26.08.2017

O tym, jak przyszedł na Jarecką nieznany dzień i godzina a ona nie była gotowa

Złożyło się nader szczęśliwie.
Na tym samym piętrze, co fabryka Jareckiego otwarła swe podwoje przychodnia stomatologiczna Szalej & Co.
Tytułowy doktor Szalej okazał się niezwykle szlachetnym człowiekiem i godnym następcą Hipokratesa. Pośpieszył na pomoc Jareckiemu zaatakowanemu na służbie przez własny kręgosłup. Ofiarnie dźwignął Jareckiego na własnych plecach (co zważywszy na gabaryty obu panów mogło się wiązać z ryzykiem) i naszpikował pacjenta na tyle przeciwbólowo, żeby ten mógł dotrzeć do domu.
Co skwapliwie uczynił.
Jarecki długo opiewał zalety tego bezinteresownego Judyma a w dowód wdzięczności dał Szalejowi dużą zniżkę na wynajem sali w swojej fabryce na szkolenie dla dentystów.
Będą się uczyć zakładać szwy na dziąsłach.
Najsamprzód na dziąsłach świni.

(Teraz chwila na kontemplację tej wizji. Stół, na stole świński łeb, wokół niego pilni uczniowie z igłami w ręku. I już weganie z westchnieniem odstępują od usług Szaleja, ech)

Wieczorami Jarecki sławił piękno przychodni Szalej & Co.; że na sufitach są podświetlane obrazy (na przykład kosmos!), i że kolega z pracy był na wizycie u doktora Szaleja i było SUPER, i już nie było wątpliwości, że TO musi się zdarzyć, to znaczy, że Jarecka ze wszystkimi dziećmi będzie musiała przyjechać do Szalej & Co. z wizytą a raczej z wizytami. Czterema.

Mamy więc piękny letni dzień, pewien malutki biurowiec w dużej metropolii, pod sufitem w korytarzu dynda absurdalny pseudokryształowy żyrandol a Jareccy z dziećmi suną galerią ku przeznaczeniu.
Drzwi przychodni się otwierają.
I niech to dunder świśnie, jeśli naprawdę zdarzyło się co innego, bo w pamięci Jareckiej wygląda to tak:
Skoro tylko Jareccy wsypali się do wnętrza, huknęły szampany, zawirowało konfetti, orkiestra łupnęła w talerze! Drzwi gabinetów otwarły się, wybiegli lekarze i pacjenci - gdy wiwatowali z ust wyskakiwała im lignina - rozpostarły się transparenty na cześć a na czoło rozentuzjazmowanego tłumu wysunęła się młoda kobieta, zdarła z twarzy papierową maseczkę i oznajmiła uroczyście: - pani ma PIĘCIORO dzieci?! Pani jest moją bohaterką!
Tłum w tle zafalował a Jarecka oniemiała. Może dlatego nie czuła, że pacjenci niepostrzeżenie odcinają jej kosmyki włosów i kawałki spódnicy, i upychają je w medaliony na szyjach. Niektórzy mieli nawet kieszonkowe relikwiarze.
Doktor Szalejowa, gdyż ona to była, ta moderatorka euforii, w ciągu następnych dwóch godzin przedstawiała Jarecką każdej pacjentce (zdaje się, że na tę okoliczność zaprosiła tłum koleżanek, gdyż do każdej zwracała się per ty) słowami: ta pani ma pięcioro dzieci! Jest moją bohaterką! A Jareckiej do ucha: no doprawdy nie wiem, Szalej namawia mnie na córkę - mamy dwóch synów - ale ja jestem nimi wykończona... A Jarecka mówiła: dziewczynkę, koniecznie... albo: dwóch małych chłopców? No to nie ma co się śpieszyć z tą dziewczynką...
Doktor Szalej natomiast pocałował Jarecką w rękę i poświadczał żarliwie: - namawiam żonę na córeczkę!

I jak myślicie, co ja wtedy czułam?

Powiem Wam.

Czułam na głowie suche, niekoszone od trzech miesięcy i niefarbowane od miesiąca siano. A na nogach rozkłapciane avarcasy, co to je cholera, zapomniałam w ostatniej chwili zmienić na jakiś bardziej miejski obuw.
Wstyd, wstyd - jeśli Szalejowa nie zechce urodzić kolejnego dziecka to na pewno zrażona podejrzeniem, że przy dzieciach się zapuści!


- Ach - westchnęła Jarecka, gdy wieczorem podsumowywali z Jareckim wrażenia - jak tam mają ładnie, i jacy wszyscy mili. Dzieci zadowolone. Szkoda, że nie mogę tam leczyć moich zębów.
 - Dlaczego? - zdziwił się Jarecki.

Dlaczego, ba.
Dosyć już widzieli.





P.S. Wszystkie matki wielodzietne, którym nie zrobiłam swoją osobą najlepszego PiaRu przepraszam. Poprawię się. U fryzjera już byłam.





Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...