2.11.2013

Co było w pudełku i co z tego wynikło





Razu pewnego, niedawno, przyszedł był do Deszczowego Domu listonosz.
Ten, co głośno puka (ale tylko jeden raz! Gdy mu się nie otworzy, zostawia awizo i ucieka). Toteż gdy Jarecka usłyszała łomot do drzwi nie padła ze strachu; że niby: o Boże, policja!- tylko spokojnie poturlała się do przedpokoju i odebrała paczkę.
Taką piękną, dwie nawet:



W tej większej była książka i podkładka w kształcie Aleksandra (tej myszy, co to ją Jarecki...) i tego się Jarecka spodziewała, albowiem zajęła drugie miejsce w wiankowym wyzwaniu u Addicted to crafts, ale  mała paczka to był bonus, a w nim...
Cudo, zobaczcie sami- TUTAJ!!!
Jarecka popadła w zachwyt i inne emocje. Bo kapcioszki były tak starannie zrobione!
(ach, gdzie te czasy, gdy robiłam sobie na drutach całe swetry! Ach, czemu ja tak nie potrafię?!- wykrzykiwała Jarecka)
Pomyślała też Jarecka już bardziej posępnie- naprawdę, noworodki mają AŻ tak małe stópki? Taka wątpliwość naszła, zauważ Czytelniku, matkę kilogramowego wcześniaka. Poszła więc ta matka do pokoju swoich córek i zdjęła ze ściany wzorzec z Sevres, odcisk stopy czterokilagramowego dziecka (czyli pięciomiesięcznej Czwórki) i sprawdziła.


Gra gitarra, prawda? Nawet zapas jest! :)
A teraz, Czytelniczko w rozmiarze powiedzmy... 38, spójrz na swoją dłoń i wyobraź sobie dzieciątko w proporcji jak poniżej...(przedramię długości palca wskazującego... Całe plecy można było przykryć dłonią)


Tu Czwórka miała około trzech tygodni, co Jarecka wnioskuje po tym, że nie jest już zaintubowana, lecz oddycha przez CPAP.

Ale, ale. Prrrr, Dygresjo!
Bo skoro już Jarecka weszła w posiadanie tak szykownych kapciochów, chwyciła za pięć drutów, włóczkę cienką i miłą (a raczej resztki takowej) i postanowiła sklecić swemu dziecięciu stosowną czapkę. Jarecka rzadko robi na drutach, a na pończochowych robiła ostatnio czapkę dla Czwórki- trzy lata temu.
Toteż nie ma się czym chwalić, no ale...






Szare paski na turkusowej czapeczce okazały się konieczne- nie starczyłoby włóczki :( A taka piękna byłaby jednolita turkusowa czapa...











- A nie będą za małe?- zapytał Jarecki :)

Epitafium

Ten tekst powstał już dawno-
-wciąż jednak wydawało się, że pora nie jest odpowiednia na jego publikację, że nie wypada wcisnąć go między szydełkowe zabawki a ciasto z rabarbarem.



...


Do kogoś, kto odpoczywa na wczasach, nie dzwoni się bladym świtem.
A jednak ten telefon zadzwonił, była siódma rano.
Jarecki odebrał a Jarecka tępo patrzyła w sosnowy las za oknem. Coś się stało akurat teraz, gdy odpoczywa nad morzem, gdy zaczęła odpoczywać; ostatnie wakacje przeleżała w szpitalu, cały rok upłynął jej w nieustannym niepokoju, chorobach i obawach.
Właśnie! Zaczęła!! Odpoczywać!!!
-Twój tata nie żyje.

Niemożliwe, nie, nie teraz. Nie teraz, gdy zaczęłam odpoczywać.

Jak to, jak?
Idziemy na śniadanie, potem na plażę, takie słońce (kiedy do domu, kiedy do domu?)


Tak zaczął się jeden z najdziwniejszych dni w życiu Jareckiej. Niebo było błękitne, plaża szeroka, pusta, taka jak wczoraj, a świat- już inny. Przez źdźbła traw spokojnie kołyszące się w lekkim powiewie od morza Jarecka patrzyła na swoje dzieci, na niebo w białych obłokach. Czy to możliwe, że tata już jest TAM?
Że już widzi rzeczy takimi, jakie są NAPRAWDĘ?
Jarecka chciała się zatrzymać, spróbować dotknąć tej prawdy, która uciekała przed nią jak fala spod stóp. Chwilę pomyśleć, spróbować przebić głową to, co niby jest blisko, ale zupełnie niewyczuwalne. Jeszcze się zatrzymam, jeszcze pomyślę o tym- myślała Jarecka smarując dzieci kremem z filtrem.
A potem obiad i znowu plaża, drzemka Czwórki, kąpiele starszych, pakowanie się na kilka dni, wieczór z przyjaciółmi, grill.
Podróż znad morza na Śląsk.
Z powrotem.
Jeszcze do tego wrócę, jeszcze o tym pomyślę.

...

Tej zimy zmarła Matka Chrzestna Jareckiej. Znowu nie w porę.
Jarecka była akurat w szpitalu z Czwórką chorą na zapalenie płuc. Rano, przed wyjazdem na pogrzeb, zaprowadziła Czwórkę na siusiu do łazienki i okazało się, że nie powinna była, że za wcześnie, że wysiłek był dla dziecka zbyt duży. Tachykardia, saturacja drastycznie w dół, wycie pulsoksymetru na odchodnym- i już tylko o tym myślała Jarecka przez ponad dwieście kilometrów, jakie przebyła by być na pogrzebie swojej Matki Chrzestnej. Pogrzeb był piękny, bo człowiek był piękny.
W to straszliwie mroźne popołudnie (a pora roku była ta najmniej fotogeniczna) przebił się promień słońca i padł na żałobników nad grobem a nad ich głowami przeleciał sznur gęsi.
I Jarecka myślała: jeszcze spróbuję się do tego zbliżyć, jeszcze o tym pomyślę.
Ale potem myślała już tylko o Czwórce, bo gdy wróciła do szpitala, okazało się, że doszedł jeszcze rotawirus. I już nie dało się wrócić do tej chwili z krzykiem gęsi nad głową, nawet tej nocy, którą Jarecka spędziła pod swoim płaszczem, bo wszystko inne było w wymiocinach.

Trudno się zatrzymać przy śmierci.
 A nawet nie sposób- gdy trzeba żyć, codziennie, życiem regularnym jak krok żołnierza.

Gdzieś na końcu tego marszu wyjdzie Jareckiej naprzeciw jej tata, taki zdrowy i piękny, jakim go nigdy nie widziała.




30.10.2013

Lepiej być Jarecką :)

Wielkimi krokami zbliża się jubileusz Deszczowego Domu.

Równie wielkimi nadchodzi dla Jareckiej czas rozwiązania.

Spodziewając się więc, że 18 listopada Jarecka będzie miała pilniejsze sprawy niż snucie refleksji pt. "panta rhei", "to był rok, dobry rok", czy jakoś tak, już dziś w Deszczowym Domu wpis ze znienawidzonego przez Jarecką gatunku autotelicznych. Post o blogowaniu.

Aha, Wszechwiedzący Narrator oraz Jarecka na tę okoliczność tupnęli nogą i oświadczyli, że po roku harówki należy im się odrobina wolnego, więc dziś i tylko dziś autorka przemówi własnym głosem.


(Seria zakłopotanych chrząknięć)
"Z dawien dawna myślałam o jakimś miejscu w sieci, w którym mogłabym zaprezentować swoje rękodzieło. Tak, by w zetknięciu z potencjalnym klientem móc odesłać go do konkretnej galerii miast opowiadać mu cuda na kiju, tudzież prezentować zdjęcia w komórce. Ponieważ jednak wciąż nie nadchodził czas, w którym mogłabym się poświęcić zarobkowaniu tym sposobem (dzieci- jeden, dwa, trzy, itd...), pomysł pozostawał w sferze niezobowiązujących planów.
Tymczasem zaczęłam podczytywać cudze blogi i wciągnęłam się w ten proceder!

Potem zaś nastąpił sierpień 2012 roku, kiedy to wymacałam w swojej piersi guzek i pomyślałam: umieram.
(w tym czasie w najbliższej rodzinie trwała walka z rakiem, więc już na starcie lęk był silniejszy...)

Straszne to były dni. Oszczędzę Czytelnikom szczegółów dotyczących walki o to, by jakikolwiek lekarz przejął się tym straszliwym podejrzeniem i zechciał choć doradzić co dalej, i dokąd pójść? A ja myślałam: umrę, zanim moje dzieci dorosną, nie zobaczę, jak rosną a one nigdy nie poznają swojej matki jako człowieka. Będą pamiętać mamę; tę samą, co na zdjęciach, w jakiś wyrwanych z kontekstu sytuacjach, najpewniej tych przyjemnych, najpiękniejszych, lukrowanych wytrwale przez tę część rodziny, która miała okazję znać mnie taką, jaka jestem i która sama w końcu uwierzy, że zawsze byłam dobra, miła i kochana, li i jedynie.
Jak zostać z nimi odchodząc?- zastanawiałam się. Pamiętnik- odpada. Bazgrzę jak kura pazurem, sama po sobie nie odczytam. Ponadto, pisząc do szuflady zawsze wykazywałam tendencję do używania skrótów myślowych i szyfrów, do których klucz szybko się gubi. Listy do dzieci- z pewnością. Ale co do nich włożyć poza łzawymi zapewnieniami o wiecznej miłości i szczęściu ze spotkania?

Wtedy to postanowiłam zacząć pisać bloga, w którym dam się poznać jako zwykły człowiek, ze swoimi pasjami, przemyśleniami, anegdotami z życia, bez patosu, jaki bliska śmierć przydaje wszystkiemu. Gdzie mogłabym zmagazynować zwykłe, codzienne chwile, o których zapomina się nazajutrz, takie jak dziś, gdy Trójka i Czwórka za rękę wędrowały w kolorowych rajtkach po jesiennym słońcu.

Co prawda już we wrześniu onkolog uspokoił mnie- jakkolwiek szczegółowe badania dopiero miały się odbyć, ale plan raz powzięty już się prosił o realizację; choć tym bardziej niejasnym było, czym ma się stać Deszczowy Dom, o czym zresztą ewentualni Czytelnicy zostali na wstępie uprzedzeni :)

Nigdy by ten blog nie powstał, gdyby nie Jarecki! To on przebił się przez blogerowski bełkot, pokazał, jak robić wpisy, wstawiać zdjęcia...

Publikacji pierwszego wpisu towarzyszył wielki, niewytłumaczalny wstyd. Wstyd, którego się nie spodziewałam a który sparaliżował mnie już w chwili, gdy kliknęłam "opublikuj". Zdawało mi się, że spłonę ze wstydu jeśli ktoś to przeczyta... Do tej pory z realnymi znajomymi nie lubię rozmawiać o blogu, ba!- jeżę się gdy Jarecki zahaczy o ten temat! Żeby zminimalizować to niemiłe odczucie i zdystansować się do samej siebie, schowałam się za postacią Wszechwiedzącego Narratora, który z boku, w trzeciej osobie, opowiada o swojej bohaterce, która zwie się Jarecka. Oczywiście, sama nieporadna autorka raz po raz wyłazi zza Wszechwiedzącego Narratora jak, nie przymierzając, półdupek zza krzaka; liczyłam jednak na to, że porzucę tę niewygodną manierę, gdy tylko przestanę się wstydzić.
Jakoż po kilkunastu czy kilkudziesięciu postach poczułam się już nieco ośmielona i byłam gotowa przejść na narrację pierwszoosobową, lecz wtedy zauważyłam coś, co mnie mocno zaskoczyło.
Polubiłam Jarecką! Byłam skłonna tłumaczyć ją z każdego dziwacznego posunięcia, wybaczać jej, przymykać oko na jej humory! Sobie samej nigdy nie odpuszczam, nie wybaczam i jestem dla siebie najsurowszym sędzią, NIGDY nie bywam z siebie zadowolona, nigdy we własnych oczach nie zasługuję na taryfę ulgową.
Niezwykła była dla mnie ta konstatacja. Porzuciłam wtedy myśl o zmianie narracji i po dzisiejszym poście na powrót, z ulgą schowam się za wygodnym alter ego.

A przez ten rok wiele się w moim życiu zmieniło.
Wygląda na to, że nie umrę na raka piersi, przynajmniej jeszcze nie teraz :)
Zaszłam w ciążę, której się nie spodziewałam i która zaskoczyła nas najbardziej tym, że przyjęłam wiadomość o niej bez strachu, który wcześniej zawsze mi towarzyszył.
Sam blog się zmienił.

No i bardzo zmieniłam się fizycznie, co pozwoliłam sobie zilustrować poniższym kolażem korzystając z wszechobecnej teraz helołinowej ikonografii :)




Staropolskim zaś zwyczajem chciałabym Was, Drodzy Czytelnicy, ugościć jakimś jubileuszowym cukierasem, ba! Tortem!
Jeśli Fizjologia nie przeszkodzi, już wkrótce Candy w Deszczowym Domu!"
(a w związku z tym może macie jakieś sugestie, co miałoby być tym jubileuszowym cukierkiem? Większość  rzeczy, które powstały w ciągu ostatnich kilku miesięcy leży w szafie, nieużywane... )



P.S. I już mi wstyd za ten ekshibicjonistyczny post! (Co za pomysł!- pożenić oczekiwanie na śmierć z blogowaniem!- trzymajcie mnie ludziska!!!)
A Jareckiej, proszę ja Was, w ogóle nie wstyd.
Jednak lepiej być Jarecką! :))

29.10.2013

Kolorowa jesień 5. Czerwony

Jarecka zobaczyła w Art Piaskownicy tę foto-grę - KLIK i nie zrobiło to na niej żadnego wrażenia.
Dziwna rzecz, bo nagle okazało się, że wszystko wokół naszpikowane jest czerwienią! Że kolor ten dosłownie ją prześladuje!
Sami zobaczcie:






Jeszcze końcem lata białą chustę przybrała w ogniste frędzelki:



I zrobiła na drutach czapkę...

I popija codziennie gorące napoje z przeróżnych czerwonych kubków. Czemu tak ma? Bo zdaje się samo patrzenie na czerwony kubek podnosi jej ciśnienie bardziej niż kawa...



Z zamrażalnika dobyła z poświęceniem rwane przez dzieci owoce dzikiej róży i przerobiła je na porcję dżemu. Eeee, znaczy chciała przerobić. Powstał kolejny syrop do herbaty...

I niestety, nieoczekiwanie, musiała dobyć znów z kazamatów Deszczowego Domu złowróżbną czerwoną teczkę a wraz z nią czarny (nie czerwony!) cienkopis. I do roboty, Jarecka!



A do Art Piaskownicy wędruje taki oto zbitek czerwonych kadrów codzienności:






Wzór na serduszkowy motyw TUTAJ, nieco zmodyfikowany, czyli powiększony o jeden rząd słupków.

28.10.2013

Smak Domu Rodzinnego

Każdy dom ma swoje niepowtarzalne smaki- niech to banalne zdanie będzie wstępem do pełnego ochów i achów wpisu kulinarnego, albowiem tematem głównym będą pierogi z kaszą gryczaną.

Tradycyjna potrawa z rodzinnych (nadbużańskich) stron Rodziców CałkiemInnych czyli rodziców Jareckiej.
W Domu CałkiemInnych piecze się je na każde święta; pełnią rolę świątecznego pieczywa, którym przegryza się wszelkie sałatki, śledzie, kapusty z grochem, karpie i inne tradycją nakazane specyjały. W rodzinnej wsi CałkiemInnych wypiekało się je w każdym domu i każda gospodyni miała własną odmianę tego przepisu.

Teraz Jarecka i jej siostry przejęły przepis i przyrządzają pierogi w swoich domach. Wzorzec smaku- wspomnienia z dzieciństwa :)




Rada by się Jarecka podzielić z Czytelnikami przepisem, ale... przepisu nie ma! Przekaz ustny z pokolenia na pokolenie. Niemniej potrawa jest prosta, składników niewiele i być może jakiś zwolennik wschodnich prostych smaków i kasz skusi się na pieroga? ;) Poniżej opis wykonania, proporcje składników- NA OKO.

Najsampierw trzeba uprażyć kaszę gryczaną. Jarecka wstawia po prostu blachę z wysypaną kaszą do piekarnika ciepłego po pieczeniu jakiegoś ciasta.
Potem należałoby kaszę "połamać"- nie zmiażdżyć na proch- ot, aby zgnieść ziarenka. Mama CałkiemInna w tym celu wysypywała kaszę na stolnicę, przykrywała ją pergaminem i wałkowała. I Jarecka tak spróbowała! Bez ŻADNEGO efektu! Dlaczego Jareckiej tak się nie udaje? Pewnie łapy ma za słabe... Toteż wspomaga się moździerzem, gdzie mozolnie, po garstce, aby aby stuknie każdą porcyjkę.

Potem trzeba ugotować ziemniaki, a w czasie gdy się gotują można już przysmażyć pokrojoną w kostkę cebulę.
Gdy tylko ziemniaki się ugotują, Jarecka odcedza je i natychmiast wsypuje pokruszoną kaszę, oba składniki ubija tłuczkiem do ziemniaków. Pęknięte ziarna pęcznieją z gorąca. Jarecka soli, pieprzy, dorzuca przysmażoną cebulkę (na ostateczne przyprawienie farszu będzie jeszcze czas gdy ostygnie).
Przygotowywanie farszu jako żywo przypomina przyrządzanie jadła dla świnek i Jareckiej przed oczyma zjawia się świętej pamięci Babcia CałkiemInna nad parującym kotłem ziemniaków i pokrzywy...



Potem farsz owinięty w ręcznik  i kołdrę odpoczywa jakiś czas.
W tym czasie można przygotować podstawowe ciasto drożdżowe.
Z przestudzonego farszu formuje się kule.


Które następnie oblepia się cienką skórką z ciasta drożdżowego.



Gotowe pierogi wędrują na wysmarowaną tłuszczem blachę i po chwili odpoczynku zostają obsmarowane rozkłóconym jajkiem. W takim mundurku wędrują do nagrzanego do 180stC piekarnika.



Gdy skórka zrobi się złocista, można pierogi wyjmować- gorące Jarecka wkłada do michy wyłożonej grubą ścierką/ ręcznikiem i jeszcze czule okrywa; tam sobie spokojnie stygną.

Proszę zwrócić uwagę na grubość skórki!



Ale to jeszcze nie koniec!
Najlepsze dopiero przed nami. Otóż ciepłe, wyjęte z piekarnika pierogi są smaczne ale zimnymi można się udusić! Dlatego przed posiłkiem kroi się je w ćwiartki i smaży na rozgrzanym oleju (w poprzednich pokoleniach był to smalec, słonina ze skwarkami, itp.)

Złote i chrupiące, dla dzieci koniecznie z kleksem śmietany- Jareckiej do szczęścia wystarczy świeżo zmielona sól.
To bardzo syte jedzenie, w sam raz na weekendowe przedwycieczkowe śniadanie :)








26.10.2013

Fall of colours. Kolorowa jesień 4







O żołędziach więcej można było przeczytać i zobaczyć więcej TUTAJ.
Cudnie się te kolorowe żołędzie walały po Deszczowym Domu, aż praktyczna Jarecka postanowiła je sporządkować. Dobyła styropianowy wianek (średnica 15 cm) nabyty na bliżej nieokreśloną okazję w ulubionej pasmanterii i okręciła go taśmą wyciętą ze starej dwójkowej sukienki. Końce taśmy przyczepiła krótkimi szpilkami.





Żołędzie ułożyła na stole w pożądanym (nie mylić z porządnym!) szyku i w tymże szyku przyczepiła je do wianka za pomocą zwykłych szpilek. Klej na zdjęciu służył do doklejania żołędziowych czapeczek do szydełkowych żołędzi, ale z doklejeniem gotowych żołędzi Jarecka czeka na nabycie urządzenia do klejenia na gorąco.
Tymczasem udaje, że nie widzi szpilkowych łebków :)




 I Wy przymknijcie na nie oko ;)




I can't sleep



Jarecka zasnęła szybko, w nosie mając rewelacje reporterów Galileo a nawet niewygody związane z własnym ciałem, nie było jeszcze dwudziestej drugiej.

Obudziła się o 2.17, bo Czwórka zapłakała.
-Chodź do nas!- krzyknęła Jarecka jak zwykle w takich sytuacjach; po chwili rozległo się tup tup, Czwórka ułożyła się między rodzicami i  natychmiast zasnęła.

Jarecka- nie.

Przeturlała się na drugi bok i usiłowała ponownie zasnąć.
Nagle z przerażeniem wyczuła językiem rysę na zębie- ukruszy się lada moment! Znowu do dentysty, a z tym już nie pójdzie tak łatwo, posypie się na amen... Mój Boże, to czwórka, będzie widać! Będzie Jarecka szczerbata! A potem trzeba będzie wstawić koronę z prawdziwego zdarzenia, ile to będzie kosztowało? Ile to potrwa?

2.59, 3.00

A jak mi każą rodzić siłami natury? Pięciokilowe dziecko? Będę prosić, grozić, brać na litość, płakać? Co to da? Trójka, taka wielka, urodziła się ciemnofioletowa, personel giął się na nogach w przypływie ulgi. Wezmą na siebie to ryzyko? Niech mi chociaż znieczulenie dadzą...
A jeśli umrze?
I już Jarecka zobaczyła, że trzeba będzie rozkopać grób Dwa i Pół, zedrzeć rosnące na nim byliny i dołożyć tam kolejną małą trumnę. Biedne dzieci, jak one to przeżyją? Tak się cieszą na to dziecko...
Jarecka płacze, boi się tego, co ją czeka, porodu, bólu i NIEZNANEGO.
Próbuje przytulić się do Czwórki, ale ona też śpi jakoś niespokojnie.

3.40

Pod powiekami piecze.
Co tak się tłucze w kuchni?

Jarecki przynosi cappucino- aha, to on ubijał mleko.
6.00. Jeszcze przez kilka drzemek można zostać w łóżku. Jarecka zaciska obolałe powieki, szuka językiem pękniętego zęba, na szczęście na próżno- śniło się, czy co?





Coraz trudniej odpocząć nocą.

23.10.2013

Czas herbaty

Czas herbaty- bo jesień i chłód.
Bo wciśnięty w okolice mostka żołądek reaguje zgagą na ukochaną kawę, która ponadto wypłukuje tyle cennych pierwiastków- magnez, wapń i insze, co to się przydadzą jednak Jareckiej i numerowi 5...
Herbatę na Zaogoniu trzeba zaś uzdatnić, bo filtr Brita, jak się okazuje, to mało. Niezakwaszona herbata pokrywa się czymś w rodzaju nieapetycznego kożucha, który w trakcie picia osiada na ściankach kubka i obraca w gruz przyjemność delektowania się tym napojem.

Zazwyczaj wystarczy kilka kropli cytryny by herbata uzyskała krystaliczną przejrzystość.
Cytryna jednak schładza organizm, czego byśmy sobie, nieprawdaż, jesienią nie życzyli, toteż Jarecka produkuje zimowe uzdatniacze do herbaty, które mają ponadto rozgrzać i przeciwdziałać podstępnym katarom, kaszelkom i tym podobnym, co to się lubią jesienią przyplątać.







Sok malinowy- w Deszczowym Domu traktowany z nabożeństwem. Zapasy trzyma się na czarną godzinę, gdyby tak ciężarnej albo karmiącej Jareckiej przyszło do głowy zagorączkować!



Miód- jako słodzik, do przestudzonej herbaty dla dziatwy.



I typowo jesienne uzdatniacze:
Syrop z pigwy, skład: pigwa i cukier (bo Jarecka słodzi nim gorrrącą herbatę, toteż szkoda miodu, którym miałaby ochotę owoc pigwy osłodzić, ale, jak wiadomo, wysoka temperatura zabija to, co w miodzie najlepsze). Widoczny poniżej na zdjęciu syrop z owoców pigwowca (taki niski krzaczek, owoce wyglądają jak małe żółte jabłuszka) to wersja "na już", niepasteryzowana. Kilka zapasteryzowanych słoiczków poszło do spiżarni czekać na swoją kolej.


Syrop z imbiru, skład:  świeży imbir i cukier, oraz miód- Jarecka machnęła ręką na to, co się z nim stanie w zetknięciu z wrzątkiem, bo ostry smak imbiru i specyficzna słodycz miodu po prostu dobrze razem smakują.
Herbata z tym syropem jest SPICY!!!! HOT!!!


Syrop imbirowy jest sporządzany na bieżąco, nie pasteryzowany, nie cedzony.

A cały post, niestety, świadczy też o tym, że w Deszczowym Domu przypomniano sobie, że dzieci czasem chorują. Szczęśliwi Jareccy, prawie już o tym przez ostatnie miesiące zapomnieli!
W ruch poszły też wakacyjne pamiątki; lipa- na kaszel i melisa- na tę Jareckiej zgagę...






Pod filiżanką podkładka by Addicted to crafts (KLIK), jedna z nagród w Wiankowym Wyzwaniu :)

Zdrowia, zdrowia i jeszcze raz zdrowia, Drodzy Czytelnicy!

22.10.2013

Jarecka szyje, Czwórka się nudzi

-Dziecko nie może się nudzić- deklamuje niby-tatuś w reklamie IKEA.
-A z rodzicami?- pyta dziecko.
-Z rodzicami  może- z uśmiechem odpowiada tata.

Trochę się Jarecka zgadza, a trochę nie.
Nuda przy rodzicach jest dobra, pod warunkiem!-
-pod warunkiem, że rodzic zajęty jest czymś ciekawym.

Siedziała sobie Jarecka i szyła broszki. O, takie:










Czwórka siedziała na poręczy fotela i się nudziła.
Układała pociągi z guzików, w puszce z cekinami szukała tych w kształcie rombu.
Nagle zakrzyknęła:
-Pantofelek, pantofelek! Jaki śliczny! Mamo, patrz! Pantofelek!!

Taki to był pantofelek znaleziony w filcowych ścinkach :) ten pomarańczowy.



-Wytnij mi drugi- poprosiła Czwórka.
Jarecka wycięła, niebieski. Zabawa pantofelkami trwała dłuuugo.

W związku z czym wystarczyło Jareckiej czasu na broszkę dla siebie :)












 P.S. A już  wkrótce Wszechwiedzący Narrator zabierze Czytelników do królestwa nudy Jaśnie Panicza. Ten to się dopiero nudzi!




20.10.2013

Ptasia choroba, ciąg dalszy



Zaczęło się od pingwinka Piccolo KLIK.
Jarecka zapragnęła zrobić takiego w przebraniu gila, z czerwonym brzuchem. Zapragnęła i... nic.
Do czasu, gdy dosięgła ją niewyjaśniona ptasia obsesja.
Dogrzebała się więc Jarecka do instrukcji sporządzonej przez Justynę i  poległa.
Albowiem okazało się, że połączenie dwóch kolorów tak, by nie powstał skos przekracza umiejętności Jareckiej!
Ale skoro już się zabrała za gila, nie poddała się i zrobiła rzecz po swojemu.

Oto on:




We wnętrzu (oprócz miękkiego wypełnienia) skrywa pojemniczek z jajka niespodzianki, w którym zamknięto kilka koralików, dzięki czemu gil- chciałoby się rzec grzechocze, ale raczej- stuka. Pomiędzy dwoma warstwami skrzydeł ma kawałki rękawa do pieczenia, a więc skrzydła szeleszczą.

Dla towarzystwa natychmiast powstała wesoła sikorka!


 W skrzydłach nic jej nie szeleści, za to w brzuchu- owszem.

I sójka.




Ponieważ sójki zostały obdarzone przez Stwórcę barwą dość delikatną  (jeśli nie liczyć tych fantastycznych modrych piór na skrzydłach), w ramach zadośćuczynienia ta została obszyta cekinami. Bystry Czytelnik wie co jest grane? Grzechoczą, szeleszczą, drażnią wzrok- tak, to zabawki dla najmłodszych! W brzuchu ma taki sam pojemniczek jak gil, wypełniony jednak odrobiną kaszy pęczak, więc grzechocze przecudnie.

Wszystkie te ptaszki po równo zostały zaopatrzone w karabińczyki...



...bo uwielbiają kręcić się na karuzelach nad łóżeczkami niemowląt, dyndać na wózkach i fotelikach samochodowych!



Takie ptaszki w Deszczowym Domu lubią.
Inne, proszę ja Was, bezwzględnie paczkuje się i odsyła na bezpieczną odległość.
Te wściekłe.

















Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...