kieszeni, przez co ciągle musiała szukać imbusu, który jest mały i wciąż się gdzieś zapodziewał.
Przyodziana stosownie nie bacząc na zmęczenie i dziatwę (ależ tak, dom był ponadto pełen dziatwy aż palącej się do pomocy, tudzież z lubością zapoznającej się z niedostępną dotychczas zawartością szaf), zabrała się za szafę nr3, która była skręcona dziwnie, tak, że ani imbus, ani śrubokręt nie dały rady.
I tu wkroczyła Jarecka ze swoją mocą, albowiem nie przypadkiem nosi ona koszulkę z iron-manem, nie! Szafę rozhuśtała, połamała i po kawałku wyniosła.
RRoooaaarrr!!!!!
Po tych wydarzeniach Jareckiemu nie pozostało już nic innego, jak skręcić zakupione szafy i umieścić je w opustoszałej przestrzeni za "drzwiami garażowymi".
Jareckiej zaś zapakować do wnętrza to wszystko, co wcześniej stamtąd wyjęła.
I to było gorsze niż rozkręcenie i wyniesienie na balkon trzech szaf.
Dlatego Jarecka dziś pyta siebie całkiem poważnie "na co mi to wszystko??" i maluje na sztandarze swoje surrealistyczne hasło "przeprowadzka higieną rodziny", a potem zwinie ten sztandar i schowa go głęboko, bo przeprowadzki są zawsze trochę smutne.
16.03.2013
Ab ovo
Najpierw, ku obrzydzeniu własnych dzieci Jarecka produkowała wydmuszki.
Potem, co nie jest niczym dziwnym w Deszczowym Domu, zdjęła z okien dziewczynek zasłonki i postanowiła, że od dziś popracują jako obrusy. Ponieważ jednak na obrusy są za cienkie, dostaną podkład z narzuty INDIRA (IKEA), która to narzuta pełniła u Jareckich funkcję kolejno- narzuty, zasłony, i obrusu- we wszystkich tych rolach świetnie się sprawdziła.
I tak mógłby wyglądać świąteczny stół w Deszczowym Domu.
Jarecka żywi jednak nadzieję, że do jedzenia będzie coś więcej niż wydmuszki (choćby przepiórcze!) i dopiero co zasiana rzeżucha...
P.S. Tak, ktoś opluł Jareckiej obiektyw, wybaczcie :)
13.03.2013
Zaduma wokół lampy
Jarecki przegląda zdjęcia na fejsbuku. Na jednym z nich Najlepsza Przyjaciółka* Jareckiej występuje przebrana za lampę.
-Wiesz- mówi z namysłem Jarecki- cieszę się, że nie zostałaś Wielką Artystką...
A Jarecka jednak trochę żałuje.
Sprawdzała dziś przed lustrem i- uwierzcie- z abażurem na głowie wygląda naprawdę nieźle!.
* Najlepszymi Przyjaciółkami Jareckiej zwane są wszystkie jej koleżanki z liceum a także parę ze studiów. "Najlepsza Przyjaciółka" to swoista relacja polegająca, oględnie mówiąc, na plotkowaniu przy chłeptaniu kawy tudzież innych używek i robieniu razem różnych rzeczy służących przyjemności i wesołości.
-Wiesz- mówi z namysłem Jarecki- cieszę się, że nie zostałaś Wielką Artystką...
A Jarecka jednak trochę żałuje.
Sprawdzała dziś przed lustrem i- uwierzcie- z abażurem na głowie wygląda naprawdę nieźle!.
* Najlepszymi Przyjaciółkami Jareckiej zwane są wszystkie jej koleżanki z liceum a także parę ze studiów. "Najlepsza Przyjaciółka" to swoista relacja polegająca, oględnie mówiąc, na plotkowaniu przy chłeptaniu kawy tudzież innych używek i robieniu razem różnych rzeczy służących przyjemności i wesołości.
Góra, którą widzieli wszyscy. Refleksje po lekturze
Uff.
Kilkanaście dni w szpitalu zaowocowało- Czwórce trafił się rotawirus, Jarecka skończyła czytać książkę ("Mama Muminków", biografia Tove Jansson).
Siedzi teraz w Deszczowym Domu, pije wino palmowe, co to je Tatuś Muminka nawarzył i się smuci.
Po pierwsze i mniej smutne:
Dlaczego "nowe książki" są takie wielkie i grube? Czy w ogóle wydaje się jeszcze coś w formacie kieszonkowym? Jak taką cegłę włożyć do torebki (przecież niemałej)? Księgi wielkie a lekkie, kartki grube i- zdaniem Jareckiej- aż się proszą o ołówek 8B a nie o drukowany tekst. Tekst zresztą rozstrzelony niby w Jareckiej pracy magisterskiej, czcionka wielka jak dla częściowo ociemniałego.
Jarecka wzdycha do małych książeczek gęsto usianych literkami z matrycy, na cieniutkim, gładkim, pożółkłym papierze- ot, fetysz...
A drugie smutniejsze.
Jarecka uwielbia historie o Muminkach od zawsze, czyli od momentu, gdy wyjęła z bibliotecznej półki niewielką książeczkę w granatowej introligatorskiej oprawie, z tytułem wymalowanym na grzbiecie białą farbą. Dała się zaczarować, zupełnie jakby ją nakryto tym kapeluszem czarodzieja z "W dolinie Muminków".
Potem kolejne tomy. Jeszcze raz i jeszcze. I tak Jareckiej zostało. Co kilka lat MUSI przeczytać raz jeszcze- teraz już tylko dwa ostatnie tomy ("Tatuś Muminka i morze" i "Dolina Muminków w listopadzie"), z powrotem do wcześniejszych części czeka na własne dzieci- razem wyruszą do tej Doliny.
I otóż przeczytała Jarecka wyżej wzmiankowaną biografię.
Pierwsza część (wyodrębniona przez Jarecką) to dzieciństwo i artystyczna edukacja Tove. Suche fakty zgromadzone w książce były nieco nużące- Jarecka wolała ten czas oglądać oczyma samej Tove, dzięki "Córce rzeźbiarza" (która to książka autorstwa Tove Jansson leży u Jareckiej na półce i też co jakiś czas MUSI być przeczytana). Byłoby lepiej, gdyby zamieszczono w "Mamie Muminków" reprodukcje wszystkich malarskich/graficznych prac, o których mowa. Ponieważ tak nie jest, Jarecka była zmuszona do czytania jednym okiem, podczas gdy drugim guglała w telefonie w poszukiwaniu rzeczonych obrazów/grafik, guglała na próżno.
Drugą część pochłonęła jednym haustem, bo tam życie pisarki Jansson splatało się z akcją w jej książkach. Tu już Jarecka nie musiała za niczym guglać, bo treść muminkowych historii dobrze zna. Teraz poznała ich "zaplecze".
Po "Muminkach" biografia nabrała tempa, widocznie Boel Westin popędzał jakiś deadline (?). Jareckiej to nie przeszkadzało, bo już się smuciła.
Jarecka, jak to było wspomniane, trafiła do Doliny Muminków sama. Nie zaprowadził jej tam medialny szum, nikt jej za sobą nie pociągnął. Zakotwiczyła się w niej sama i dorastając, obserwowała w niej zmiany. Wszystko to było bardzo osobiste i jej własne.
I gdy jakże naiwna Jarecka te najskrytsze słowa w jej sercu zobaczyła rozstrzelonym drukiem na grubym papierze i zrozumiała, że teraz należą one do wszystkich, to było tak, jakby do jej domu wjechały spychacze i koparki. (trochę może to wino palmowe pogłębia smutek)
W zbiorze opowiadań "Córka rzeźbiarza" jest takie jedno- "Góra lodowa".
Bohaterka, dziewczynka lat najwyżej dziesięć, płynie z rodziną łodzią. Naprzeciw nim zmierza góra lodowa. Dziewczynka chce tę górę zachować tylko dla siebie, tylko wtedy to osobliwe zjawisko zachowa swoją niezwykłą moc i urok. Za wszelką cenę nie może pozwolić, żeby ktokolwiek zwrócił na nią uwagę, bo wówczas już nie będzie tylko jej, będzie po równo własnością wszystkich, którzy ją zobaczą.
Jej się udaje.
A górę lodową Jareckiej zobaczyli już wszyscy, i nadal mogą ją oglądać.
("Mama Muminków". Boel Westin, Wydawnictwo Marginesy)
Zakładka na drugim zdjęciu by Trójka. Jarecka jest regularnie obdarowywana przez dzieci zakładkami do książek. To bardzo praktyczne przedmioty i jakie ładne! Ta akurat zakładka przedstawia żeńską część rodziny Jareckich.
Kilkanaście dni w szpitalu zaowocowało- Czwórce trafił się rotawirus, Jarecka skończyła czytać książkę ("Mama Muminków", biografia Tove Jansson).
Siedzi teraz w Deszczowym Domu, pije wino palmowe, co to je Tatuś Muminka nawarzył i się smuci.
Po pierwsze i mniej smutne:
Dlaczego "nowe książki" są takie wielkie i grube? Czy w ogóle wydaje się jeszcze coś w formacie kieszonkowym? Jak taką cegłę włożyć do torebki (przecież niemałej)? Księgi wielkie a lekkie, kartki grube i- zdaniem Jareckiej- aż się proszą o ołówek 8B a nie o drukowany tekst. Tekst zresztą rozstrzelony niby w Jareckiej pracy magisterskiej, czcionka wielka jak dla częściowo ociemniałego.
Jarecka wzdycha do małych książeczek gęsto usianych literkami z matrycy, na cieniutkim, gładkim, pożółkłym papierze- ot, fetysz...
A drugie smutniejsze.
Jarecka uwielbia historie o Muminkach od zawsze, czyli od momentu, gdy wyjęła z bibliotecznej półki niewielką książeczkę w granatowej introligatorskiej oprawie, z tytułem wymalowanym na grzbiecie białą farbą. Dała się zaczarować, zupełnie jakby ją nakryto tym kapeluszem czarodzieja z "W dolinie Muminków".
Potem kolejne tomy. Jeszcze raz i jeszcze. I tak Jareckiej zostało. Co kilka lat MUSI przeczytać raz jeszcze- teraz już tylko dwa ostatnie tomy ("Tatuś Muminka i morze" i "Dolina Muminków w listopadzie"), z powrotem do wcześniejszych części czeka na własne dzieci- razem wyruszą do tej Doliny.
I otóż przeczytała Jarecka wyżej wzmiankowaną biografię.
Pierwsza część (wyodrębniona przez Jarecką) to dzieciństwo i artystyczna edukacja Tove. Suche fakty zgromadzone w książce były nieco nużące- Jarecka wolała ten czas oglądać oczyma samej Tove, dzięki "Córce rzeźbiarza" (która to książka autorstwa Tove Jansson leży u Jareckiej na półce i też co jakiś czas MUSI być przeczytana). Byłoby lepiej, gdyby zamieszczono w "Mamie Muminków" reprodukcje wszystkich malarskich/graficznych prac, o których mowa. Ponieważ tak nie jest, Jarecka była zmuszona do czytania jednym okiem, podczas gdy drugim guglała w telefonie w poszukiwaniu rzeczonych obrazów/grafik, guglała na próżno.
Drugą część pochłonęła jednym haustem, bo tam życie pisarki Jansson splatało się z akcją w jej książkach. Tu już Jarecka nie musiała za niczym guglać, bo treść muminkowych historii dobrze zna. Teraz poznała ich "zaplecze".
Po "Muminkach" biografia nabrała tempa, widocznie Boel Westin popędzał jakiś deadline (?). Jareckiej to nie przeszkadzało, bo już się smuciła.
Jarecka, jak to było wspomniane, trafiła do Doliny Muminków sama. Nie zaprowadził jej tam medialny szum, nikt jej za sobą nie pociągnął. Zakotwiczyła się w niej sama i dorastając, obserwowała w niej zmiany. Wszystko to było bardzo osobiste i jej własne.
I gdy jakże naiwna Jarecka te najskrytsze słowa w jej sercu zobaczyła rozstrzelonym drukiem na grubym papierze i zrozumiała, że teraz należą one do wszystkich, to było tak, jakby do jej domu wjechały spychacze i koparki. (trochę może to wino palmowe pogłębia smutek)
W zbiorze opowiadań "Córka rzeźbiarza" jest takie jedno- "Góra lodowa".
Bohaterka, dziewczynka lat najwyżej dziesięć, płynie z rodziną łodzią. Naprzeciw nim zmierza góra lodowa. Dziewczynka chce tę górę zachować tylko dla siebie, tylko wtedy to osobliwe zjawisko zachowa swoją niezwykłą moc i urok. Za wszelką cenę nie może pozwolić, żeby ktokolwiek zwrócił na nią uwagę, bo wówczas już nie będzie tylko jej, będzie po równo własnością wszystkich, którzy ją zobaczą.
Jej się udaje.
A górę lodową Jareckiej zobaczyli już wszyscy, i nadal mogą ją oglądać.
("Mama Muminków". Boel Westin, Wydawnictwo Marginesy)
Zakładka na drugim zdjęciu by Trójka. Jarecka jest regularnie obdarowywana przez dzieci zakładkami do książek. To bardzo praktyczne przedmioty i jakie ładne! Ta akurat zakładka przedstawia żeńską część rodziny Jareckich.
7.03.2013
Nie ma jak w domu! :)
Skoro świt Jarecki wkracza do szpitalnej sali zmienić żonę przy Czwórce.
Podczas gdy Jarecka ubiera się w pośpiechu, Jarecki omiata wzrokiem powierzany mu majdan- tu przestawi, tam schowa, co nieco wyrzuci.
-Muszę tu posprzątać- mruczy do siebie pod nosem- ale syf! Jak w domu.
Jarecka wychodzi rozbawiona i chyba jednak nieco dotknięta, skoro wdzięczna pamięć natychmiast podsuwa obraz sprzed prawie roku (a wdzięczna pamięć przechowa to duuużo dłużej!), całkiem na temat:
Jareccy w restauracji, nastrój ogólnie Ą- Ę.
Kelner gnąc się w fachowych ukłonach nakłada riosotto.
Jarecki próbuje i opiniuje:
-Smakuje jak w domu- wzrusza lekceważąco ramionami- NIC SPECJALNEGO.
Podczas gdy Jarecka ubiera się w pośpiechu, Jarecki omiata wzrokiem powierzany mu majdan- tu przestawi, tam schowa, co nieco wyrzuci.
-Muszę tu posprzątać- mruczy do siebie pod nosem- ale syf! Jak w domu.
Jarecka wychodzi rozbawiona i chyba jednak nieco dotknięta, skoro wdzięczna pamięć natychmiast podsuwa obraz sprzed prawie roku (a wdzięczna pamięć przechowa to duuużo dłużej!), całkiem na temat:
Jareccy w restauracji, nastrój ogólnie Ą- Ę.
Kelner gnąc się w fachowych ukłonach nakłada riosotto.
Jarecki próbuje i opiniuje:
-Smakuje jak w domu- wzrusza lekceważąco ramionami- NIC SPECJALNEGO.
6.03.2013
O tym, dlaczego należy wystrzegać się szpitali
Pobyt z dzieckiem w szpitalu niesie ze sobą wiele zagrożeń i przykrości.
Najpierw, widok własnego dziecka powalonego chorobą (oczywiście zdarza się, że hospitalizacja jest planowana, spodziewana i dziecię, poza torturą badań nie podlega specjalnym przemianom). Zwłaszcza, jeśli jest to szpitalny debiut, matka łka na widok wenflonu a ojciec cyka swojej pociesze zdjęcia w masce tlenowej- dla rodziny.
Problemem bywa odległość od łazienki/ sklepu/ pokoju socjalnego/ automatu z kawą. Często nie ma możliwości zamówienia obiadu dla dorosłego. Trzeba wyczekiwać, nieraz długimi godzinami, stosownej chwili żeby się umyć lub napić czegoś ciepłego.
Potem, brak intymności. Jarecka zna szpitale, gdzie w sali o powierzchni połowy salonu w Deszczowym Domu stłoczone są trzy łóżeczka a nocą także trzy prowizoryczne matczyne posłania- i nie każda matka może spać rozciągnięta na podłodze! Jedna więc śpi na karimacie w parterze, pozostałe dwie na rozkładanych fotelach ogrodowych, wisząc nad tą z karimaty jak ogrody Semiramidy.
Różne matki, różne rodziny, różne zwyczaje-
- i to są dla Jareckiej najtrudniejsze sprawy.
Zdarzały się Jareckiej miłe szpitalne znajomości, tyleż serdeczne, co krótkotrwałe; znamienne, że zawarte zostały, gdy to sama Jarecka była pacjentką. Gdy w grę wchodzą rodzicielskie emocje- biada!
Dzieci Jareckie szczęśliwie nie należą do szpitalnych bywalców. Jaśnie Panicz bywał raz (z Jareckim w charakterze opiekuna), Dwójka tylko na zabiegu wycięcia migdałków (także z Jareckim), Trójka raz, Czwórka- dwa razy (nie licząc czteromiesięcznej bytności po swoich przedwczesnych narodzinach- to była zupełnie inna bajka!). Jarecka nie pokusi się zatem o jakąś wyczerpującą typologię spotkanych w szpitalach mam, niemniej życzy sobie zawsze nie spotkać tam przedstawicielek następujących typów:
1. Matka Głośnomówiąca,
2. Matka Zawodząca.
3. Matka Cmokająca
O zgrozo! Typy te nierzadko łączą się owocując niezliczoną ilością przykrych kombinacji.
Matka Głośnomówiąca- jak sama nazwa mówi- mówi głośno. I dużo. Prowadzi ze swoim chorym dzieckiem nieustanne rozbudowane rozmowy- bo nie są to monologi, choć wszystkie słowa padają z jednych ust! Matka mówi za siebie i za dziecko, wykłada mu otaczającą rzeczywistość, obgaduje lekarzy, pielęgniarki i salowe, komentuje pracę szpitala- jednym słowem nieustannie wylewa przez usta potok swoich myśli który nijak nie może być dla dziecka zrozumiały a już najmniej- kojący. Gdy oszołomione dziecko zasypia, Matka Głośnomówiąca wyciąga telefon i bez względu na porę dnia i nocy wlewa swój słowotok dla odmiany w telefon, oczywiście nie trudząc się ściszaniem głosu.
Jest też gatunek Matek Głośnomówiących które roboczo można określić przyjazno- infantylnymi. Ich głośna mowa ma na celu (pozornie!)zabawienie dziecka; to ciągłe recytowanie wierszyków, opowiadanie historyjek czy śpiewanie piosneczek. Seplenienie, reranie, mazurzenie i inne deformacje wymowy mile widziane.
Matkom Głośnomówiącym często towarzyszą też Głośnomówiący Ojcowie a także Głośnomówiące Babcie, Koleżanki i Sąsiadki, wszyscy jednako Głośnomówiący.
Matka Zawodząca, jak sama nazwa mówi- zawodzi:
"Moje biedactwo!"-wykrzykuje dramatycznie- "co oni ci zrobili!" (a zrobili- na przykład- założyli wenflon)
"Znęcają się tylko nad tobą! Moje biedactwo!!!"- i dla ulżenia nieszczęsnej ofierze pielęgniarskiej przemocy Matka Zawodząca telepie swoim dzieckiem niczym autkiem shake'n'go. Zdaje się, że owe histeryczne wstrząsy mają na celu uspokojenie dziecka, niestety, zazwyczaj efekt jest odwrotny, co dla Matki Zawodzącej jest wodą na młyn: "O Jezuu!!!"- Matka zawodzi i płacze-"wynosimy się stąd! Nie będą tu się nad nami pastwić! Nie potrafią igły wbić! Specjalnie to robią!!! Jutro pójdę na skargę! I niech tatuś nas stąd zabiera!!!" I tak w kółko, i tak długo... Oczywiście dotrzymaniem obietnic Matka Zawodząca się nie kłopocze. Działa zresztą w amoku i w ogóle nie pamięta, żeby się komukolwiek odgrażała. Zachowanie personelu medycznego nie ma tu żadnego znaczenia, pielęgniarki mogą być sobie nawet aniołami- "Co???"- zawodzi Matka-"dziecko od trzeciej w nocy głodne (przed badaniem) a te mi każą coś zjeść?? Kawę pić?? Dziecko mi płacze, mnie ręce od noszenia odpadają, a ona mi każe iść coś zjeść!!"(doprawdy, trudno sobie wyobrazić podobne okrucieństwo!) Pozbawiona słuchaczy Matka Zawodząca nie ustaje i- naturalnie!- wyciąga telefon i zawodzi dalej.
Dla obu zaś wymienionych typów, po równo, niepożądanym towarzystwem jest Jarecka. Totalna beznadzieja. Nie podchwyci tematu, nie potowarzyszy! W ogóle prawie nic nie gada! Okrutna, nawet jej powieka nie drgnie na te wszystkie maseczki i kroplówki, co jej dziecku aplikują (o jakaż mylna i niesprawiedliwa to ocena!). Żadnego zdania nie ma na temat lekarzy i pielęgniarek- co z tego, ze ich nie zna, mądremu starczy rzut oka!
Matka Cmokająca- jak sama nazwa mówi- cmoka.
Cmokanie stanowi komentarz do wszelkich poczynań innych matek na sali. Cmoka gdy dziecko sąsiadki płacze, cmoka, gdy sąsiadka rozmawia przez telefon oraz przy każdej innej okazji. Nie sposób się ruszyć, by nie zostać obcmokanym. Czasem ów niewerbalny acz jawnie nieprzychylny komentarz przybiera formę sapnięć, westchnień lub prychnięć. Zdarzają się nawet krótkie lecz dobitne wypowiedzi mamrotane pod nosem. Matki Cmokające może nie są tak uciążliwe jak Głośnomówiące i Zawodzące ale z pewnością daleko bardziej irytujące. Także dlatego, że swój jad sączą nie w kierunku wciąż zmieniającego się personelu, tej niedookreślonej masy kolorowych fartuchów, lecz konkretnie, ku Bogu ducha winnej towarzyszce niedoli.I nie sposób niezadowoleniu Matki Cmokającej zapobiec, nie sposób cmokania uniknąć!
A poza matkami, jeszcze inne przykrości czyhać mogą w szpitalach...
Wirusy, bakterie, pasożyty- też.
Jarecka należy do kobiet, które zapytane o wiek, odpowiedzą natychmiast- prawdę (zapewne dlatego, że nie jest to jeszcze wiek przesadnie matronalny). Myli się jednak ten, kto sądzi, że upływ czasu nie robi na niej wrażenia. Otóż ogromną przykrość sprawiła Jareckiej konstatacja, że dziewięćdziesiąt procent lekarek z którymi się tym razem w szpitalu zetknęła to najwyżej jej rówieśnice. A większość z nich, Jarecka daje głowę, jest młodsza od niej wręcz o dekadę!
P.S. Post niniejszy dedykowany jest Czwórce, która zasypia pomimo głośnego mówienia i zawodzenia. I narysowała dziś mamę na kształt ogromnego kartofla, co jasno dowodzi, że jej się ta mama, choć stara, podoba :)
Najpierw, widok własnego dziecka powalonego chorobą (oczywiście zdarza się, że hospitalizacja jest planowana, spodziewana i dziecię, poza torturą badań nie podlega specjalnym przemianom). Zwłaszcza, jeśli jest to szpitalny debiut, matka łka na widok wenflonu a ojciec cyka swojej pociesze zdjęcia w masce tlenowej- dla rodziny.
Problemem bywa odległość od łazienki/ sklepu/ pokoju socjalnego/ automatu z kawą. Często nie ma możliwości zamówienia obiadu dla dorosłego. Trzeba wyczekiwać, nieraz długimi godzinami, stosownej chwili żeby się umyć lub napić czegoś ciepłego.
Potem, brak intymności. Jarecka zna szpitale, gdzie w sali o powierzchni połowy salonu w Deszczowym Domu stłoczone są trzy łóżeczka a nocą także trzy prowizoryczne matczyne posłania- i nie każda matka może spać rozciągnięta na podłodze! Jedna więc śpi na karimacie w parterze, pozostałe dwie na rozkładanych fotelach ogrodowych, wisząc nad tą z karimaty jak ogrody Semiramidy.
Różne matki, różne rodziny, różne zwyczaje-
- i to są dla Jareckiej najtrudniejsze sprawy.
Zdarzały się Jareckiej miłe szpitalne znajomości, tyleż serdeczne, co krótkotrwałe; znamienne, że zawarte zostały, gdy to sama Jarecka była pacjentką. Gdy w grę wchodzą rodzicielskie emocje- biada!
Dzieci Jareckie szczęśliwie nie należą do szpitalnych bywalców. Jaśnie Panicz bywał raz (z Jareckim w charakterze opiekuna), Dwójka tylko na zabiegu wycięcia migdałków (także z Jareckim), Trójka raz, Czwórka- dwa razy (nie licząc czteromiesięcznej bytności po swoich przedwczesnych narodzinach- to była zupełnie inna bajka!). Jarecka nie pokusi się zatem o jakąś wyczerpującą typologię spotkanych w szpitalach mam, niemniej życzy sobie zawsze nie spotkać tam przedstawicielek następujących typów:
1. Matka Głośnomówiąca,
2. Matka Zawodząca.
3. Matka Cmokająca
O zgrozo! Typy te nierzadko łączą się owocując niezliczoną ilością przykrych kombinacji.
Matka Głośnomówiąca- jak sama nazwa mówi- mówi głośno. I dużo. Prowadzi ze swoim chorym dzieckiem nieustanne rozbudowane rozmowy- bo nie są to monologi, choć wszystkie słowa padają z jednych ust! Matka mówi za siebie i za dziecko, wykłada mu otaczającą rzeczywistość, obgaduje lekarzy, pielęgniarki i salowe, komentuje pracę szpitala- jednym słowem nieustannie wylewa przez usta potok swoich myśli który nijak nie może być dla dziecka zrozumiały a już najmniej- kojący. Gdy oszołomione dziecko zasypia, Matka Głośnomówiąca wyciąga telefon i bez względu na porę dnia i nocy wlewa swój słowotok dla odmiany w telefon, oczywiście nie trudząc się ściszaniem głosu.
Jest też gatunek Matek Głośnomówiących które roboczo można określić przyjazno- infantylnymi. Ich głośna mowa ma na celu (pozornie!)zabawienie dziecka; to ciągłe recytowanie wierszyków, opowiadanie historyjek czy śpiewanie piosneczek. Seplenienie, reranie, mazurzenie i inne deformacje wymowy mile widziane.
Matkom Głośnomówiącym często towarzyszą też Głośnomówiący Ojcowie a także Głośnomówiące Babcie, Koleżanki i Sąsiadki, wszyscy jednako Głośnomówiący.
Matka Zawodząca, jak sama nazwa mówi- zawodzi:
"Moje biedactwo!"-wykrzykuje dramatycznie- "co oni ci zrobili!" (a zrobili- na przykład- założyli wenflon)
"Znęcają się tylko nad tobą! Moje biedactwo!!!"- i dla ulżenia nieszczęsnej ofierze pielęgniarskiej przemocy Matka Zawodząca telepie swoim dzieckiem niczym autkiem shake'n'go. Zdaje się, że owe histeryczne wstrząsy mają na celu uspokojenie dziecka, niestety, zazwyczaj efekt jest odwrotny, co dla Matki Zawodzącej jest wodą na młyn: "O Jezuu!!!"- Matka zawodzi i płacze-"wynosimy się stąd! Nie będą tu się nad nami pastwić! Nie potrafią igły wbić! Specjalnie to robią!!! Jutro pójdę na skargę! I niech tatuś nas stąd zabiera!!!" I tak w kółko, i tak długo... Oczywiście dotrzymaniem obietnic Matka Zawodząca się nie kłopocze. Działa zresztą w amoku i w ogóle nie pamięta, żeby się komukolwiek odgrażała. Zachowanie personelu medycznego nie ma tu żadnego znaczenia, pielęgniarki mogą być sobie nawet aniołami- "Co???"- zawodzi Matka-"dziecko od trzeciej w nocy głodne (przed badaniem) a te mi każą coś zjeść?? Kawę pić?? Dziecko mi płacze, mnie ręce od noszenia odpadają, a ona mi każe iść coś zjeść!!"(doprawdy, trudno sobie wyobrazić podobne okrucieństwo!) Pozbawiona słuchaczy Matka Zawodząca nie ustaje i- naturalnie!- wyciąga telefon i zawodzi dalej.
Dla obu zaś wymienionych typów, po równo, niepożądanym towarzystwem jest Jarecka. Totalna beznadzieja. Nie podchwyci tematu, nie potowarzyszy! W ogóle prawie nic nie gada! Okrutna, nawet jej powieka nie drgnie na te wszystkie maseczki i kroplówki, co jej dziecku aplikują (o jakaż mylna i niesprawiedliwa to ocena!). Żadnego zdania nie ma na temat lekarzy i pielęgniarek- co z tego, ze ich nie zna, mądremu starczy rzut oka!
Matka Cmokająca- jak sama nazwa mówi- cmoka.
Cmokanie stanowi komentarz do wszelkich poczynań innych matek na sali. Cmoka gdy dziecko sąsiadki płacze, cmoka, gdy sąsiadka rozmawia przez telefon oraz przy każdej innej okazji. Nie sposób się ruszyć, by nie zostać obcmokanym. Czasem ów niewerbalny acz jawnie nieprzychylny komentarz przybiera formę sapnięć, westchnień lub prychnięć. Zdarzają się nawet krótkie lecz dobitne wypowiedzi mamrotane pod nosem. Matki Cmokające może nie są tak uciążliwe jak Głośnomówiące i Zawodzące ale z pewnością daleko bardziej irytujące. Także dlatego, że swój jad sączą nie w kierunku wciąż zmieniającego się personelu, tej niedookreślonej masy kolorowych fartuchów, lecz konkretnie, ku Bogu ducha winnej towarzyszce niedoli.I nie sposób niezadowoleniu Matki Cmokającej zapobiec, nie sposób cmokania uniknąć!
A poza matkami, jeszcze inne przykrości czyhać mogą w szpitalach...
Wirusy, bakterie, pasożyty- też.
Jarecka należy do kobiet, które zapytane o wiek, odpowiedzą natychmiast- prawdę (zapewne dlatego, że nie jest to jeszcze wiek przesadnie matronalny). Myli się jednak ten, kto sądzi, że upływ czasu nie robi na niej wrażenia. Otóż ogromną przykrość sprawiła Jareckiej konstatacja, że dziewięćdziesiąt procent lekarek z którymi się tym razem w szpitalu zetknęła to najwyżej jej rówieśnice. A większość z nich, Jarecka daje głowę, jest młodsza od niej wręcz o dekadę!
P.S. Post niniejszy dedykowany jest Czwórce, która zasypia pomimo głośnego mówienia i zawodzenia. I narysowała dziś mamę na kształt ogromnego kartofla, co jasno dowodzi, że jej się ta mama, choć stara, podoba :)
5.03.2013
Białe szaleństwo
Późny wieczór, Jareccy w samochodzie, bez dzieci:
-Żono- zaczyna uroczyście Jarecki- czy mogę jechać na narty?
Jarecka, która jest żoną idealną, natychmiast odpowiada:
-Tak, oczywiście!
W ciągu kolejnych dwóch kilometrów małżonkowie w milczeniu kontemplują: Jarecki- nadspodziewanie szybko uzyskaną zgodę, Jarecka- własną fajność.
-Ale zostawisz mi samochód...- zastrzega żona idealna.
-No tak, ja będę miał transport.
-i laptopa...
Ta rozmowa miała miejsce w połowie lutego. Aż tu- niespodzianka!! (Doświadczeni rodzice już przeczuwają, co się stało? Znamy to? Co robią dzieci, gdy rodzice mają piękne plany?)
Weekend, w którym Jarecki miał uprawiać sporty zimowe tudzież inny hedonizm, upłynął Jareckim zupełnie inaczej.
-Żono- zaczyna uroczyście Jarecki- czy mogę jechać na narty?
Jarecka, która jest żoną idealną, natychmiast odpowiada:
-Tak, oczywiście!
W ciągu kolejnych dwóch kilometrów małżonkowie w milczeniu kontemplują: Jarecki- nadspodziewanie szybko uzyskaną zgodę, Jarecka- własną fajność.
-Ale zostawisz mi samochód...- zastrzega żona idealna.
-No tak, ja będę miał transport.
-i laptopa...
Ta rozmowa miała miejsce w połowie lutego. Aż tu- niespodzianka!! (Doświadczeni rodzice już przeczuwają, co się stało? Znamy to? Co robią dzieci, gdy rodzice mają piękne plany?)
Weekend, w którym Jarecki miał uprawiać sporty zimowe tudzież inny hedonizm, upłynął Jareckim zupełnie inaczej.
...
Jarecka boi się tego czego nie zna.
Nie boi się już oskrzelowo-płucnych chorób Czwórki. Rozpoznaje każdy subtelny ton jej kaszlu, gdy trzeba wstaje w środku nocy, beznamiętnie napełnia nebulizator i na resztę nocy bez protestu układa się w pozycji siedzącej, z córką w objęciach. Tej nocy jednak słysząc oddech Czwórki wiedziała, że inhalacje, owszem pomogą dotrwać do rana, ale potrzebny będzie tlen i że w domu nie będzie mogła jej pomóc.
Gdy Jareccy za przewodem na różowo odzianej pielęgniarki wkroczyli do sali, gdzie zamierzano zainstalować Czwórkę, najpierw zaniemówili. Potem Jareckiej się wyrwało:
-O Boże! Jak tu pięknie!
Pielęgniarka wyglądała na zdziwioną, ale może była to kwestia makijażu.
-Ja z nią zostanę- szepnął Jarecki.
-Ja!!- odparła szybko Jarecka równie konspiracyjnym szeptem.
Nie dziw się, o Rozsądny Czytelniku, tym karygodnym reakcjom patologicznych rodziców- zważ sam- w domu trójka dzieci. Chodzących do szkół a zatem co rana się ubierających, zjadających śniadania, zabierających śniadania (nie wspominając o pozostałych posiłkach!) i wymagających transportu, a także poganiania w związku z powyższym. W szpitalu- jedno dziecko, gotowe posiłki, czysto, biało, przestronnie. I fotel, co się na noc rozkłada w wygodny materac- i to o to wyrko tak naprawdę kłócili się tego dnia Jareccy.
Tak więc Czwórkę okablowano, orurkowano, natleniono, nasączono i złożono w łóżeczku, Jareckiemu podziękowano wręczywszy listę potrzebnych rzeczy (większość przemyślna Jarecka już zabrała!), zaś Jarecka ułożyła się w fotelu, otworzyła książkę i zastygła w kontemplacji otaczającego ją piękna architektury, dizajnu i mazowieckiej przyrody.
Nie bez kozery miejsce to leży przy ulicy "Przedwiośnie"-ten szpital to istny szklany dom! I dobrze się domyślasz, Czytelniku, nawiedza tu Jarecką duch Stefana Żeromskiego, nawet teraz, gdy ze swego wyrka patrzy przez te szklane ściany na dziedziniec. Bo cóż tam widzi? Ano sosnę, co przez światło i cień jest rozdarta jak sam doktór Judym!
Gdy Jareccy za przewodem na różowo odzianej pielęgniarki wkroczyli do sali, gdzie zamierzano zainstalować Czwórkę, najpierw zaniemówili. Potem Jareckiej się wyrwało:
-O Boże! Jak tu pięknie!
Pielęgniarka wyglądała na zdziwioną, ale może była to kwestia makijażu.
-Ja z nią zostanę- szepnął Jarecki.
-Ja!!- odparła szybko Jarecka równie konspiracyjnym szeptem.
Nie dziw się, o Rozsądny Czytelniku, tym karygodnym reakcjom patologicznych rodziców- zważ sam- w domu trójka dzieci. Chodzących do szkół a zatem co rana się ubierających, zjadających śniadania, zabierających śniadania (nie wspominając o pozostałych posiłkach!) i wymagających transportu, a także poganiania w związku z powyższym. W szpitalu- jedno dziecko, gotowe posiłki, czysto, biało, przestronnie. I fotel, co się na noc rozkłada w wygodny materac- i to o to wyrko tak naprawdę kłócili się tego dnia Jareccy.
Tak więc Czwórkę okablowano, orurkowano, natleniono, nasączono i złożono w łóżeczku, Jareckiemu podziękowano wręczywszy listę potrzebnych rzeczy (większość przemyślna Jarecka już zabrała!), zaś Jarecka ułożyła się w fotelu, otworzyła książkę i zastygła w kontemplacji otaczającego ją piękna architektury, dizajnu i mazowieckiej przyrody.
Nie bez kozery miejsce to leży przy ulicy "Przedwiośnie"-ten szpital to istny szklany dom! I dobrze się domyślasz, Czytelniku, nawiedza tu Jarecką duch Stefana Żeromskiego, nawet teraz, gdy ze swego wyrka patrzy przez te szklane ściany na dziedziniec. Bo cóż tam widzi? Ano sosnę, co przez światło i cień jest rozdarta jak sam doktór Judym!
C.D.N.