Jarecka uznała, że się starzeje.
Zauważyła to całkiem niedawno.
I nie dlatego, że sił brak, że skóra wiotczeje - tzn. nie tylko dlatego. Najsamprzód dlatego, że Piątek tak się Jareckiej podoba! Zaprawdę, ani przez minutę w ciągu ostatnich pięciu miesięcy Jarecka nie odczuła z jego powodu irytacji czy znużenia. To nowość względem poprzednich egzemplarzy i Jarecka przypisuje to zjawisko właśnie temu, że się starzeje. Potwierdzają tę tezę także obserwacje rówieśnic. Jeszcze kilka lat temu, gdy Jarecka prezentowała swoje dziecię równolatce, reakcja była pozytywna ale bez szału. Teraz, u kobiet dobrze po trzydziestce, widok Piątka wywołuje skrajny entuzjazm, a w niektórych przypadkach nawet ślinotok. A w jeszcze bardziej niektórych - nawet ciążę! To znaczy - nie, że widok Piątka wywołuje ciążę - on tylko wzbudza pragnienie, by mieć taki osobisty prozac na własność, tym silniejsze, im głośniej tyka ów osławiony biologiczny zegar.
(A trzeba powiedzieć, że w otoczeniu Jareckiej działa prężne i skuteczne starcze lobby.
- Jak nam teraz dobrze!- wykrzykuje z entuzjazmem Pułkownikowa, lat osiemdziesiąt pięć - codziennie po obiedzie sobie leżakujemy!
- Starość jest wspaniała - pieje ciotka Fela, lat osiemdziesiąt trzy, ta, co mieszka w pięknej kamienicy i ma żyrandol art deco - mogę sobie robić co chcę, czytam książkę za książką!
No i jak tu nie czekać na starość?)
Inną cechą zwiastującą niechybnie bliską starość, jest skłonność Jareckiej do gawędy.
Na co Jarecka nie spojrzy, co nie zasłyszy - wszystko może wywołać niepowstrzymaną falę wspomnień. Każde niewinne skojarzenie natychmiast pączkuje nieskończoną ilością kolejnych skojarzeń i dygresji. Na szczęście dzieci są już w tym wieku, że dzielnie znoszą dykteryjki z lamusa swojej matki, a nawet je lubią! (a nawet czasem wykorzystują je przeciwko niej!)
Wszelako nie każda historia nadaje się dla dzieci.
Szyjąc insygnia królewskie dla Jaśnie Panicza, który na szkolnej akademii miał się wcielić w rolę Stanisława Augusta Poniatowskiego, Jarecka snuła wspominki wielce niemoralne, właśnie z królem Stasiem w tle.
Ponieważ zaś nie uznała za słuszne dzielić się nimi z potomstwem, zrobi to niniejszym żywiąc nadzieję, iż Czytelnicy są pełnoletni i niepodatni na demoralizację.
Lat temuuuu... piętnaście, Jarecka zdawała maturę.
W owych szczęsnych czasach można było sobie wybrać przedmiot, z jakiego będzie się ów egzamin pisało, wyjąwszy język ojczysty, rzecz jasna. Jarecka wybrała historię.
Nauczyć się całej historii świata to jest, co tu dużo mówić, kupa roboty. Zwłaszcza, że się człek musiał nauczyć jeszcze polskiego, a miesiąc wcześniej - w przypadku uczniów Liceów Plastycznych - jeszcze historii sztuki od Lascaux do Joanny Rajkowskiej niemalże.
I tu następuje pierwszy niemoralny akcent - otóż Jarecka postanowiła, że nie będzie się tej historii uczyć aż tak od deski do deski. Wedle mądrości poprzednich roczników pytania maturalne dzielić się miały na te dotyczące zdarzeń do - powiedzmy - Rewolucji Francuskiej i na te dotyczące nieco nowszej historii. Jak to jest w szkołach - wiadomo, zwykle rok szkolny kończy się gwałtownie gdy przychodzi omówić najbliższe dzieje, toteż Jarecka obkuła się w temacie wszelkich królów Ćwieczków, skończyła gdzieś w siedemnastym wieku, i ani jej w głowie nie powstało, że mogłaby nie trafić ze swoją wiedzą w choć jedno z AŻ trzech pytań na egzaminie.
W dniu egzaminu (a dzień był piękny, słoneczny, nad szkolnym podwórcem wisiały tylko ciężkie chmury kwitnących kasztanowców) Jarecka stawiła się na sali gimnastycznej swojej szkoły na obcasie i w białym żakiecie.
Sala z początków dwudziestego stulecia, odmalowana koszmarnie na olejno, okna nowe.
Obcas ówczesny nie przypominał szpilki, raczej kartofel.
A żakiecik miał tajemniczą właściwość; kieszonkę wszytą w podszewkę.
Jarecka zasiadła sobie, rozesłała płachty papieru kancelaryjnego i -
- pierwsze pytanie - druga wojna światowa.
Drugie - też wiek dwudziesty.
Jarecka przełknęła ślinę.
Trzecie - czasy stanisławowskie.
Gdybyż człowiek mógł zmienić stan skupienia, Jarecka rozlałaby się w kałużę, z głośnym pluskiem!
Niestety, siedziała wciąż w stanie stałym, tudzież osłupienia. Aż do Stanisława w swoich przygotowaniach nie doszła, jakoś tak czas stanął w miejscu w okolicach Jana Kazimierza...
Jeśli aż do tej pory został przed monitorem jakiś nieletni czytelnik, proszony jest o zamknięcie oczu! Albowiem nadciąga zgorszenie.
Żakiecik, który Jarecka miała na sobie, zasobny był, jako się rzekło, w tajną kieszonkę. W kieszonce zaś tkwił pokaźny plik miniaturowych tabelek z datami najważniejszych wydarzeń w danym okresie. Ilość karteluszków nastręczała pewnych problemów; odszukać naprędce i dyskretnie tę jedną jedyną pomoc nie było łatwo. Jarecka przystąpiła do mozolnej rzeźby. Podczas gdy, spocona z emocji, spisywała z karteluszka potrzebne daty, pomału docierało do niej, że pytanie dotyczy kultury, i że o tejże kulturze już coś tam było kiedy indziej i gdzie indziej.
Na języku polskim, na przykład. Na historii sztuki.
I tak, z dat i innych karteluszkowych rewelacji Jarecka uściboliła niby-wstęp, niby-tło. Potem wzięła na warsztat literaturę i od razu poczuła się lepiej, albowiem z polskiego była maglowana regularnie i okrutnie, na wyrywki, z materiału sprzed roku, sprzed dwóch, bez uprzedzenia - ot, taka fantazja polonistki. I w końcu na tyle otrząsnęła się z szoku, że - nomen omen! - doznała oświecenia (wszak miesiąc wcześniej był egzamin z historii sztuki)!
Jarecka popłynęła. Od architektury, wszystkich tych Merlinich, Zugów, Aignerów, Kubickich, po Baciarellego i jego malarnię. Na koniec zaś, bezczelna, zaczęła wizualizować sobie obrazy z epoki i na tej podstawie wysnuwać nawet jakieś quasi wnioski na temat lajfstajlu czasów stanisławowskich w ogóle!
Po czym: łup, łup - to odgłos tamtych żenujących obcasów - opuściła miejsce kaźni.
W ten oto sposób Jarecka, nie dość, że leniwa, to i nieuczciwa, zdobyła ocenę celującą na swoje świadectwo maturalne. Chichot losu, który Czytelnicy mogą w tej chwili usłyszeć, polega na tym, że ta ocena nigdy się Jareckiej do niczego nie przydała - ani na uczelni, ani w żadnej pracy.
I na co te nerwy, pot i wszywanie kieszonek?
Żeby po latach wspomnieć te chwile przy prasowaniu królewskiej szarfy w barwach niezapominajki.
(eee...ewentualnie dyskretnie pochwalić się na blogu ;))
Koronę króla Jarecka uszyła z filcu 3mm obszytego "złotą" materią.
Tak, tak, Stanisław August mało kojarzy się z koroną, ale peruka, widzi się Jareckiej, to wyższa szkoła jazdy.
A to niebieskie to królewska szarfa.
Wszystkie materiały biorące udział w projekcie przyniósł do Deszczowego Domu listonosz - ale nie ten, co głośno puka, bo on jeździ na rowerze i dowozi tylko małe przesyłki. Od gabarytów jest inny, strasznie ciekawski. Każdą paczką potrząsa, opukuje, prześwietla oczyma i wypytuje o zawartość.
- A co to takiego? Hm, co to może być?? Co pani nazamawiała??? - i jeszcze długo w tym stylu.
Tym razem też potrząsał i opukiwał.
- Ciężkie - oznajmił podekscytowany - nie wiem co to jest... Z Łomży! Na panią, nie na męża(znaczy, powinna pani wiedzieć, co tam jest)! Co to jest...?
(Jarecka nie potrafiła odpowiedzieć, choć miała wielką ochotę ulżyć męce listonosza. Ostatnio specjalnie dla niego zrobiła dziurkę w gigantycznym kartonie i poinformowała doręczyciela, że oto przyniósł rower. Listonosz był niezwykle rad ale Jarecka potem wyrzucała sobie nieostrożność i raz po raz rzucała okiem przez okno, czy aby listonosz nie wrócił z kumplami po odbiór towaru zostawionego w garażu)
- Jakieś ciuchy...? - zastanawiał się ważąc w rękach pakę.
Rzeczywiście, niewiele się pomylił. Paczka zawierała przeróżne tkaniny od Czytelniczki Deszczowego Domu, która wpadła na doskonały pomysł, żeby przesłać Jareckiej to, z czego sama nie zrobi już użytku.
I teraz Jarecka intensywnie utylizuje a efektami będzie się sukcesywnie chwalić. Na dobry początek królewska korona :)