29.09.2013

Drugie śniadanie na słodko

Jeśli ktoś odniósł wrażenie, że ostatnimi czasy Jarecka nie wychodzi z kuchni, to... ma rację.
Buraczki zamarynowane, kapusta ukiszona. Jakim cudem Jarecka powstrzymała się od rzucenia się z zębami na ugotowane buraczki- nie wiadomo, z pewnością należy to uznać za przejaw niezwykłej cnoty tej mężnej kobiety. To, że jeszcze nie wyżarła kapusty z kamionki, można by od biedy wytłumaczyć tym, że kapusta niegotowa, ale jak długo Jarecka uzna ten argument za wystarczający- też nie wiadomo.
Tymczasem, trochę warzywnie ale bardziej na słodko, że niby na drugie śniadanie dla uczniów ;)


Mufinki marchewkowe, rozmiar mini mini.
To raczej miły dodatek do kanapki/banana w pudełku z drugim śniadaniem.
Dla uspokojenia sumienia- marchewka. Jeśli ktoś szukał kiedyś w sieci przepisu na ciasto marchewkowe wie, że zazwyczaj jest to ciasto tyleż marchewkowe, co orzechowe lub ananasowe. Ponieważ w Deszczowym Domu orzechy włoskie nie bywają w ilościach "na szklanki", a poza tym podstępnie drapią Jareckiego w gardło- Jarecka zazwyczaj dokonuje fuzji dostępnych sobie przepisów pomijając składniki, których akurat nie ma w swojej kuchni. Zawsze wychodzi pyszne, czasem z małym zakalcem; oczywiście nigdy jeszcze taka eksperymentalna receptura nie doczekała tego, żeby ją Jarecka zapisała! Za każdym razem gugla więc za przepisem od nowa...
Mufinki z dwóch  poniższych zdjęć STĄD, z pominięciem orzechów.
Podobne ciasta Jarecka wypieka z cukinii i dyni, zazwyczaj w podłużnych formach- w wersji babeczkowej powstają w opcji "na wynos".






A tu nie do końca udana adaptacja przepisu na mufinki herbaciane STĄD.
Otóż Jarecka wymyśliła sobie, że zamiast mocnej herbaty wykorzysta napar z kwiatów lipy, którą to lipę osobiście zbierał Jarecki w ekologicznych rejonach naszego pięknego kraju i którą Jarecka starannie suszyła w tychże ekologicznych warunkach, chroniąc przed słońcem.
Niestety, obecność lipy w wypieku jest niewyczuwalna!
Jarecka radzi raczej zastosować się bardziej rygorystycznie do przepisu i popić herbacianą mufinkę lipową herbatką. Sama zaś lada dzień wypróbuje wersję ze skórką z cytryny.





A to już wypróbowana wersja herbaciano- cytrynowa, z linkowanego powyżej przepisu. Ciasto wyszło przedziwnie gęste, Jarecka nie doszła przyczyn. Ale smakowało wszystkim wyjątkowo!






Smacznego Czytelnikom i Jareckiej!

26.09.2013

Cudzym okiem ;)

Wiosną Jareccy odwiedzili rodzinne strony. Przez cały weekend turlali się od domu do domu nawiedzając liczną rodzinę, w poniedziałek zaś- dzień powrotu na Zaogonie- pozostało jeszcze odwiedzić Tatę CałkiemInnego. A właściwie jego grób.
Rankiem załadowany już na daleką podróż samochód Jareckich zatrzymał się na parkingu przy jednej z bram do rozległej nekropolii. Na placu było prawie pusto, do jedynego stojącego tam samochodu wsiadała właśnie kobieta. Jarecka poznała ją od razu, tamta Jarecką też.
Pani (powiedzmy) Kowalska, mieszkała w tym samym bloku co CałkiemInni. Najstarsza córka Kowalskich, Paulina, to rówieśnica Jareckiej. Pani Kowalska zawsze z uśmiechem odpowiadała na Jareckiej- CałkiemInnej "dzieńdobry" i zawsze wydawała się jej pogodna, ładna i zadowolona. Otoczona gromadką pięknych, czarnookich, czystych i zadbanych dzieci. A dzieci u Kowalskich było siedmioro- równie licznej rodziny Jarecka w czasach swego dzieciństwa nie znała, choć w domu CałkiemInnych dzieci było pięcioro, też niemało. Rodzina ta nie wykazywała śladu patologii, z którą wiązało się- i wiąże- rodziny wielodzietne. Być może tak samo postrzegano Mamę CałkiemInną, ale Jarecka widziała swoją mamę zmęczoną i zdenerwowaną, a panią Kowalską- nigdy; zawsze tylko idącą powolnym krokiem, z uśmiechem w oczach.
Nawet na ślubie Jareckich pani Kowalska była obecna- Paulina wychodziła za mąż tydzień później więc jej mama przyszła na "zwiady".

Teraz Kowalska znów rozpromieniła się na Jareckiej pozdrowienie.
Z czymś, co wyglądało na zachwyt, przyglądała się trzódce wysypującej się z gardzieli samochodu- jeden, dwa, trzy, cztery... Dziwnie miło zrobiło się Jareckiej, bo pani Kowalska patrzyła na nią z taką przyjemnością jak kiedyś Jarecka na nią.
Pan Kowalski odpalił silnik i samochód ruszył a Jarecka da głowę, że wtedy Kowalska mówiła do męża: zobacz, pamiętasz, a Kowalski, który na pewno nie pamiętał, przyglądał się w lusterkach malejącej w tyle grupie zmierzającej przez parking do sklepu ze zniczami.


Na progu sklepu ze zniczami stała właścicielka i aż klasnęła w dłonie na widok Jareckich.
-Jaka pani jest szczęśliwa!- wykrzyknęła- jaka piękna rodzina!!!
Jareccy, nieco onieśmieleni tym osobliwym powitaniem, weszli do sklepu.
-Nas było w domu dwanaścioro!- trajkotała radośnie sklepowa częstując wszystkich cukierkami- teraz już w ogóle nie ma takich rodzin. A przecież wszyscy się wychowaliśmy, niczego nie brakowało...
I znów: jaka pani szczęśliwa, jak pani dobrze!
A Jarecka nie mogła zaprzeczyć, bo to była prawda, choć tak łatwo się o tym zapomina.



Dobrze jest czasem spojrzeć na siebie cudzymi oczyma.

...

-Ty zawsze byłaś dla mnie taka prawdziwa matka Polka!- wyznaje z naciskiem Ramona, mama Dwójkowego kolegi ("zawsze", czyli od dwóch lat- przyp. Wszechwiedzącego Narratora- bo tyle liczy sobie znajomość Jareckiej z Ramoną)- tu z dziećmi, tu praca... tak sobie mówiłam: o, to jest prawdziwa matka Polka.
-Ależ ona ma oczyska!- wykrzykuje po chwili na widok Trójki, która właśnie przypadła do maminej nogi.
(nie dziw się, Czytelniku, że Jarecka nie zabiera głosu!- tym właśnie charakteryzują się rozmowy z Ramoną)
-Po kim ona ma takie oczy?? Wiesz- Ramona nagle zniża głos i zawadiacko mruga swoim polichromowanym okiem- ja na początku myślałam, że ty ją masz z jakimś murzynem...




23.09.2013

Co było dalej, czyli intruz w Deszczowym Domu

Zaczęło się niewinnie.
Późnym wieczorem Jareccy oddawali się nieosiągalnym za dnia rekreacjom- Jarecka buszowała w internecie, Jarecki oglądał telewizję przechadzając się po salonie. W ręku dzierżył łapkę na muchy i bez specjalnego zaangażowania polował na dwa senne egzemplarze.
Nagle zatrzymał się w pół drogi od ściany do ściany i jego imponujące brwi podskoczyły gwałtownie.
-Mamy gościa- oznajmił żonie.
Jarecka podniosła na męża oczęta opromienione światłem monitora a skóra w okolicach uszu momentalnie jej zdrętwiała, bo było dla niej (dla Jareckiej, i dla skóry też) jasne, że w pokoju jest wielki pająk.
-Mysz- powiedział Jarecki.

Nigdy, przenigdy wcześniej taki gość nie zawitał w Deszczowe Progi.
Odbył się krótki pościg, który Jarecka monitorowała stojąc na krześle na środku pokoju, zakończony przegnaniem intruza z salonu nie wiadomo dokąd. Nieznośne poczucie bezradności ogarnęło Jarecką. Natychmiast udała się po radę do TUPAJI, a dowiedziawszy się, że potrzebny sprzęt- czyli żywołapkę- będzie musiała zakupić za pośrednictwem internetu, zasmuciła się głęboko. Ile to będzie trwało zanim przesyłka dotrze na Zaogonie? Wędrując nocą do toalety (taka tam niewinna rozrywka ciężarnych) Jarecka czuła irracjonalny lęk przed tym tajemniczym stworzeniem, które nieproszone wdarło się do Deszczowego Domu i czyha na nią w każdym ciemnym zakamarku.
Rankiem jednak poczuła się raźniej, sądziła bowiem, że myszka nie odważy się ukazać się za dnia. Co prawda grzebanie w koszu pełnym włóczek czy materiałów stało się od tej pory mocno stresujące, ale Jarecka wierzyła, że ma z myszą deal. Jarecki jeszcze tego samego dnia przejrzał spiżarnię, nie stwierdziwszy zaś mysich kup, tych oznak zadomowienia, dla własnego poczucia dobrze spełnionego obowiązku (bo racjonalnych powodów trudno dociec) spryskał kąty "Mosquito killer" i otrąbił zwycięstwo.Kolejne tygodnie utwierdziły mieszkańców Deszczowego Domu w przekonaniu, że ta nocna wizyta była jednorazowym incydentem.

Tak więc Jarecka znów czuła się panią w swoim domu.
Aż do dnia, w którym wkroczyła z rana do spiżarni po pudełko na drugie śniadanie dla Dwójki. Wyciągnęła rękę w kierunku stery plastikowych pojemników i zastygła na widok myszy nieśpiesznie wędrującej po półce.
Nieładnie! Niedobra mysz! Tyle znaczy dla niej umowa?
Stosunki na linii Jarecka- mysz ochłodziły się, ale o ostatecznych rozstrzygnięciach wciąż nie było mowy.
Człowiek nie stracił jednak wiary w odrobinę rozsądku gryzonia.

W połowie września zjechała Mama CałkiemInna i z przejęciem wysłuchała opowieści o intruzie.
-Trzeba kupić trutkę!- zawyrokowała- Jak ty ją wyniesiesz, ona wróci tu jeszcze tego samego dnia (to a propos nieśmiałych napomknień Jareckiej o żywołapce). Są teraz takie trutki, co mysz mumifikują. Nawet ci śmierdzieć nie będzie.
Dodała jeszcze, że to normalne, że o tej porze roku myszy pchają się do domów, i że w pierwszej kolejności ona, Mama CałkiemInna, posprząta Jareckim spiżarnię.
Jeszcze się nie zdarzyło żeby Jarecka zabroniła sprzątać u siebie komuś, kto wyraził taką chęć, więc słowo stało się ciałem i wkrótce Mama CałkiemInna obwieściła, że znalazła mysie kupy! Odbyła się nawet prezentacja tego, co Jarecka miała za jakieś bliżej nieokreślone paproszki i stało się jasne, że ustalenia Jareckiej co do zasad zgodnego współżycia, mysz ma głęboko w aksamitnym nosie.

A potem nastąpiła scena przy mieszaniu keczupu.

W efekcie dociekań i poszukiwań ustalono, że mysz jest wspólnym sąsiedzkim dobrem oraz że wchodzi przez kratkę wentylacyjną nad kuchennym okapem.

A więc-
WOJNA!!!





W dniu, w którym Mama CałkiemInna miała opuścić Deszczowy Dom, Jarecka o poranku siedziała samotnie w kuchni z kubkiem kawy i jak wiele matek na świecie rozkoszowała się tą chwilą spokoju, gdy wszyscy domownicy jeszcze śpią.
Z pokoju Jaśnie Panicza cicho wyjrzała Mama CałkiemInna.
-ONA dzisiaj była w łóżku- oznajmiła- ta mysz. W inne noce nie, ale dziś na pewno ją słyszałam.
Żeby udowodnić rzecz Jareckiej, Mama CałkiemInna przejrzała schowek na pościel i odkryła tam dwie mini kupki. Po czym udała się beztrosko do łazienki zostawiając Jarecką sam na sam z okrutnymi planami.
Wówczas zza szafki wybiegł ów obiekt zbrodniczych zamysłów, przegalopował przed drzwiami spiżarni i schował się za stertą opakowań na jajka czekających w grzecznym stosie na wyniesienie do sklepu Narogów.
 -Mamo!!!- krzyknęła Jarecka (zdumiewające, że ten okrzyk przynosi ulgę w każdym wieku!)- ona tu jest!!!- i wybiegła po jakiś pojemnik, którym można by intruza nakryć, w drzwiach mijając się już z Mamą CałkiemInną zbrojną w jaśniepańskie buty (w nosie mającą wiaderko podsuwane jej przez córkę).

Mysz uciekła przed karzącym butem, lecz tego dnia jej obecność wyszła na jaw przed dziećmi. Jarecka zaś zdenerwowała się nie na żarty, bo jak to tak? Ganiać po domu w biały dzień? Przy ludziach? Srać im w łóżka i rondle???

Jaśnie Panicz powziął pewne kroki.




Jareccy też.


EPILOG

Późnym wieczorem Jareccy oddawali się nieosiągalnym za dnia rekreacjom- Jarecka buszowała w internecie, Jarecki oglądał telewizję przechadzając się po salonie. W ręku dzierżył łapkę na muchy i bez specjalnego zaangażowania polował na dwa senne egzemplarze.
-Szkoda mi jej- powiedział ze smutkiem- miała takie... oczka...

Jarecka nie słyszała tych słów, bo widząc zafrasowanego męża prewencyjnie zatkała sobie uszy.

22.09.2013

Crocodile stitch

Gdy Jarecka dostała zamówienie na szydełkowego aligatora (TU), natychmiast poradziła się zwierciadła. Zwierciadło, jak wiadomo, po angielsku rozumie lepiej niż po polsku, więc Jarecka napisała "crochet crocodile", czy jakoś tak, i czekała na zdjęcia.
Nic inspirującego nie znalazła- w kategorii zabawkowych krokodylków; w innej- owszem!

Wzór crocodile stitch KLIK, proszę Państwa.


Tak powstała czapka dla Czwórki :)









21.09.2013

"Państwa- miasta", keczup i... suspens

Jarecka, Jaśnie Panicz i Mama CałkiemInna grają w "państwa- miasta".
Jarecka nie posiada się z radości, nie zdawała sobie sprawy, że już może grać w tę grę z własnym synem! Dla wyrównania szans nie ma końcowego odliczania, jest za to nieznana wcześniej Jareckiej i Mamie CałkiemInnej rubryka: znani ludzie. Może być imię, nazwisko albo pseudonim. Taką nowość Jaśnie Panicz przyniósł ze szkoły, i doprawdy, Jarecka zastanawia się, co była warta gra w "państwa- miasta" bez tej kategorii? Zobaczcie sami:

Litera R.
-Robin Hood- rzuca bezczelnie Jarecka. Nikt  nie protestuje, jakoby postać była fikcyjna, więc zabawa toczy się dalej.
-Robert Lewandowski- błyszczy Mama CałkiemInna i dostaje aplauz.
Jaśnie Panicz (niepewnie): -Reymont?...

Litera L.
Mama CałkiemInna:- Lumumba. To taki bojownik o wolność. Imienia nie pamiętam- tłumaczy zaskoczonym graczom.
Jarecka (ambitnie!):- Lis, Tomasz.
Jaśnie Panicz:- Lem.


...


W Deszczowej Kuchni nieśpiesznie i radośnie powstają kolejne weki- zimopocieszacze. Jarecka zdecydowanie nie należy do tych gospodyń, które w sezonie ogórkowym zakupują tonę ogórków by walczyć z nią przez dwa dni do utraty sił i pierwszych objawów ogórkowstrętu. W Deszczowym Domu przetwory robi się małymi partiami. Dla Jareckiej jest to forma rozrywki- syci oczy kolorami dorodnych owoców i warzyw, słucha chrzęstu miąższu, z upodobaniem wciąga w nozdrza zapach smażonych owoców. Zapewne gdyby musiała przebrać pięć skrzynek jabłek czy pomidorów entuzjazm by opadł, toteż dozuje sobie tę przyjemność. (Nie robi też pikli, bo zasadniczo nie ma na nie chętnych w Deszczowym Domu. Skromne potrzeby Jareckiej w tym względzie zaspokajane są poza domem :))

Przyjemnie było robić keczup, pierwszy raz w życiu. Podjudzona przez gazetkę zakupioną w sklepie sieci "Czerwony żuczek w kropki", Jarecka zakupiła dwa kilo podłużnych pomidorów i powzięła zamiar sporządzenia domowego keczupu dla swoich entuzjastów. 

  • 2 kilo podłużnych pomidorów
  • 1 duża cebula 
  • 1 duża antonówka
  • 3 ząbki (polskiego!) czosnku
  • 2 łyżki octu winnego
  • łyżka oliwy
To zasadnicze składniki, zaś w kategorii "przyprawy" Jarecka sięgnęła po:
  • sól
  • pieprz czarny i cytrynowy
  • cukier
  • kolendrę
  • słodką paprykę (w proszku)





Wszystko razem przyjemnie bulgotało i pachniało. Drewniana łyżka gładko sunęła po dnie rondla i gdy tak Jarecka z rozkoszą mieszała swój własny keczup, zza klapy kuchenki gazowej wyłoniło się czarne kosmate ciało i w nosie mając obecność Jareckiej oraz warzechę w jej ręku, jak również rzęsiste oświetlenie, zwinnie pomknęło wzdłuż rury w górę i zniknęło pod okapem.






C.D.N.

19.09.2013

Mama CałkiemInna opowiada bajkę

Do Deszczowego Domu zjechała Mama CałkiemInna, czyli rodzona mama Jareckiej.
Mama CałkiemInna należy do tego rzadkiego gatunku babć, które- czytać dzieciom, owszem, choćby cały dzień, ale wieczorem, do poduchy- bajki OPOWIADAJĄ.
-No to o czym dzisiaj?- pyta zasiadając na stołeczku w zaciemnionym pokoju dziewczynek.
Okazuje się (co odnotowuje Jarecka przycupnięta przy łóżku Czwórki), że dzieci są doskonale zorientowane w babcinym repertuarze. Jarecka nie przypomina sobie z własnego dzieciństwa tych baśni, za to doskonale pamięta historie opowiadane przez jej babcię, Babcię CałkiemInną. Ależ to były opowieści, niech się schowają bracia Grimm ze swoim "Krzakiem jałowca"! Ciarki chodzą po plecach na wspomnienie diabolicznej "Kozuni"... Szczęściem Dzieci Jareckie mają do dyspozycji lżejszy repertuar.
-O koniku Garbusku!- życzy sobie Jaśnie Panicz, który na czas wizyty babci sypia w pokoju sióstr.
-Wczoraj było- przerywa mu Dwójka- o dwóch Dorotkach!
-O kogutku Złotym Grzebyku...- proponuje nieśmiało Trójka.
-O Dorotkach- przesądza... Jarecka.
-Dobrze, to o Dorotkach- Mama CałkiemInna nabiera powietrza i zaczyna opowieść.

...no a zimą koło studni jest oblodzone. Jak się czerpie wodę, to ona się wychlapuje i zamarza. Trzeba bardzo uważać, bo korba może się wymknąć z ręki a to niebezpieczne, można złamać rękę albo wybić zęby, albo i wpaść z wiadrem do studni!...

-Ta bajka to horror- szepcze Jaśnie Panicz.

...Dorotka wpadła, ale o dziwo, na dnie nie było wody, tylko drzwi. A za nimi- lato! Jabłka na drzewach...

-To chyba jesień- prostuje Jaśnie Panicz i zostaje szeptem obsztorcowany przez swoją matkę. Jarecką korci żeby krzyknąć "a papierówki?!", ale ciekawa jest, co dalej z tą Dorotką. Jej dzieci już to wiedzą.

...spotkała konika, a on miał pełno rzepów w swojej dłuuugiej grzywie...

-Miał taką grzywą, jak te konie z konika Garbuska?- dopytuje Dwójka.

...Jaką skrzynkę dać tej leniwej Dorotce?-pyta babuleńka pieska i kotka. Czarną! - szczeka piesek. Czarną! -miauczy kotek. Dorotka wzięła skrzynkę a babcia odprowadziła ją jeszcze kawałek i swoimi czarami sprawiła, że zła Dorotka znalazła się w domu. Tam już na nią czekała jej mamusia i ucieszyła się na widok skrzynki. Ale gdy ją otworzyły, okazało się, że wcale nie ma tam skarbów tylko węże, jaszczurki...

-Muchy?-podsuwa Trójka.
-Osy- dodaje złowieszczo Dwójka.
-Ślimaki bez muszli- szepcze z przerażeniem Jaśnie Panicz (pomrów budzi w nim obrzydzenie na granicy lęku).

-Jeszcze o kogutku!- prosi szeptem Dwójka.
-Nie- Mama CałkiemInna wstaje ze stołka- jutro.

I Jarecka wcale a wcale się tej stanowczej decyzji nie dziwi.


...



Gdyby jakiś zabłąkany wędrowiec zapuścił się dziś w zaogońskie ostępy, jego oczom mógłby się okazać osobliwy widok:
Mlecznowłosa pani gnąca się nad zarośniętym rowem z telefonem komórkowym coś namierza, ogląda,  po czym wsiada do samochodu, z pobliskiej bramy zaś wybiega ciężarna kobieta i ślizgając się na mokrej trawie powtarza dziwaczny rytuał.
Nikt tego nie widział oprócz stadka dzwońców.

A oto przyczyna owego zamieszania, i- powiedzmy sobie szczerze- euforii! Czy kogoś zdziwi, że warto było skakać w deszczu po śliskich rowach, żeby uwiecznić to? O, to:




I już niestraszny deszcz i plucha, bateria doładowana przez oczy. Potem jeszcze talerz gorącej dyniowej, pomarrrańczowej jak... jak...dyniowa, i dalej, naprzód, w jesień!



P.S. Teraz sobie matka z córką pokazują swoje muchomorowe zdjęcia i tapety w telefonach i się cieszą, i wysyłają znajomym muchomorowe mms-y :)

16.09.2013

Drugie śniadanie po raz pierwszy i... bonus :)

Pewnie, że najlepsze są kanapki. Z masłem, warzywkiem, mięskiem, rybką, serem...
To niestety znaczy z rana krojenie, smarowanie, mycie, obieranie, znów krojenie, układanie. W Deszczowym Domu drugich śniadań trzeba przygotować kilka. Jednocześnie podając pierwsze śniadanie, zaplatając włosy, przypominając, wydając odzienie i tak dalej, i tak dalej...
Jarecka czasem (często) ułatwia sobie życie i piecze wieczorem drożdżówki. Najlepiej z czymś, co nie wycieknie, co się nie pokruszy, nie pobrudzi zanadto rąk i ubrań.
Przepis z sieci, ale skąd dokładnie, trudno powiedzieć  (zdaje się, że miało to związek z Karlssonem z dachu- o, STĄD- dogrzebała się!! ). W Deszczowym Domu jest używany tak często, że Jarecka przepisała go sobie do zeszytu i zawsze ma pod ręką. To receptura z gatunku takich, co nie wymagają wielu składników i dużego nakładu pracy!(!!) Oryginalnie nadzienie jest maślano- cynamonowe i jest  to naprawdę doskonałe drugie śniadanie (a dla zostającej w domu mamy- słodycz do kawy :))
Oczywiście Jarecka pakuje do środka wszystko, co jej się zamarzy, czyli to, co akurat w domu ma ;)

Na pierwszym zdjęciu wersja letnia, domowa, ze śliwkami i wiśniami.









I wersje "kanapkowe", w wykonaniu Jareckiego.
Jarecki zapewne korzystał z innego przepisu, bo on wyrabia ciasto ręcznie, na co jego żona nie ma siły.







Kanelbullar:
  • 50-100g masła
  • 0,5 l mleka o temp. 37stC
  • 50g drożdży
  • 0,5 łyżeczki soli
  • 50g cukru
  • ok. 1kg mąki 
  • cynamon (torebka)
  • jajko do posmarowania bułeczek przed wstawieniem do pieca
  • Tłuszcz, mleko, drożdże, sól, cukier zmiksować, na koniec dodać mąkę. Odstawić w ciepłe miejsce na ok. 40 min (powinno podwoić objętość). Potem rozwałkować, posmarować roztopionym masłem, posypać cynamonem i cukrem, zwinąć w rulon. Kroić na plastry i układać na blaszce. Gdy "ślimaki" podwoją objętość, posmarować je rozkłóconym jajkiem i piec 5-10 min. w temp. 225stC (naprawdę!)

...


A zgodnie z nową świecką tradycją, przy wypiekach w Deszczowym Domu można- trzeba!- poplotkować.
Pochwalić się wyróżnieniem, od GAŁĄZKI. Dziękuję Agnieszko!


Jednym z obowiązków Jareckiej, w związku z powyższym, jest ujawnienie siedmiu faktów o sobie...
Oto siedem zaskakujących faktów o Deszczowym Domu:

1. W Deszczowym Domu nie ma komputera (serio serio)
2. W Deszczowym Domu zamieszkała mysz. Mieszka w spiżarni i robi kupy w patelnie. Głupia, nie wie, że w Deszczowej Spiżarni nie ma jedzenia! Jarecka boi się, że lada dzień mysz nabierze rozumu i przeniesie się do salonu, w kosze z jej włóczkami i materiałami- tam przynajmniej będzie mogła miło pobuszować.
3. Jarecka nie potrafi sama otworzyć okna w salonie, no ni cholery!
4. Zimą strych Deszczowego domu jest pełen śniegu.
5. Gdy Jareccy zamieszkali w Deszczowym Domu, w ogrodzie mieszkały czesiuniowe króliki. Ponieważ Jarecka nie ma w zwyczaju zamykania za sobą bramy ani czegokolwiek w ogóle, jeden z nich został pożarty. Nie wiadomo przez kogo, ale jednak... Nie przez Jareckich w każdym razie.
6. Niewidzialny koń okazał się być kobyłą! Oźrebił się!- czy potrzeba więcej dowodów?
7. W Deszczowym Domu zawsze są drożdże-
  - i ten fakt, niby klamra, zamyka ów post, który zaczął się od drożdżówek.

Nie każcie Jareckiej nominować! To tak, jakby kazać jej wskazać wśród swoich dzieci jedno ulubione...



14.09.2013

Wrześniowy dołek, czyli o emocjach w Deszczowym Domu


Krzywa dobrego samopoczucia w Deszczowym Domu opadła.
Jaśnie Panicz przyniósł dwa minusy za nieodrobione zadanie domowe (nie licząc tych plusów, piątek i szóstki, co teraz wydaje się być sprawą drugorzędną, przynajmniej jemu).
Dwójkę codziennie boli brzuch. Jej skóra, ów emocjonalny barometr, zaczerwieniła się, spierzchła i swędzi.
Trójka, która pierwsze dni roku szkolnego przywitała z uśmiechem, zaczyna buczeć- coraz wcześniej!
Najpierw zaczynała chlipać w drzwiach sali, w której Jarecka rano ją zostawia.
Potem nieco wcześniej, w szatni. Potem trudno już ją było wyłuskać z samochodu. Teraz budzi się ze słowami:"ja nie chcę do przedszkola..." na ustach.
Słonka brak i Jarecka coraz częściej sama jest bliska płaczu, bo czuje, że nie da rady unieść emocji całej rodziny, a w związku z tym także swoich własnych.


I to wszystko?- zapytasz, Czytelniku- oto cały Jareckiej problem i przyczyna kryzysu; dziecko płaczące w drodze do przedszkola?
Nie, nie wszystko. Weźmy taki czwartkowy poranek:
Jaśnie Panicz, który, zdawałoby się, starannie spakował się w środę wieczorem, nazajutrz rano pyta w popłochu:
-Gdzie jest mój zeszyt i ćwiczenia z przyrody?!
Zaczyna się szukanie; najpierw przetrząsa plecak. Potem przeszukuje biurko, ale ostrożnie, żeby nie uszkodzić zaczętego modelu samolotu i paru innych artefaktów zalegających na biurku. Potem zaczyna się bieganina na po całym domu.
-Gdzie to ostatni raz widziałeś, gdzie odrabiałeś lekcje?- pyta Jarecka.
-Tu!- Jaśnie Panicz w rozpaczy wskazuje biurko.
-Kiedy? (Niech Cię nie zwiedzie, Czytelniku, rzeczowy ton indagacji! Jarecka jest bliska eksplozji)
-Wczoraj!
Te fakty dobrze zapamiętajmy. Wczoraj. Na biurku.
Zegar wskazuje 7.51 i Jarecka zaczyna straszyć spóźnieniem, Jaśnie Panicz zawodzi, Jarecka krzyczy, wychodzi mówiąc, że "jeśli nie dostaniesz minusa za brak zeszytu, to i tak dostaniesz go za spóźnienie" i o godzinie 7.56 odjeżdża spod domu z poczuciem klęski, zdruzgotana, wbita w fotel i pusta w środku. Jeszcze jej się w środku gotuje z wściekłości, ale już na pierwszy plan wysuwa się bezradność i żal, że zamiast w nerwowej sytuacji wesprzeć swoje dziecko niewzruszonym spokojem, jeszcze podsyca złe emocje.

-Ale jestem głupi!- wykrzykuje Jaśnie Panicz, gdy samochód rusza z kopyta- przecież na ostatniej lekcji pani zbierała zeszyty i ćwiczenia!




...



Żeby łatwiej było się rozstać w drzwiach do sali grupy "Wiewiórki", Jarecka zrobiła Trójce spinkę i broszkę.










Spineczka ma około 4,5 cm, broszka jest trochę większa. Niestety, jej czar nie zadziałał na Trójkę :( Szczęśliwie miał zbawienny wpływ na samopoczucie Jareckiej, której patrzenie na ten energetyczny kolor chwilowo ukoiło skołatane nerwy.

Pozostałe córki Jareckiej- a jakże!- do głębi przejęte ideą równości, również zażyczyły sobie nowych spinek i broszek.

No i Jarecka uszyła.




Czwórka wybrała kotka i kolor zielony.
Dwójka nie została zapytana o preferencje, nieco znużona mamusia poszła na łatwiznę i uszyła arbuza.








Teraz kolej na broszki...


...


Dziś rano śniadanie powiedziało do Jareckiej; "uśmiechnij się!"
I naprawdę była skłonna zastosować się do tej sugestii. 
Niestety, przyszła pora na to, by kazać Czwórce się ubrać...



Ale Wy się uśmiechnijcie! :)

11.09.2013

Książeczka sensoryczna 2

Deja-vu?
Druga książeczka sensoryczna, zarezerwowana dla najmłodszego dziecka Jareckich- na najbliższą okazję :)
Literkowa.
Ostatecznie co to za różnica- zamiast kłaść dziecku do głowy: tu jest kotek a to piesek, można: to A a to O.






Dyndająca truskawka, wbrew pozorom nie jest li i jedynie elementem dekoracyjnym- ma swoją ściśle określoną funkcję praktyczną...












Książeczka była starannie przemyślana, w trakcie pracy jednak (jak zwykle, nic nowego!) Jareckiej się zmieniło- niestety, efekt tych spontanicznych zmian był taki, jak widać wyraźnie poniżej- rzep z prawej strony trafił na wstążeczki-truskawkowe szypułki. Haczył, niszczył i szpecił...




Jarecka obstalowała więc truskawkę na rzep, która ma za zadanie choć trochę osłonić nieszczęsną szypułkę.




Truskawka na czarnym tle jest trochę wypukła- wypełniona małymi kamyczkami, dla ciekawszych doznań dotykowych. Kropkowana okładka szeleści, a jakże :)





I na razie tyle w temacie książeczek.
Trzeba dać sobie- i Czytelnikom- od nich odpocząć :)

Pozdrowienia z Deszczowego Domu!

10.09.2013

Dialektyka żon :)

W niedzielny poranek Jarecki prasuje sobie koszulę.
-Żono, tak dłużej nie może być!- wybucha nagle- wszystkim moim kolegom to żony prasują koszule! I koleżanki też prasują swoim mężom.
-Tak? A ile oni mają dzieci?- pyta w roztargnieniu Jarecka, która doskonale wie, ile dzieci mają koledzy i koleżanki Jareckiego.
-Troje!
-A ile w tym dziewczynek?
-Dwie...
-I ona mu prasuje???- wykrzykuje oburzona Jarecka- temu... temu...
-No, już nie- przyznaje niechętnie Jarecki.
-A widzisz! Widzisz, do czego ich to doprowadziło! To prasowanie koszul.

I żeby lepiej zabezpieczyć swoje małżeństwo przed złymi przygodami, Jarecka dokłada mężowi jeszcze trzy sukienki do uprasowania.

8.09.2013

Wiankowe wyzwanie u Addicted to crafts





Jarecka przeczytała na blogu Addicted to crafts o wiankowym wyzwaniu i poczuła, że to coś dla niej.
Z dawna chciała popełnić jakąś wiankową dekorację, ale jakoś nie było okazji... Przeczytawszy zaś, że uzależnione od rzemiosła dziewczyny czasu nie dają zbyt wiele, zakasała rękawy...

Były sobie kwiatki, ze sto pięćdziesiąt z hakiem. Zrobione trzy lata temu na szal podpatrzony w jakiejś Dianie, czy tym podobnym pisemku. Jarecka udziergała stosy kwiatków, lecz gdy je zszyła- ręce opadły :(
Szal nie tylko okazał się o połowę krótszy niż na zdjęciu w gazecie (gdzie modelce swobodnie zwisał od kolana do kolana), był też sztywny i w ogóle mało efektowny. W pierwszą nadarzającą się niedzielę Jarecka wyheklowała więc dwie ażurowe czapki- dla Dwójki i Trójki; dla rozróżnienia jedna z "uszami"- i obszyła je kwiatami z niewydarzonego szala. W tej formie przetrwały dwie zimy, choć Jarecka nie była zachwycona efektem. A przecież same kwiatuchy bardzo jej się podobały i marzyła o lepszej przyszłości dla nich...

Ale oto pojawiło się wiankowe wyzwanie i czapki poszły pod nożyce!
Pięknego wrześniowego dnia Jarecka uszyła spory obwarzanek ze szlachetnej wełenki (prawdziwe krawcowe załamują ręce nad tym marnotrawstwem!). Potem już tylko upięła kwiecie, potem je przyszyła-
et voila!



(Jak widać obwarzanek macały jakieś czekoladowe łapki...:)





Wianek jest wielofunkcyjny- na głowę, szyję, na drzwi-
-a Jarecka najbardziej lubi toto w roli poduszki... :)






P.S. W swoim czasie Czytelnicy zostaną poproszeni o głosy, bo wyzwanie to konkurs!
A tymczasem- jak Wam się podoba?

7.09.2013

Stan odmienny

Znacie opowiastkę o Żydzie, który przyszedł wyżalić się rabinowi na swoją niedolę a ten kazał mu kupić kozę? A-a-ale rebe, tyle dzieci, bieda, jedna izba- i jeszcze kozę? Posłusznie jednak kozę kupił a po jakimś czasie rabin kazał mu ją sprzedać. I jak?-pyta mistrz. Rebe!- woła zachwycony Żyd- tyle miejsca, spokój, porządek...!

Podobnie rzecz się ma z Jarecką. Kozy co prawda nigdy nie kupiła, ale półtora roku temu jako udręczona matka dzieciom i gospodyni domowa zaczęła pracę w przedszkolu. Codziennie pięć dni w tygodniu od czterech do siedmiu godzin, do tego szoferowanie własnym dzieciom i wszystkie prace domowe. Jarecki co prawda prac domowych i dzieci się nie boi, ale nie ma go w domu dziesięć godzin na dobę.
Od kilku miesięcy Jarecka już nie pracuje poza domem.
W ferworze początku roku szkolnego, w tych dniach, gdy rodzice uginają się pod ciężarem spraw organizacyjnych, wyprawek, zebrań i czarnych wizji roku szkolnego- nie masz w Polsce człeka tak luźnego i zadowolonego jak Jarecka! Wozi się pod szkołę cztery razy dziennie, bo ma dwoje uczniów i jedną zerówkowiczkę, których rozkłady zajęć nie są kompatybilne, a jak ma dość samochodu a wrześniowego słońca (nigdy!) nie, bierze Czwórkę w  wózek i człapie przed siebie. Gotuje kaszki, lepi kluchy, knedle i inne kartacze, miesza dżemy, smaży placuszki, racuszki i jeszcze sobie szydełkuje, i szyje, i patrzy z zachwytem na swoje piękne dzieci, na Dwójkę, co wraca ze szkoły w czystym ubraniu, Czwórkę z kucykami-pędzelkami... Jaśnie Panicz zaczął naukę rosyjskiego i jest bardzo przejęty. Trójka trochę płacze w zerówce.
Jarecka nawet nie jest w stanie już sobie przypomnieć jak to było rok temu, gdy Jaśnie Panicz jeszcze nie mógł wracać sam do domu, gdy wiecznie spóźniała się po Dwójkę do zerówki... 

Jedna rzecz tylko Jarecką uwiera, i to nawet dosłownie.
Pomału, bardzo pomału, lecz nieuchronnie, dociera do Jareckiej, że jest w ciąży. Już się nie złoży jak scyzoryk! Spacer w tempie marszowym kończy się lekkim bólem w dole brzucha. Krok już nie tak sprężysty. No i co ubrać jesienną porą? Prawie wszystkie ciąże Jareckiej kończyły się latem, sukienki i klapki wystarczyły- a jak, do diabła, wyglądają rajstopy dla ciężarnych?
Zaczął się trzeci trymestr, który w ostatniej ciąży Jareckiej nie miał miejsca. Jak to było wcześniej?
-Ostatnio w tym tygodniu ciąży już urodziłam- Jarecka trajkocze radośnie w gabinecie doktora Ahmeda.
-To uważa na siebie...- przestrzega doktor z troską w głosie- dużo leży, odpoczywa, nie forsuje się... I nos-pę można brać, nawet profilaktycznie...
Doktor Ahmed wiele lat temu przyjechał na studia z Bliskiego Wschodu i już został. Poza egzotycznym wyglądem obce pochodzenie zdradza silny akcent i specyficzna składnia.
-Cukier dobry, ale mógłby być trochę wyższy. Więcej słodkiego je- dodaje na pocieszenie.
Dwa razy nie trzeba Jareckiej powtarzać!
W drodze powrotnej myśli o tym, że chyba właśnie cukier jej spadł, bo powieki jakoś opadają i słabość ogarnia... I jeszcze myśli o tej zgrzewce wody, co ją wczoraj własnymi rękoma przerzuciła z palety w sklepie do wózka a potem z wózka do bagażnika. I o skrzynce pełnej dżemów, co ją sama zniosła do garażu.
I więcej już nie chce myśleć o tym, że jest w ciąży, ale właśnie- pomału, pomału, już nie da się o tym nie myśleć.


Pewne rzeczy zawsze pozostaną jednak takimi, jakimi są.
Wsiada Jarecka z dziatwą do samochodu. Zadowolona omiata wzrokiem wnętrze- w czasie wakacji w samochodzie panował porządek i tak jeszcze zostało. Pod fotelem pasażera leżą tylko dwie kiście suszonej jarzębiny, pusta butelka po coli i prawy but Jareckiej (na wypadek, gdyby wsiadła za kółko w klapkach albo na obcasach).
Ujechawszy kilometr zaczyna pociągać nosem.
-Śmierdzi mi tu padliną- oznajmia zdziwionym dzieciom- sprawdźcie te swoje schowki, czy tam jakieś jedzenie się nie zepsuło.
-Ja tu mam tylko rysunki...- wyznaje ze skruchą Dwójka.
-A ja tylko kamienie i patyki- oburza się Jaśnie Panicz.

Na szczęście są na świecie rzeczy, które nigdy się nie zmienią :)









P.S. Na zdjęciu nieprawdopodobna zakładka- prezent od AELJOT.
Jarecka co raz przerywa czytanie, przygląda się i nie umie dociec, jak toto jest zszyte? Szwów się nie dopatrzyła, a przecież gdzieś muszą być! I jak ta wstążeczka jest wszyta? Śladu żadnych nici- poza dekoracyjną muliną- nie stwierdzono. To są czary mary! A to jeszcze nie wszystko od Aeljot!

Tymczasem książka na bok, Jarecka spędzi weekend pracowicie. I o wszystkim doniesie Czytelnikom :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...