30.06.2014
"Będąc młodą przedszkolanką..." cz.3
SIĘ ORGANIZUJEMY
Co takiego Derekcja obiecywała rodzicom, z początku pozostawało zakryte przed nauczycielkami.
Kolejne punkty cud-umowy miały się dopiero objawiać, zawsze z wdziękiem diabła z pudełka.
Tymczasem z naprędce zaimprowizowanego gabinetu rodzice potencjalnych przedszkolaków wyfruwali olśnieni niczym baloniki ciągnięte na sznurku przez roześmianą Derektor.
Alicja i Jarecka ze zdziwieniem konstatowały, że z tym i owym Derektorka jest już per "ty".
- Znasz go/ją? - podpytywały.
- Tak! - wykrzykiwała radośnie Derektorka - widujemy się w kościele!
(Że co? Jesteś zdziwiony Czytelniku-katoliku? Ty nie jesteś na "ty" z tą babką, co zawsze na Mszy stoi przy drzwiach z lewej?)
W tej familiarnej atmosferze ruszyły zajęcia w klubie Chochlik.
Jakie takie ramy dla tego, co w ogóle będzie się w klubie działo, skleciły pospołu Ala z Jarecką. Nigdy nie zyskały dla tego aprobaty Derekcji, jak również nigdy nie udało im się doprosić, by Derektor wyznaczyła jakieś stałe pory dla prowadzonych przez siebie zajęć.
Efekty łatwo przewidzieć.
I tak, przykładowo, gdy po śniadaniu Jarecka zrobiła zajęcia ruchowe - jakieś tam piosenki z pokazywaniem, naśladowanie zwierząt, pociąg, pingwin, zabawy z gatunku "biegamy dopóki gra tamburyn" - i gdy już dziatwa leżała pokotem na dywanie łapiąc oddech, z głośnym stukotem obcasów wkraczała Derektor wykrzykując: przyniosłam gitarę!!! I dalejże dziatwę w obroty. A czemuż nie chcą tańczyć, śpiewać i pokazywać? To może muzyczkę? I bach, płytę w odtwarzacz - makarenę dziatki, a żywo! Nie? No to taki duży taki mały!
Dzieci rozpaczliwie rzucały się na ziemię i pełzły ku wózkom, klockom i układankom, ale Derektor odklejała je od parkietu, odrywała od parapetów i zbierała do kółeczka. A wszystko w rytmie makareny, którą, zdaniem Derektor każdy dwulatek znać powinien.
Zdarzało się, że Alicja opracowała jakąś historyjkę obrazkową do przyklejenia w porządku chronologicznym na kartce (tudzież inną kartę pracy), i gdy po skończonej pracy chochliki umyły ręce z kleju i już, już dopadały wózków, klocków i układanek, Derektorka zastępowała im drogę i nawracała ku stolikom, bo właśnie naszło ją na zajęcia z religii. Na powrót więc wrażała znudzonym dzieciom kredki w dłonie i nakazywała kolorować Maryję.
Przy pracach ręcznych zgrzytało jeszcze głośniej niż zwykle.
Niespełna dwuletnia Marylka uwielbiała smarować czarną kredką: smarowała zaiste równo i nie wychodziła za linię, lecz była wyjątkowo odporna na dyrektywy Derekcji w kwestiach szczegółów.
- Marylko, na litość boską! Maryja ma niebieską szatę! A włosy... Zofijo, ty też??? Nie różowe! Żółte!!
I natychmiast nieprawomyślne kredki były rekwirowane, wciskane zaś w rękę jedynie słuszne.
- Schowaj to - rzucała w kierunku Jareckiej Derektor i wręczała jej garść czarnych kredek.
Jarecka początkowo próbowała protestować, tłumaczyć, że w wieku dwóch lat nieważne jakim kolorem smaruje, niech smaruje jakim chce; nadto, jeśli idzie o ścisłość, bardziej prawdopodobnym jest, że Maryja włosy miała raczej czarne, nie blond, to zaś, że do koloryzacji Maryi dziewczynki wybierają róż, świadczy o ich atencji dla tej postaci, to chyba, Derekcjo, dobrze, o to ci chyba chodziło? Nie?
- A teraz dziatki, przykleimy dookoła Maryi kwiatki z papieru.
Dziatki dwulatki fiksowały się natychmiast na fascynujących wycinarkach do kwiatków i zeszytach pełnych lśniących, barwnych papierów i dalejże dziurawić nieskazitelne arkusze. O przyklejaniu wedle Maryi zapominały.
- Weź, przyklejaj im to, ja będę wycinać - nakazywała szeptem Derektorka i rach-ciach, oblepiała Maryjkę Marylki wycinankami.
Jarecka swoje:
- Nie rób tego za nich. Będzie wszystko wysmarowane klejem? Trudno. Że Maryja ma twarz zamazaną na różowo? Nie poprawiaj, im się to podoba.
- Ale jak my rodzicom pokażemy takie paskudztwa?
- Przecież rodzice wiedzą, że one tak nie potrafią - przekonywała Jarecka wskazując Maryję idealną, podgumowaną i ozdobioną zręcznymi rączkami Derektorki. "Marylka" - głosił podpis.
Z czasem odechciało się Jareckiej podobnych korekt.
Zresztą, dla pełni obrazu musisz przyswoić sobie, Czytelniku, następującą wiedzę:
Derektorka miała specyficzny sposób dialogowania.
Nie tylko to, że na każde pytanie miała gotową odpowiedź. Odpowiedź ta padała tak prędko, tak bez namysłu, że osoba pytająca doznawała niezwykłego wrażenia, iż odpowiedź padła, zanim pytanie dobiegło końca... Albo więc Derektor czytała w myślach albo każdorazowo dokonywało się jakieś przesunięcie w czasie, nieuchwytne dla śmiertelników, acz wyczuwalne li i jedynie w momencie zapytania.
Ten sposób rozmowy dawał się we znaki szczególnie Alicji, która rozsiewała wokół siebie aurę spokoju i wyciszenia, mówiła cicho i wolno, ważąc słowa i sądy. Derektor nie ważyła nic, sypała z rękawa gotowcami i nie mieściło jej się w głowie, że ktoś może myśleć inaczej niż ona. A jeśli już się ten ktoś odważył mieć inne zdanie, musiał je natychmiast zmienić i uznać jej, Derektorki, słuszność.
Wszelako, naonczas jeszcze się Jarecka łudziła, że w sprawach natury, powiedzmy, estetycznej, jej zdanie będzie coś tam ważyło. Przymknęła oczy na tapety, którymi Derekcja rękoma swego męża zasłoniła poremontowe placki na ścianach. Koniec końców, przedszkole było marzeniem Derektorki, nie Jareckiej, niechże więc się ziszcza! Inne decyzje bolały bardziej.
- Tu - Derektor wskazała jedną ze ścian - chciałabym, żebyś zrobiła takiego wielkiego anioła - szerokim gestem dała pojęcie o rozmiarach dekoracji.
Jarecka wykonała polecenie, lecz uduchowiona twarz anioła nie przypadła szefowej do gustu.
- Chciałam, żeby był taki bardziej dziecinny, wiesz. Tak, jak z książeczki dla dzieci.
Z jakiej, na ten przykład, Derektorko, zapytywała Jarecka.
Mniejsza o to.
I tak Jarecka (niepojętym trafem) nigdy nie znalazła czasu na wykonanie metrowej długości twarzy smerfa.
C.D.N.
27.06.2014
"Będąc młodą przedszkolanką" cz.2
SNY, MARZENIA I ZAŁOŻENIA
Tym, co stanowi o jakości placówki, jest człowiek.
Tego Jarecka nauczyła się w pracy obserwując swoje koleżanki po fachu w akcji.
Drogi Rodzicu! Nieważne, czy przedszkole jest wielkie, czy małe, państwowe czy prywatne, w mieście, czy na wsi zabitej deskami, montessoriańskie czy waldorfskie, wyznaniowe czy nie - jeśli pracują w nim odpowiednie osoby, korzyści, jakie czerpać będzie Twoje dziecko i Ty sam, są nie do przecenienia. Jeśli ludzie nie będą odpowiedni, na nic szumne deklaracje, super-hiper-stymulujące zajęcia, sprzęty, zabawki, małpie gaje i inne cuda wianki. Będą straty.
Czy osoba, która będzie zajmować się naszym dzieckiem jest odpowiednia czy nie, podpowie Ci, Rodzicu, bezbłędnie Twoja intuicja, tylko nie zapomnij jej włączyć!
Niestety, są jeszcze czynniki, które mogą uczynić wspaniały potencjał bezużytecznym. Najlepszy wychowawca, który musiałby pracować osiem godzin, bez wsparcia i bez przerwy nada się tylko do wyżęcia i rozwieszenia.
Ale nie uprzedzajmy faktów, bo oto, w pustym pomieszczeniu przyszłej sali przedszkolnej, odbywa się dopiero pierwsze spotkanie bohaterek niniejszego pamiętnika. Jest Derektorka, jest Jarecka i ta trzecia, znana najstarszym Czytelnikom DD jako Koleżanka-Z-Pracy, ale ponieważ miano to długie i nieporęczne, dla potrzeb fabuły nazwijmy ją Alą.
Alę obejrzała sobie Jarecka dokładnie i podejrzliwie, bo Ala oznajmiła, że praca w przedszkolu była jej marzeniem! Po studiach nawet popracowała nieco w zawodzie, ale potem zaczęła produkcję własną i po czterech córkach okazało się, że wykształcenie Ali trzeba by uzupełnić, gdyby tak zechciała pracować w państwowej placówce. Tymczasem jak raz trafiła się sympatyczna Derektor i od słowa do słowa namówiły się, siedzi więc Ala na stołeczku i układa używane książki na używanym regale, i popatruje niepewnie na tę drugą, Jarecką; co z niej za jedna?
Derektor zaś, niby Piaskowy Dziadek, prószy zebranym po oczach swoimi snami na miarę Martina Luthera Kinga.
- Nasze przedszkole będzie artystyczne! Katolickie! Teraz wszędzie są montessoriańskie, nasze będzie INNE!
Tu Jarecka nie wytrzymała i powiedziała, co myśli; że większość okolicznych placówek mieniących się montessoriańskimi to zwykła lipa, i że na upartego w każdym przedszkolu można by doszukać się jakichś elementów tego pomyślunku, by je następnie przekuć w szyld i umieścić nad drzwiami jako lep na snobów. Sto lat minęło od czasów, w których przyszło żyć mądrej Marii i kogo dziś dziwią wielkie okna w przedszkolach i zabawki w zasięgu ręki? Przecież to, co u Montessori najlepsze, to stosunek do dziecka, uważne się jemu przyglądanie i podążanie za nim! I u nas tak będzie! - wiatr rozwiewał włosy, fale omywały dziób Titanica a Rosynant stawał dęba, gdy Jarecka wykrzyknęła te słowa.
Wszelako nie zrobiły one na nikim wrażenia.
- Mam taki pomysł, czym będziemy się wyróżniać - perorowała Derektorka - jak dzieci będą chorowały, będziemy wysyłać opiekunki do domu!
Jarecka zrazu myślała, że to żart. Znając przedszkolne realia, wiedziała, że chorujące trzylatki to rzecz powszechna, i że nie będzie rzadkością grupa zredukowana do połowy, bo ospa, bo szkarlatyna, bo biegunka.
- A co to będą za opiekunki? - zapytały zaintrygowane nauczycielki.
- A mam takie panie. Samotne. Bezrobotne. Chętnie sobie dorobią.
(Tak, Czytelniku. Ta utopia została wprowadzona w życie, ale to temat na osobny wpis)
Jarecka postanowiła skierować zapał Derektorki na inny tor.
Tak się złożyło, że nim ostatnia używana książka wylądowała na półce, Ala i Jarecka już wiedziały, że się dogadają, że wysłuchają się nawzajem i spotkają w pół drogi, a więc zgodnie wyraziły radość; jak to, nie sądzisz, Derektorko, wspaniale, że mamy tu taki artystyczny potencjał - plastyczkę, muzyczkę, zrobimy zajęcia plastyczne, grę na instrumentach, rytmikę, religię (Derektor katechetka), jakiś angielski dla takich skrzatów też poprowadzimy, raz w tygodniu przyjedzie logopeda - szybko więc ułóżmy tygodniowy plan zajęć, będziemy podtykać go pod oczy tym rodzicom, co tu zaraz walić będą drzwiami i oknami.
- Ależ - przemówiła Derektorka - jaki plan zajęć, co za plan zajęć, po co? Po co się katować grafikami, tu będzie wolność i swoboda, będziemy działać wedle doraźnych potrzeb!
I tak upłynęło pierwsze spotkanie.
Jest więc lokal - parter pewnej willi.
Jest charyzmatyczna Derektor, są nauczycielki.
Pora otworzyć okna i wpuścić rodziców z dziećmi.
Tak się złożyło, że nim ostatnia używana książka wylądowała na półce, Ala i Jarecka już wiedziały, że się dogadają, że wysłuchają się nawzajem i spotkają w pół drogi, a więc zgodnie wyraziły radość; jak to, nie sądzisz, Derektorko, wspaniale, że mamy tu taki artystyczny potencjał - plastyczkę, muzyczkę, zrobimy zajęcia plastyczne, grę na instrumentach, rytmikę, religię (Derektor katechetka), jakiś angielski dla takich skrzatów też poprowadzimy, raz w tygodniu przyjedzie logopeda - szybko więc ułóżmy tygodniowy plan zajęć, będziemy podtykać go pod oczy tym rodzicom, co tu zaraz walić będą drzwiami i oknami.
- Ależ - przemówiła Derektorka - jaki plan zajęć, co za plan zajęć, po co? Po co się katować grafikami, tu będzie wolność i swoboda, będziemy działać wedle doraźnych potrzeb!
I tak upłynęło pierwsze spotkanie.
Jest więc lokal - parter pewnej willi.
Jest charyzmatyczna Derektor, są nauczycielki.
Pora otworzyć okna i wpuścić rodziców z dziećmi.
C.D.N.
26.06.2014
"Będąc młodą przedszkolanką" - cz.1
- i tu Wszechwiedzący Narrator zastygł z gęsim piórem w dłoni niezdecydowany, jak powinien brzmieć podtytuł. "Poradnik dla rodziców przedszkolaków"? "Cała prawda o wczesnej edukacji"? "Co każdy rodzic wiedzieć powinien posyłając swoje dziecię do przedszkola/szukając dlań odpowiedniej placówki"?
Nie dość, że tytuły niezgrabne to jeszcze mylące.
Bo to nie będzie poradnik, lecz wrażenia matki, którą nieobliczalny podmuch osobistej historii zaniósł na drugą stronę (lustra? barykady? drzwi?).
Nigdy, przenigdy Jarecka nie marzyła o pracy w przedszkolu.
Nigdy, przenigdy nie zachwycała się małymi dziećmi, nie robiła tiu tiu do małych dziewczynek w falbankach i drwiła bezlitośnie z młodzieńczych marzeń własnej mamy, która śniła o pracy przedszkolanki.
(Tu następuje chichot losu. Głośny)
Mniejsza o pobudki. I tak Wierny Czytelnik Deszczowego Domu nie uwierzy, że był taki moment w życiu Jareckiej, gdy uznała, że to doprawdy niepodobna pogodzić pracę na etacie z pisaniem pracy magisterskiej i kilkoma wycieczkami do odległej uczelni celem skończenia pracy dyplomowej. NIE WSZYSTKO NARAZ!!
(Tu następuje głośny rechot Czytelników)
Jarecka zaczęła pracę w dwóch przedszkolach jako instruktor zajęć plastycznych. Zieloniutka była jak szczypior a jej obojętność względem dziecięcej specyfiki nie pomagała zrazu w pracy, niemniej zajęcia cieszyły się coraz większym powodzeniem. To, co miało być chwilowym sposobem na zarobek trwało w efekcie siedem lat i przebiegało według schematu - rok pracy, rok zajmowania się własnym niemowlęciem, rok pracy, rok z niemowlęciem, itd. Przy czym dodać trzeba, że w latach, na które przypadły "urlopy macierzyńskie", Jarecka prowadziła prywatne zajęcia plastyczne w domach swoich uczniów, w soboty i wieczorami.
A teraz wyobraźmy sobie osobę, która od zawsze marzyła o własnym przedszkolu, która weszła w posiadanie pewnej puli pieniędzy i której los podsunął Jarecką jak na tacy! Osobie tej, zwanej dalej Derektorką, wydała się Jarecka kandydatką doskonałą. Wykształcenie, doświadczenie i komplet cech, jakimi dysponuje każda matka wielodzietna, czyli: podzielność uwagi, zarządzanie czasem i zasobami ludzkimi, czujność, wyobraźnia, refleks, itp., itd. - czego chcieć więcej!
I otóż osoba ta, Derektorka, zatrzymała pewnego dnia swój samochód na błotnistej drodze, po której szła Jarecka z Trójką i półtoraroczną Czwórką w wózku, odkręciła szybę, rzuciła spojrzenie znad ciemnych okularów i powiedziała:
- No to zaczynamy.
C.D.N.
Nie dość, że tytuły niezgrabne to jeszcze mylące.
Bo to nie będzie poradnik, lecz wrażenia matki, którą nieobliczalny podmuch osobistej historii zaniósł na drugą stronę (lustra? barykady? drzwi?).
POCZĄTKI
Nigdy, przenigdy Jarecka nie marzyła o pracy w przedszkolu.
Nigdy, przenigdy nie zachwycała się małymi dziećmi, nie robiła tiu tiu do małych dziewczynek w falbankach i drwiła bezlitośnie z młodzieńczych marzeń własnej mamy, która śniła o pracy przedszkolanki.
(Tu następuje chichot losu. Głośny)
Mniejsza o pobudki. I tak Wierny Czytelnik Deszczowego Domu nie uwierzy, że był taki moment w życiu Jareckiej, gdy uznała, że to doprawdy niepodobna pogodzić pracę na etacie z pisaniem pracy magisterskiej i kilkoma wycieczkami do odległej uczelni celem skończenia pracy dyplomowej. NIE WSZYSTKO NARAZ!!
(Tu następuje głośny rechot Czytelników)
Jarecka zaczęła pracę w dwóch przedszkolach jako instruktor zajęć plastycznych. Zieloniutka była jak szczypior a jej obojętność względem dziecięcej specyfiki nie pomagała zrazu w pracy, niemniej zajęcia cieszyły się coraz większym powodzeniem. To, co miało być chwilowym sposobem na zarobek trwało w efekcie siedem lat i przebiegało według schematu - rok pracy, rok zajmowania się własnym niemowlęciem, rok pracy, rok z niemowlęciem, itd. Przy czym dodać trzeba, że w latach, na które przypadły "urlopy macierzyńskie", Jarecka prowadziła prywatne zajęcia plastyczne w domach swoich uczniów, w soboty i wieczorami.
A teraz wyobraźmy sobie osobę, która od zawsze marzyła o własnym przedszkolu, która weszła w posiadanie pewnej puli pieniędzy i której los podsunął Jarecką jak na tacy! Osobie tej, zwanej dalej Derektorką, wydała się Jarecka kandydatką doskonałą. Wykształcenie, doświadczenie i komplet cech, jakimi dysponuje każda matka wielodzietna, czyli: podzielność uwagi, zarządzanie czasem i zasobami ludzkimi, czujność, wyobraźnia, refleks, itp., itd. - czego chcieć więcej!
I otóż osoba ta, Derektorka, zatrzymała pewnego dnia swój samochód na błotnistej drodze, po której szła Jarecka z Trójką i półtoraroczną Czwórką w wózku, odkręciła szybę, rzuciła spojrzenie znad ciemnych okularów i powiedziała:
- No to zaczynamy.
C.D.N.
25.06.2014
Ach i ech
W Dzień Ojca, kwadrans przed siódmą, Jarecka położyła Piątka na podłodze w pokoju dziewczynek i oddaliła się do kuchni po zwyczajową używkę.
Gdy po chwili stanęła w drzwiach, oczom jej ukazał się następujący widok:
Oto Piątek dokonał oględzin otoczenia niczym peryskop i zawiesił wzrok na papierowym serduszku samotnie zdobiącym podłogę (ta wystrzyganka to najpewniej efekt tajnych nocnych kompletów dziewczynek Jareckich).
Wyciągnął rękę, lecz obiekt pożądania pozostawał poza zasięgiem.
A skoro tak, zaparł się przedramieniem i podciągnął całe swoje kluskowate, dziesięciokilogramowe ciało naprzód. Następnie wyrzucił przed siebie drugą rękę i powtórzył manewr.
Jarecka wpadła w cichą euforię (żeby nie spłoszyć komandosa): ach mój malutki, ach, Boże, to już, ach, a dopiero się urodził, ach, a jutro już pójdzie na studia, ach Ach ACH.
Byłaby pozwoliła mu cieszyć się zdobytym trofeum, gdyby nie jakieś przesądy, że się tym papierkiem zatka czy zakrztusi. A przecież zasłużył sobie na to, żeby zjeść tę wycinankę!
(tymczasem wycinanki przyozdobiły ścianę, na cześć ojca)
Jaśnie Panicz dokonał bilansu i wyszło mu, że skoro brat zadziwi tatę swoją świeżo nabytą umiejętnością a siostry dziełem swoich rąk i konceptu, on musi wysilić się na coś ekstra.
Ech, no i czy Wszechwiedzący Narrator naprawdę ma ochotę wspominać o terrorze, który w efekcie tych kalkulacji nastał w kuchni? O tym, jak wszystko, co stało na kuchennym blacie zostało upchnięte byle jak na pozostałych powierzchniach, o tym, jak Jaśnie Panicz zebrał ingrediencje w jednym miejscu, w porządku alfabetycznym, podobnie jak potrzebne miski, sprzęty i łyżeczki, i jak zabrał się do pieczenia ciasta czekoladowego z czekolady, której w domu nie było, i po którą pojechał specjalnie do NaRogu i zapłacił za nią sowicie? Czy będzie Narrator katował czytelnika opisem stajni Augiasza, w jaką ewoluowała kuchnia w efekcie twórczych działań młodocianego cukiernika? Lub opisem miny Jareckiej, która bardzo (bardzo! bardzo!) się starała nie gasić zapału i nie okazywać zniecierpliwienia i trochę pomagać, ale przecież nie za dużo?
Bynajmniej.
Zresztą, jakie to ma znaczenie. Ciasto pożarto wykroiwszy to, co się nie dopiekło, a dziś Jaśnie Panicz poprosił, żeby mu wpisać hasło do komputera, bo chciałby wziąć udział w głosowaniu na listę przebojów w (radiowej) Trójce...
I Jarecka zaś swoje: ach, a dopieroż ja sama słuchałam listy z biało-różowego radiomagnetofonu, z siostrą CałkiemInną (dziś po mężu Drumlą), ach, a już moje dziecko samo słucha i głosuje!...
Przekwitła lipa i jaśmin a okres wegetacji wzruszeń nigdy się nie kończy.
- Mamo! - Czwórka tłucze się do drzwi łazienki - okropnie cię kocham!
Gdy po chwili stanęła w drzwiach, oczom jej ukazał się następujący widok:
Oto Piątek dokonał oględzin otoczenia niczym peryskop i zawiesił wzrok na papierowym serduszku samotnie zdobiącym podłogę (ta wystrzyganka to najpewniej efekt tajnych nocnych kompletów dziewczynek Jareckich).
Wyciągnął rękę, lecz obiekt pożądania pozostawał poza zasięgiem.
A skoro tak, zaparł się przedramieniem i podciągnął całe swoje kluskowate, dziesięciokilogramowe ciało naprzód. Następnie wyrzucił przed siebie drugą rękę i powtórzył manewr.
Jarecka wpadła w cichą euforię (żeby nie spłoszyć komandosa): ach mój malutki, ach, Boże, to już, ach, a dopiero się urodził, ach, a jutro już pójdzie na studia, ach Ach ACH.
Byłaby pozwoliła mu cieszyć się zdobytym trofeum, gdyby nie jakieś przesądy, że się tym papierkiem zatka czy zakrztusi. A przecież zasłużył sobie na to, żeby zjeść tę wycinankę!
(tymczasem wycinanki przyozdobiły ścianę, na cześć ojca)
Jaśnie Panicz dokonał bilansu i wyszło mu, że skoro brat zadziwi tatę swoją świeżo nabytą umiejętnością a siostry dziełem swoich rąk i konceptu, on musi wysilić się na coś ekstra.
Ech, no i czy Wszechwiedzący Narrator naprawdę ma ochotę wspominać o terrorze, który w efekcie tych kalkulacji nastał w kuchni? O tym, jak wszystko, co stało na kuchennym blacie zostało upchnięte byle jak na pozostałych powierzchniach, o tym, jak Jaśnie Panicz zebrał ingrediencje w jednym miejscu, w porządku alfabetycznym, podobnie jak potrzebne miski, sprzęty i łyżeczki, i jak zabrał się do pieczenia ciasta czekoladowego z czekolady, której w domu nie było, i po którą pojechał specjalnie do NaRogu i zapłacił za nią sowicie? Czy będzie Narrator katował czytelnika opisem stajni Augiasza, w jaką ewoluowała kuchnia w efekcie twórczych działań młodocianego cukiernika? Lub opisem miny Jareckiej, która bardzo (bardzo! bardzo!) się starała nie gasić zapału i nie okazywać zniecierpliwienia i trochę pomagać, ale przecież nie za dużo?
Bynajmniej.
Zresztą, jakie to ma znaczenie. Ciasto pożarto wykroiwszy to, co się nie dopiekło, a dziś Jaśnie Panicz poprosił, żeby mu wpisać hasło do komputera, bo chciałby wziąć udział w głosowaniu na listę przebojów w (radiowej) Trójce...
I Jarecka zaś swoje: ach, a dopieroż ja sama słuchałam listy z biało-różowego radiomagnetofonu, z siostrą CałkiemInną (dziś po mężu Drumlą), ach, a już moje dziecko samo słucha i głosuje!...
Przekwitła lipa i jaśmin a okres wegetacji wzruszeń nigdy się nie kończy.
- Mamo! - Czwórka tłucze się do drzwi łazienki - okropnie cię kocham!
20.06.2014
Gwoli politycznej poprawności
Zawrzało!
Po ukazaniu się TEGO wpisu napisał do Deszczowego Domu sam Dyrektor Internetu.
Szanowna Jarecka - pisze - Jarecka nam tu oczu nie mydli polityczną poprawnością! Jedna afroamerykanka sprawy nie załatwi! Jarecka coś z tym zrobi, bo mamy tu naciski z Centrali Wszechinternetu! Z poważaniem, etc, etc.
No i się zaczęło.
Najpierw obraziła się ciemnoskóra syrena, że ona nie jest żadną afroamerykanką, tylko z dzida pradziada karaibką!
Tym niemniej, żeby uczynić zadość wymogom politycznej superpoprawności, Deszczowy Dom prezentuje:
Oto syrena afrykańska, z Masajów.
Przedstawicielka Azjatów:
Cy...yyyy...Romka:
Przedstawicielka Ludów Północy, Fiordella z mrożonym ogonem:
A nawet członkini subkultury, cybergotka:
Oraz transsyrena (transatlantycka):
I w ogóle:
Powyższy team rusza z EDYTKAMI na podbój Trójmiasta! A więc -
19.06.2014
Igrzysko
Mundial, mundial, mundial!
Jarecki, wraz z synami i telewizorem został upchnięty w najmniejszej izbie (Piątka, niestety, nikt nie zapytał o zdanie. Dostał pluszową piłkę po starszym bracie i rozgrywa własne mecze w parterze).
Dziwne, że nie będąc maniakiem futbolu, ma Jarecka wspomnienia związane z mistrzostwami świata węzłem niemal małżeńskim!
Dwanaście lat temu, na przykład, mundial odbywał się gdzieś na końcu świata. Około południa, gdy Jarecka siedziała w bibliotece usiłując się uczyć do jakiegoś egzaminu, z kawiarnianych ogródków na pobliskim rynku dobiegały głosy kibiców. Marne to było kibicowanie - o trzynastej! W dzień upalny, nieruchomy. Telewizory zakupione przez przytomnych restauratorów emitowały szum odległych stadionów, kibice emitowali niemrawe okrzyki, brukowane ulice spływały z rynku wartko w dół.
Żadnego znaczenia dla fabuły nie ma fakt, że biblioteka mieściła się w wielkiej secesyjnej kamienicy i że prowadziły do niej niekończące się wstęgi schodów. W pamięci Jareckiej tamta klatka schodowa trwa gigantyczna, a sama Jarecka pnie się po niej z wysiłkiem jak Alicja, która zjadła ciastko (co również nie ma znaczenia dla fabuły - i co z tego?)
Osiem lat temu, trzynastego czerwca, Polska grała z Niemcami.
Jarecka ślubowała, ze jeśli nasi wygrają, tej córce, co to już od kilku dni powinna siedzieć raczej po TEJ stronie brzucha, da na imię Wiktoria Helga.
Złośliwi powiedzą, że równie bezpiecznie mogłaby ślubować nazwanie Dwójki Filomeną, Gryzeldą lub Aurorą. Na wszelki wypadek Dwójka się wstrzymała.
Cztery lata temu mundial upłynął Jareckiej niczym rzeka za szpitalnym oknem - obok.
Potem tylko się jej dziwiono; jak można nie wiedzieć co to wuwuzele??
O szczęsny czasie! Można!
W cieniu tych spraw globalnych dzieją się zaś sprawy lokalne.
Podczas gdy męskie przedstawicielstwa sąsiadów dają upust atawizmom przed telewizorami, Jarecka przemyka pod ścianami w prochowcu z postawionym kołnierzem - chowa się przed Danutą.
Po pierwsze dlatego, że Piątek ma katar! A przecież nie można pozwolić, by Danuta tryumfowała (że niby Jarecka nie ubiera dziecka jak należy i ma za swoje). Raz już prawie rzecz by wyszła na jaw, rzutem na taśmę udało się Jareckiej wybrnąć - w ostatniej chwili zasłoniła Piątkowi zasmarkaną twarz złożoną we czworo moskitierą i udawała, że dziecina śpi. Spod warstw materii Piątek mówił: it! It! (a właściwie eat! Eat!) ale Jarecka udawała, że to telewizor u sąsiadów.
Po drugie, Danuta ściga Jarecką za sprawą ołtarza na Boże Ciało.
- Wymyśl coś Jarecka, wymyśl!
Niestety, Jarecka podejrzewa, że jej pomysł ustrojenia ołtarza li i jedynie kwiatami nie przejdzie, a zatem ucieka w ciemnych okularach i z wąsem z filcu przed wizją portretów papieża i łodzi piotrowych.
Dziś już można powiedzieć: łódź udrapowana siatką do siatkówki nie wytrzymała konkurencji z ruinami starożytnej świątyni ze styropianu.
O czym donosi Wszechwiedzący Narrator machając brzozową wicią.
A czy Urugwaj wygra z Anglią, to się dopiero okaże.
Jarecki, wraz z synami i telewizorem został upchnięty w najmniejszej izbie (Piątka, niestety, nikt nie zapytał o zdanie. Dostał pluszową piłkę po starszym bracie i rozgrywa własne mecze w parterze).
Dziwne, że nie będąc maniakiem futbolu, ma Jarecka wspomnienia związane z mistrzostwami świata węzłem niemal małżeńskim!
Dwanaście lat temu, na przykład, mundial odbywał się gdzieś na końcu świata. Około południa, gdy Jarecka siedziała w bibliotece usiłując się uczyć do jakiegoś egzaminu, z kawiarnianych ogródków na pobliskim rynku dobiegały głosy kibiców. Marne to było kibicowanie - o trzynastej! W dzień upalny, nieruchomy. Telewizory zakupione przez przytomnych restauratorów emitowały szum odległych stadionów, kibice emitowali niemrawe okrzyki, brukowane ulice spływały z rynku wartko w dół.
Żadnego znaczenia dla fabuły nie ma fakt, że biblioteka mieściła się w wielkiej secesyjnej kamienicy i że prowadziły do niej niekończące się wstęgi schodów. W pamięci Jareckiej tamta klatka schodowa trwa gigantyczna, a sama Jarecka pnie się po niej z wysiłkiem jak Alicja, która zjadła ciastko (co również nie ma znaczenia dla fabuły - i co z tego?)
Osiem lat temu, trzynastego czerwca, Polska grała z Niemcami.
Jarecka ślubowała, ze jeśli nasi wygrają, tej córce, co to już od kilku dni powinna siedzieć raczej po TEJ stronie brzucha, da na imię Wiktoria Helga.
Złośliwi powiedzą, że równie bezpiecznie mogłaby ślubować nazwanie Dwójki Filomeną, Gryzeldą lub Aurorą. Na wszelki wypadek Dwójka się wstrzymała.
Cztery lata temu mundial upłynął Jareckiej niczym rzeka za szpitalnym oknem - obok.
Potem tylko się jej dziwiono; jak można nie wiedzieć co to wuwuzele??
O szczęsny czasie! Można!
...
W cieniu tych spraw globalnych dzieją się zaś sprawy lokalne.
Podczas gdy męskie przedstawicielstwa sąsiadów dają upust atawizmom przed telewizorami, Jarecka przemyka pod ścianami w prochowcu z postawionym kołnierzem - chowa się przed Danutą.
Po pierwsze dlatego, że Piątek ma katar! A przecież nie można pozwolić, by Danuta tryumfowała (że niby Jarecka nie ubiera dziecka jak należy i ma za swoje). Raz już prawie rzecz by wyszła na jaw, rzutem na taśmę udało się Jareckiej wybrnąć - w ostatniej chwili zasłoniła Piątkowi zasmarkaną twarz złożoną we czworo moskitierą i udawała, że dziecina śpi. Spod warstw materii Piątek mówił: it! It! (a właściwie eat! Eat!) ale Jarecka udawała, że to telewizor u sąsiadów.
Po drugie, Danuta ściga Jarecką za sprawą ołtarza na Boże Ciało.
- Wymyśl coś Jarecka, wymyśl!
Niestety, Jarecka podejrzewa, że jej pomysł ustrojenia ołtarza li i jedynie kwiatami nie przejdzie, a zatem ucieka w ciemnych okularach i z wąsem z filcu przed wizją portretów papieża i łodzi piotrowych.
Dziś już można powiedzieć: łódź udrapowana siatką do siatkówki nie wytrzymała konkurencji z ruinami starożytnej świątyni ze styropianu.
O czym donosi Wszechwiedzący Narrator machając brzozową wicią.
A czy Urugwaj wygra z Anglią, to się dopiero okaże.
18.06.2014
Teatrzyk Deszczowy Dom przedstawia
Miejsce akcji: kuchnia.
Czas: przedpołudnie.
Osoby: CZWÓRKA, JAŚNIE PANICZ, JARECKA i PIĄTEK wycięty z tektury (tzn. nie odzywa się)
CZWÓRKA (do Jaśnie Panicza): - pobawmy się w rodzinę...
JAŚNIE PANICZ: - eeee....
JARECKA: - Pobawcie się. Czwórka będzie tatą a ty mamą... (nagle jakaś myśl rozjaśnia jej oblicze) O tak! Pobawmy się! Ja będę tobą!!!
Jarecka podchodzi do lodówki, otwiera ją i zamyka nie przestając powtarzać:
JARECKA: - jestem głodny, co mogę zjeść? Co będzie na obiad? Mogę dokładkę? Co jeszcze mógłbym zjeść? itd..
JAŚNIE PANICZ (machając rękami, z wybałuszonymi oczyma, piskliwym głosem): - aaaaaaaaaaa!!!! Aaaaaa, sam sobie zrób!... Aaaaaaaaa...!!!!
Czas: przedpołudnie.
Osoby: CZWÓRKA, JAŚNIE PANICZ, JARECKA i PIĄTEK wycięty z tektury (tzn. nie odzywa się)
CZWÓRKA (do Jaśnie Panicza): - pobawmy się w rodzinę...
JAŚNIE PANICZ: - eeee....
JARECKA: - Pobawcie się. Czwórka będzie tatą a ty mamą... (nagle jakaś myśl rozjaśnia jej oblicze) O tak! Pobawmy się! Ja będę tobą!!!
Jarecka podchodzi do lodówki, otwiera ją i zamyka nie przestając powtarzać:
JARECKA: - jestem głodny, co mogę zjeść? Co będzie na obiad? Mogę dokładkę? Co jeszcze mógłbym zjeść? itd..
JAŚNIE PANICZ (machając rękami, z wybałuszonymi oczyma, piskliwym głosem): - aaaaaaaaaaa!!!! Aaaaaa, sam sobie zrób!... Aaaaaaaaa...!!!!
Kurtyna
Koniecznie, koniecznie pobawcie się ze swoimi dziećmi w rodzinę.
17.06.2014
Gwiazda drugiego planu
Czy nie masz wrażenia, Drogi Wierny Czytelniku, który już nie od wczoraj gościsz w Deszczowym Domu, że najbardziej tajemniczym jego mieszkańcem jest Dwójka?
Podczas, gdy akcja toczy się naprzód, Dwójka zapewne jeździ na rowerze, sama, bez konkretnego celu i bez - o zgrozo! - kasku, lub czyta schowana na swoim górnym łóżku, obłożona ulubionymi maskotkami. Jeśli akurat w pokoju dziewczynek odbywa się sprzątanie, Dwójka snuje się, umiejętnie markując czynności porządkowe, możliwe też, że właśnie odczuła przemożną potrzebę fizjologiczną i udała się na stronę, gdzie spodziewa się spokojnie przeczekać sturm und drang periode.
Dwójka lubi wygodne ubrania. Eleganckie sukienki na Dwójce same się przekrzywiają, skręcają i plamią, zaplecione włosy rozplątują się a pantofelki kaleczą noski.
W szkole Dwójka uchodzi za samotnika, czym wzbudza troskę wychowawczyń, dla Jareckiej zaś dowodzi tego, iż nie znalazł się jeszcze w zasięgu córki nikt godzien jej przyjaźni. Dwójka obserwuje i umieszcza fakty w obszernym katalogu swojej słoniowej pamięci. Na wyrywki rzuca datami ważnych z jej punktu widzenia wydarzeń.
Być może jedna jedyna Dwójka pamięta datę tej kolacji, gdy Jarecka obwieściła, że otóż, kochani, doktor Ahmed dopatrzył się dzidziusia, co wy na to? Wybuchła euforia, wszyscy krzyczeli och! i ach! Tylko Dwójka siedziała prosto, uśmiechnięta jak Gioconda.
- Kto się cieszy? Ręka do góry! - Jarecki podgrzewał atmosferę niczym Mariusz Szczygieł na gali Amwayu.
Podnieśli wszyscy, oprócz Dwójki.
- Nie cieszysz się? - zapytała Jarecka.
Dwójka dalej ważyła coś w sobie, ale odpowiedziała, prosto i szczerze:
- Ja jestem zdziwiona.
Zazwyczaj jeszcze trudniej dociec tego, co dzieje się w Dwójkowej głowie.
- No i co tam w szkole? - dopytuje jak co dzień Jarecka.
- Nic... - Dwójka ma wysoki cichy głos i jakby przepraszający uśmiech.
- Coś się wydarzyło? Fajnego? Przykrego?
- Nic - wije się Dwójka.
- Dlaczego ty mi nigdy nic nie mówisz? - rozżala się Jarecka. I wie, że tak nie można, ale chwyta się jak tonący brzytwy: - twój brat zawsze mi wszystko mówi.
- Ale ja NIE JESTEM NIM.
Jarecka bardzo kibicuje swojej nietuzinkowej córce, która zawsze ma odwagę być sobą, w nosie ma mody i koniunktury oraz - cóż począć - często także zasady ustalone przez rodzicieli...
Po ośmiu latach bycia z nią (bo czy można mówić o znajomości?) już nie boi się, że nie spełni jej oczekiwań.
Raczej obawia się, że nigdy ich nie pozna.
Podczas, gdy akcja toczy się naprzód, Dwójka zapewne jeździ na rowerze, sama, bez konkretnego celu i bez - o zgrozo! - kasku, lub czyta schowana na swoim górnym łóżku, obłożona ulubionymi maskotkami. Jeśli akurat w pokoju dziewczynek odbywa się sprzątanie, Dwójka snuje się, umiejętnie markując czynności porządkowe, możliwe też, że właśnie odczuła przemożną potrzebę fizjologiczną i udała się na stronę, gdzie spodziewa się spokojnie przeczekać sturm und drang periode.
Dwójka lubi wygodne ubrania. Eleganckie sukienki na Dwójce same się przekrzywiają, skręcają i plamią, zaplecione włosy rozplątują się a pantofelki kaleczą noski.
W szkole Dwójka uchodzi za samotnika, czym wzbudza troskę wychowawczyń, dla Jareckiej zaś dowodzi tego, iż nie znalazł się jeszcze w zasięgu córki nikt godzien jej przyjaźni. Dwójka obserwuje i umieszcza fakty w obszernym katalogu swojej słoniowej pamięci. Na wyrywki rzuca datami ważnych z jej punktu widzenia wydarzeń.
Być może jedna jedyna Dwójka pamięta datę tej kolacji, gdy Jarecka obwieściła, że otóż, kochani, doktor Ahmed dopatrzył się dzidziusia, co wy na to? Wybuchła euforia, wszyscy krzyczeli och! i ach! Tylko Dwójka siedziała prosto, uśmiechnięta jak Gioconda.
- Kto się cieszy? Ręka do góry! - Jarecki podgrzewał atmosferę niczym Mariusz Szczygieł na gali Amwayu.
Podnieśli wszyscy, oprócz Dwójki.
- Nie cieszysz się? - zapytała Jarecka.
Dwójka dalej ważyła coś w sobie, ale odpowiedziała, prosto i szczerze:
- Ja jestem zdziwiona.
Zazwyczaj jeszcze trudniej dociec tego, co dzieje się w Dwójkowej głowie.
- No i co tam w szkole? - dopytuje jak co dzień Jarecka.
- Nic... - Dwójka ma wysoki cichy głos i jakby przepraszający uśmiech.
- Coś się wydarzyło? Fajnego? Przykrego?
- Nic - wije się Dwójka.
- Dlaczego ty mi nigdy nic nie mówisz? - rozżala się Jarecka. I wie, że tak nie można, ale chwyta się jak tonący brzytwy: - twój brat zawsze mi wszystko mówi.
- Ale ja NIE JESTEM NIM.
W Krakowie, do którego Jareccy udali się dość spontanicznie na wycieczkę by zobaczyć Damę z Gronostajem znaną też jako Dama z Łasiczką, oraz spotkać Marysię znaną też jako Mery Selery, Jarecka przyglądała się Dwójce z przyjemnością i zazdrością.
Dwójka biegała samopas, rozglądała się, rozmawiała z murami, z gołębiami, podskakiwała i wydawała się znajdować sobie w tłumie własne, wygodne miejsce. W przeciwieństwie - co Jarecka konstatowała na każdym kroku z goryczą - do swojej matki, której spacer upływał na nieustannym odliczaniu do czterech, przytraczaniu do siebie na przemian to Piątka, to Czwórki i wewnętrznym szlochu, że oto nie jest w stanie nawet przytomnie rzucić okiem na to, co ją otacza.
Za wszystkie renesansowe wzruszenia wystarczył jej widok Dwójki - był jak okno na inną rzeczywistość; bez tłumu, bez dodatkowych kilogramów w chuście, bez wózka, bez lat, które upłynęły od czasu gdy sama była taka... osobna. Jak podmuch bryzy w upalny dzień.
...
Jarecka bardzo kibicuje swojej nietuzinkowej córce, która zawsze ma odwagę być sobą, w nosie ma mody i koniunktury oraz - cóż począć - często także zasady ustalone przez rodzicieli...
Po ośmiu latach bycia z nią (bo czy można mówić o znajomości?) już nie boi się, że nie spełni jej oczekiwań.
Raczej obawia się, że nigdy ich nie pozna.
Oto jest Dwójka
...
Syreni szał ogarnął Deszczowy Dom! Ruszyła lawina, której dały się podciąć także córki Jareckie.
Dwójka przez dwa dni pracowała nad syrenim rysunkiem a Jarecka potajemnie go przejęła i wykorzystała jako wzór dla dwójkowego prezentu urodzinowego.
Poduszka syrena - Lucynka.
Przytulanka Iza.
(imiona nadała nowa właścicielka, Lucynka na zdjęciu z Czwórką)
10.06.2014
Dmuchnęło latem
W Deszczowym Domu dmuchnęło latem.
Zakwitła lipa za kuchennym oknem.
Wieczorami Jarecki podlewa dzieci szlauchem (lub szlaufem).
Mały sąsiad z góry ma zapalenie oskrzeli.
Syrenki nawołują: dychnij Jarecka, a Jarecka zalewa uszy woskiem i dzierga, bo -
- te syrenki, pod banderą ADDICTED TO CRAFTS, wysyła TU
(Oprócz czterech dorosłych syren, jedna mini syrenka i morski narybek; to zabawki do karuzelki do łóżeczka niemowlaka, na indywidualne zamówienie)
PS. Która najładniejsza?
9.06.2014
Mini rozmówki
Czwórka, ponaglana przez Jarecką, pośpiesznie się ubiera.
Założyła buty nie na tę nogę, zorientowała się, wzuła jak należy, zapina kurtkę, poprawia kaptur.
- A w samochodzie - posapuje - poprawię sobie dziurki w nosie.
...
Po zakończeniu sezonu kolęd, co miało miejsce miesiąc temu, nastał sezon na zgłębianie natury pajęczaków.
Czwórka:
- Wiem, dlaczego pająki mieszkają w kątach. Bo się boją ludzi.
...
Po kilku godzinach spędzonych z dziećmi na podwórku Jarecki zdaje Jareckiej relację, z dumą:
- Odwróciłem w wózku wyściółkę na tę bardziej letnią stronę. Bo tam była taka puszysta, pomyślałem, że będzie mu (Piątkowi) gorąco...
Jarecka, podniósłszy oczy znad jakiegoś chałupnictwa: - Tę wyściółkę z jednej strony beżową a z drugiej czarną? Tę, co żeby ją zdjąć, trzeba wyplątać wszystkie pięć pasów z ciasnych klamerek i zaplątać jeszcze raz? Tę, której odwrócenie zajęło mi pół dnia? W ZESZŁYM TYGODNIU?
...
- Mamo, zaśpiewam ci moją ulubioną piosenkę - zapowiada Trójka.
Zapewnianie Jareckiej rozrywki kulturalnej jest stałą troską Jareckich dziatek, toteż przynajmniej raz w tygodniu odbywa się jakiś mniejszy lub większy event natury artystycznej.
Trójka ustawia się na tle scenografii (za scenografię robi samochód) i chrząka, Czwórka dołącza i suflerskim szeptem podaje nutę: "w lesie na polanie..."
- Nie to! - obrusza się Trójka i zaczyna z mocą - "idę prosto! Nie biorę jeńców..."*
...
Jaśnie Panicz do Dwójki (z przyganą) - nie rozumiem, jak można chodzić po domu w dżinsach.**
* z repertuaru Kazika
**można. Pod warunkiem, że ma się takie uszyte przez mamunię :)
4.06.2014
NIC
Czy to możliwe, że nastąpił dzień,w którym nie zdarzyło się nic?
Absolutnie NIC.
Taki dzień można by spokojnie wymienić z Rumpelstitskinem na coś fajnego, na inny jeden dzień; w zdrowiu, szczęściu i samotności na przykład (sama samotność nie wystarczy - drogie matki! Uważajcie wypowiadając takie życzenia, bo licho nie śpi! Miała w życiu Jarecka kilka "wymarzonych" samotnych tygodni w szpitalu, a wcale nie o to jej chodziło. Trzeba być bardziej precyzyjnym).
Dzień był trochę deszczowy, trochę duszny, w Deszczowym Domu ciemno.
Nic.
Ach, żebyż chociaż listonosz przyniósł Burdę.
Przyniósł w zeszłym tygodniu, klops.
Nawet Piątek zaczął pompować wczoraj, nie dziś; unosi się na nadgarstkach i kolanach, i przód-tył, przód-tył, pompuje. Być może panom okiennym to pompowanie skojarzyłoby się z czym innym, ale panowie okna zmienili tydzień temu - nie dziś.
Co by tu zapamiętać z tego dnia?
Jarecka patrzy z balkonu na swoje córki w plastikach, ortalionach i gumie, jak depczą po kałużach. Czwórka ma gołe łydki - i co z tego? Gdybyż na to przyszła sąsiadka Danuta i zakrzyknęła oburzona: "Jarecka! Czyś ty oszalała? Dlaczego ona taka goła? Mój Boże, zaraz będzie chora!" A Jarecka by się zaśmiała albo prychnęła, i wreszcie, po czterech latach wstrzymywania się, wypaliłaby: nie, Danuto, ona nie będzie chora, chory będzie twój syn Wojtuś, który ma sześć lat i ubierasz mu czapkę uszankę jak rok długi, i chusteczkę na szyję, i skarpety! Któremu nie pozwalasz latem taplać się w basenie z naszymi dziećmi; raz pozwoliłaś, przez kwadrans, i zaległ na tydzień, a nasze dzieci, co się je wieczorem z basenu siatką odławia - nic! Ten Wojtuś, którego po nocach poisz sokami i dziwisz się, że zęby ma popsute! Wojtuś, co mając trzy lata nie umiał pić z kubka, tylko z niekapka! Którego do wczoraj - zda mi się - bujałaś na huśtawce w siodełku dla niemowląt!
Tak by Jarecka zawołała z wyżyn balkonu wymachując Piątkiem bez czapki i skarpet.
Niestety.
Danuta w pracy.
Może bym posprzątała, może bym zadzwoniła, może bym się umalowała.
Nic, nic do zapamiętania.
Tuż przed północą wrócił Jarecki.
A tuż po północy Piątek zlitował się nad swoją znudzoną matką, otworzył oczęta, odmówił jedzenia i spania; "zróbmy COŚ" - powiedział.
Zapamiętaj, Czytelniku, bądź precyzyjny wypowiadając życzenie.
Absolutnie NIC.
Taki dzień można by spokojnie wymienić z Rumpelstitskinem na coś fajnego, na inny jeden dzień; w zdrowiu, szczęściu i samotności na przykład (sama samotność nie wystarczy - drogie matki! Uważajcie wypowiadając takie życzenia, bo licho nie śpi! Miała w życiu Jarecka kilka "wymarzonych" samotnych tygodni w szpitalu, a wcale nie o to jej chodziło. Trzeba być bardziej precyzyjnym).
Dzień był trochę deszczowy, trochę duszny, w Deszczowym Domu ciemno.
Nic.
Ach, żebyż chociaż listonosz przyniósł Burdę.
Przyniósł w zeszłym tygodniu, klops.
Nawet Piątek zaczął pompować wczoraj, nie dziś; unosi się na nadgarstkach i kolanach, i przód-tył, przód-tył, pompuje. Być może panom okiennym to pompowanie skojarzyłoby się z czym innym, ale panowie okna zmienili tydzień temu - nie dziś.
Co by tu zapamiętać z tego dnia?
Jarecka patrzy z balkonu na swoje córki w plastikach, ortalionach i gumie, jak depczą po kałużach. Czwórka ma gołe łydki - i co z tego? Gdybyż na to przyszła sąsiadka Danuta i zakrzyknęła oburzona: "Jarecka! Czyś ty oszalała? Dlaczego ona taka goła? Mój Boże, zaraz będzie chora!" A Jarecka by się zaśmiała albo prychnęła, i wreszcie, po czterech latach wstrzymywania się, wypaliłaby: nie, Danuto, ona nie będzie chora, chory będzie twój syn Wojtuś, który ma sześć lat i ubierasz mu czapkę uszankę jak rok długi, i chusteczkę na szyję, i skarpety! Któremu nie pozwalasz latem taplać się w basenie z naszymi dziećmi; raz pozwoliłaś, przez kwadrans, i zaległ na tydzień, a nasze dzieci, co się je wieczorem z basenu siatką odławia - nic! Ten Wojtuś, którego po nocach poisz sokami i dziwisz się, że zęby ma popsute! Wojtuś, co mając trzy lata nie umiał pić z kubka, tylko z niekapka! Którego do wczoraj - zda mi się - bujałaś na huśtawce w siodełku dla niemowląt!
Tak by Jarecka zawołała z wyżyn balkonu wymachując Piątkiem bez czapki i skarpet.
Niestety.
Danuta w pracy.
Może bym posprzątała, może bym zadzwoniła, może bym się umalowała.
Nic, nic do zapamiętania.
Tuż przed północą wrócił Jarecki.
A tuż po północy Piątek zlitował się nad swoją znudzoną matką, otworzył oczęta, odmówił jedzenia i spania; "zróbmy COŚ" - powiedział.
Zapamiętaj, Czytelniku, bądź precyzyjny wypowiadając życzenie.
1.06.2014
Po miesiącach zachodzenia w głowę...
... Jarecka już nie wytrzyma, pęknie z ciekawości. Wystosowała odezwę, a Ty, Czytelniku, racz odpowiedzieć!
"Dziewczyny!(a może i chłopaki?)
Jakiś czas temu, bodajże OLGA, zainicjowała pewną akcję - zamieszczałyście na swoich blogach zdjęcia wież ułożonych z książek.
Co i raz trafiałam tu i ówdzie na takie zdjęcie.
Wnioski były dla mnie przygnębiające.
Książek mamy nie mniej i nie więcej, podobne tytuły, ale... Wszystkie Wasze książki są nowe! W idealnym stanie! Czy moje dzieci są jakimiś straszliwymi pogromcami książek, czy macie jakieś patenty chroniące księgozbiory przed pożądliwością małych czytelników?
Może czytanie/oglądanie odbywa się tylko w asyście dorosłych? Może zniszczone książki wyrzucacie/oddajecie i zastępujecie je innymi? Stosujecie jakiś płodozmian? Półki wiszą pod sufitem? Wybrałyście do zdjęć książki w dobrym stanie? Nie macie w domu książek ze swojego dzieciństwa, tych szarych, mało reprezentacyjnych, na papierze niemal gazetowym?
A może - i to mnie gnębi najbardziej - Wy potrafiłyście nauczyć swoje dzieci delikatnego obchodzenia się z książkami? Ja zdzieram gardło na upomnienia: odłóż książę na półkę, przewracaj strony delikatnie - ale trudno wyegzekwować to od dwulatka a żal powściągać ten pociąg do obcowania z książkami...
Podzielcie się doświadczeniem i radą, bo w Deszczowym Domu nastaje przecież nowy pogromca lektury, zęby już w drodze, ślina w pogotowiu...
Pozdrawiam serdecznie
Wasza Jarecka"
PS. Na co dzień półki z książkami u dziewczynek wyglądają tak:
:)