30.05.2014

FUN! Czyli szyciowe wypociny z dziećmi w tle

Na swój pierwszy Dzień Dziecka w życiu Piątek miał dostać książeczkę z samogłoskami.

Książeczek Jarecka uszyła owszem, kilka, latoś, wszystkie jednak sprzedała korzystając z koniunktury.
Najpierw sobie zatem pomyślała, że narządzi samogłoskowy sześcianik. A potem, że dwa, żeby w swoim czasie Piątek mógł dowieść niepospolitej inteligencji ustawiając jeden na drugim!

I wiesz co, Czytelniku?
Dawno niczego tak Jarecka tak nie spartoliła jak tej zabawki. A tak się starała, żeby były i kolory, i faktury, i podobieństwa...




...nawet podstawy angielskiego...




...i skojarzenia, i moc wypustek...




...motyl szeleści, jeden kubik dzwoni...




...i tylko szkoda, że ustawić jeden na drugim to wyższa szkoła ekwilibrystyki.

Dla Czwórki - memo niefiguratywne:





Aby nie pozostawić oglądających w przekonaniu, że Jarecka jest aż tak strasznym partaczem, oto ubrania, z których uszycia jest niezwykle dumna.
I nie należy się czepiać, że szyte na Czwórkę, pasują na Trójkę. Ostatecznie, co się odwlecze, to nie uciecze.



Portki (wykrój z Burdy):




Bluzka (wykrój z Burdy) i super hiper sweet sukienka dla Czwórki zainspirowana wykrojem z Burdy, też, a jakże (Jarecka uciekłaby z krzykiem widząc takie cóś w sklepie. Ale uszyć samemu, z bawełnianym podbiciem, halką i guzikami, to jest, wierzaj, Miły Oglądaczu, insza inszość!)
Szczęśliwie po Czwórce już nikt nie dziedziczy :)





A dla spóźnionych z prezentem dla córek szybki kurs na szybką opaskę (podobną, jak na zdjęciu ze spodniami):
Potrzebne będą dwa prostokąty z materiału: 51x11 i 28x13 cm i kawałek gumki o szerokości 2cm.
Obydwa kawałki składamy wzdłuż dłuższych boków.
Resztę chyba lepiej zobrazują zdjęcia :)







29.05.2014

O tym, jak Jarecka przejrzała na oczy

Powinna się już Jarecka przyzwyczaić, że dni następują po sobie na zasadzie kontrastu.
I tak, po ciężkim poniedziałku mamy relaksowy wtorek a po jałowej środzie radosny czwartek.
Jeśli jeden dzień potraktuje cię kalafonią i płomieniem, brutalnie wyżłobi w tobie bruzdy rylcem lub chwiejakiem, i obleje cię żrącym kwasem, wiedz, Jarecka, że kolejny dzień wypełni te rany kolorem, obłoży szlachetnym papierem i utrwali ten cud w cenną odbitkę (docisk prasy drukarskiej konieczny do sporządzenia tejże pomińmy, jako zupełnie nie pasujący, ba! - torpedujący tę jakże zgrabnie wydumaną metaforę).

Po jałowej środzie nastał więc czwartek.
Właściwie trzeba by się cofnąć kilka dni wstecz, do poranka, w którym Jarecka usłyszała ciche pukanie do drzwi. Listonosz puka głośno, sąsiadki wcale - kto zatem?
To był Czesiunio, facecik cichy i pokornego serca, idealny negatyw swojej przebojowej żony.
- No cześć - mruczał ku podłodze Czesiunio - zmierzę okna, dobrze? Bo zanim w wakacje będzie ten remont elewacji, wiesz, to tutaj byśmy zmienili okna... tu i tu... - zarzucił ręką od wschodu do zachodu a Jarecką niby światło niebiańskie oblało i rozległ się chór anielski i posypał się złoty deszcz.
Okna, zaraz po sufitach, były od zarania największą bolączką Jareckiej w Deszczowym Domu. Że nieszczelne - trudno, może dzięki temu to zacienione lokum nie porosło grzybami. Ale podwójne! Do rozkręcania! Szyby zmętniałe, popękane i wyciaprane farbą przez jakiegoś malyrza, co mu się nie chciało przed pomalowaniem zabezpieczyć szyb taśmą, nie mówiąc już o zmyciu farby post factum.

Po zapowiedzi Czesiunia, jeszcze tego samego dnia, okna mierzył fachowiec z firmy okniarskiej.
Zaprawdę, był to prawdziwy profesjonalista! Nic a nic go nie zdziwiło, że w każdej izbie, do jakiej wszedł, były dzieci. Nawet mu powieka nie drgnęła, gdy na balkonie omal nie potknął się o leżak ze śpiącym niemowlęciem. Tylko okna go interesowały, tylko okna.

I oto nastał ten dzień, zwiastowany przez archanioła Czesiunia.
Przyjechało dwóch takich i w trakcie przedpołudniowej drzemki Piątka (tym samym okienna rewolucja umknęła całkowicie piątkowej percepcji) wymienili trzy okna.
Podczas gdy panowie majstrowali w kuchni, Jarecka zaszyła się z córkami w dziewczynkowym pokoju, żeby fachowcom na ręce nie patrzeć, wszelako zastanowiło ją to co przypadkiem usłyszała:
- Z czym ci się to kojarzy? - zapytał młodszy okienny starszego okiennego i obaj radośnie zarechotali.
Jarecka zachodziła w głowę - co takiego w kuchni wywołało tak zabawne skojarzenia? Co tam znaleźli śmiesznego? Że patelnie wiszą w spiżarni na hakach? Że talerzyk z Mamusią Muminka? Butelki po piwie? Karton kaszy gryczanej? (że się niby kojarzy z magazynem Caritasu?)

Po wyjściu panów okniarzy Jarecka natychmiast pognała do kuchni i zeskanowała wnętrze promieniami rentgena.

No i padło na Bogu ducha winnego Monsieur Hans alias Herr Jean (bo to Alzatczyk).




Taki piękny, wesoły i niewinny, wygrany u KATARZYNY.
No z czymże mógł się jednemu z drugim skojarzyć?


...


Przez okno w kuchni Jarecka zobaczyła pana Gołąbka; trzepał jakiś chodniczek. Okazało się, że wdzianko pana Gołąbka nie jest stalowe lecz błękitne! Doprawdy, nowe widoki otwierają się przed Jarecką!
Teraz więc będzie sobie oglądać świat z okien od nowa a dla relaksu od czasu do czasu przetrze je ściereczką Tupperware, co to żadnych detergentów nie wymaga i smug nie zostawia.
Cudnie :)



26.05.2014

Cóż powiedzieć?

Z okazji Dnia Matki Jarecka wybrała się na cmentarz, żeby odebrać życzenia od Dwa i Pół.
Pojechały we dwie, ze Świętą Ritą z obrazka.

Cmentarz na Zaogoniu jest ogrodzony, wygładzony i rozrasta się od środka ku kutym płotom.Siedem lat temu grób leżał na zalesionym wzgórku. Był piąty z kolei.
W pierwszych słowach swojej wizyty Jarecka zgarnęła z mogiły pęki sztucznych  kwiatów - empatyczne parafianki czują się w obowiązku jakoś upodobnić ten nagrobek do otoczenia, do glansowanych marmurów ze zniczami w kształcie pisanek. Kępy dorodnych szafirków, bratków i kwitnących bylin nie widzą się parafiankom godnymi tego miejsca, więc w szczeliny między płytami piaskowca cierpliwie utykają plastikowo-szmaciane bukiety.

- Słuchaj synu, jest taka sprawa... - zaczęła Jarecka a Święta Rita oddaliła się dyskretnie, żeby wyrzucić do kontenera sztuczne kwiaty.
Ona zawsze jest bardzo pomocna.



...



I cóż powiedzieć, Drogi Czytelniku?

Bo chyba nie wypada mówić, że to nie był przyjemny dzień, że przejechał po Jareckiej jak czołg - od porannych wycieczek po przychodniach; w upale, przez burzę nad Zaogoniem, w trakcie której trzeba było w końcu wyrwać Piątka ze snu, przemykać się w deszczu i kałużach i wciąż uśmiechać się grymasem szaleńca, aż do ostatniej minuty godzinnych występów w dusznej sali gimnastycznej, aż do ostatniej truskawki w deserze.
I że na koniec, pisząc te słowa, czuje ten winny-li-niewinny sumienia wyrzut, że ma się pięcioro dzieci -
- a inni wcale.









23.05.2014

Nagroda niespodzianka, czyli Deszczowy Dom na Deszczowej Wyspie

Pamiętacie mini-konkurs na tytuł posta?
Wygrała Gosia z Mamelkowa.
A ponieważ Gosia szuka nowego domu, na dobrą wróżbę Jarecka sporządziła tematyczną poszewkę.
Przy okazji przećwiczyła sobie to i owo, na przykład szycie patchworku według własnego projektu, pikowanie równoległe (z takim wihajstrem, co to Jarecka nazwy jego nie pamięta) oraz szycie i wszywanie wypustki.



Jarecka nie wiedziała, że ten wałeczek, którym wykańcza się poduszki, nazywa się wypustka! Że można pójść do sklepu i poprosić dwa metry wypustki.
Zresztą, spójrzmy prawdzie w oczy - w najbliższej pasmanterii też pewnie nie mają o tym pojęcia.
Tak więc Jarecka sporządziła wypustkę sama z ciętych po skosie trzycentymetrowych pasków i sznurka. Przy szyciu zaprzyjaźniła się ze stopką do wszywania zamków.




Tył oczywiście z męskiej koszuli.



I tak poszewka o nazwie Deszczowy Dom, marki Deszczowy Dom (copywright by Jarecka) udała się w drogę do Deszczowej Krainy.
Niech Wam będzie razem dobrze! :)





PS. Jaśniej o wypustce TU

22.05.2014

Ponury post o śmiechu

Jarecka wybrała się na zebranie do przedszkola.
To rzadkość, bo zebrania z reguły obstawia Jarecki.
Tym razem jednak zebranie zapowiadało się spokojnie, bez rozlewu krwi - nuda! Nie, nie będę się zrywał, phi - zapowiedział Jarecki.
- Nie, nie jadę, kwiatki mam do posadzenia - powiedziała mama Amelki - ale możesz mi podrzucić Trójkę i Czwórkę (po co się mają nudzić).

A na zebraniu była kupa śmiechu!

Najpierw śmiała się Jarecka.
Rodzicom sześciolatków pokazano bowiem prezentację (dez)informującą ich, czego to mogą oczekiwać posyłając swoje dziecię we wrześniu do szkoły. I tak Jarecka dowiedziała się, że klasy nie będą liczyć więcej niż dwadzieścia pięć głowin, że po lekcjach dzieci mogą odpoczywać w świetlicy w grupie nie większej niż dwadzieścia pięć osób(tu już przepona Jarecka wpadła w subtelne wibracje) a na koniec oznajmiono, że każdy uczeń będzie mógł nabywać wiedzę we własnym tempie!
Zresztą, Jarecka nie jest pewna, czy dobrze usłyszała albowiem śmiała się już całkiem nieprzyzwoicie a łzy wesołości mąciły jej percepcję.

Kolejna część zebrania odbyła się już z podziałem na grupy, w sali grupy wiewiórek.
Pan Czarek, wychowawca, był nieobecny.
Była pani Agatka i kilkanaścioro rodziców oraz jedno dziecko, wiewiórka (Piątek i Dwójka wyalienowali się na dywanie).
Dziecko aktywnie uczestniczyło w zebraniu, zadawało pytania pomocnicze i komentowało - bardzo skądinąd a propos i rezolutnie - choć gdyby to było dziecię Jareckiej, raczej uciszyłaby je mówiąc mu na stronie, że to zebranie dla RODZICÓW i może raczej, dziecko drogie, weź wykorzystaj okazję i pobaw się tym wszystkim, do czego nie możesz dopchać się w trakcie zajęć.
Rodzice rżeli!
Cokolwiek by chłopczyna nie powiedział, źle czy dobrze, poważnie czy nie - rżeli.

Wszyscy oprócz Jareckiej.








PS. To przypomniało Jareckiej pewne zdarzenie.
Rzecz miała miejsce w Wielkim Szpitalu dla Dzieci. Kilometrowy korytarz, pod ścianą ukrzesłowione całe rodziny przybyłe z różnych stron Polski. Znudzone dzieci socjalizowały się jak kto mógł, Jarecka wdała się w rozmowę z wyfryzowaną panią siedzącą obok. Po chwili do rozmawiających dołączyła córka owej pani i niewerbalnie sygnalizowała chęć wzięcia udziału w rozmowie.
Jarecka: dzień dobry, jak masz na imię?
Zosia: Zosia (matka poczyna się trząść)
Jarecka: Ile masz lat? (taki tam dialog, nieprawdaż...)
Zosia: cztery i pół (matka chichocze)
Jarecka: chodzisz do przedszkola?
Zosia: tak (matka bije się z uciechy po udach)
Jarecka: lubisz przedszkole?
Zosia: tak (matka wije się ocierając łzy)
Więcej się Jarecka od Zosi nie dowiedziała, bo mama uznała za stosowne wtrącić się i opowiedzieć jak to z tym Zosi przedszkolem jest. Na poważnie.

20.05.2014

Rano



(Wszechwiedzący Narrator wynosi zza kulis baner z wiewiórką i umieszcza w tle)




Każda minuta snu o poranku kosztuje oj! - słono.
Jarecka wyłącza budzik dwukrotnie zanim na półśpiąco zwlecze się z łóżka i związując pasek szlafroka stanie w drzwiach pokoju dziewczynek. Oczywiście, nie śpi tylko Czwórka, która akurat nie musi wstawać. We wrześniu armata jej nie obudzi, to pewne.
Jarecka robi pierwsze podejście do obudzenia Trójki, werbalne.

 - Mamo - mówi Jaśnie Panicz, który też ma na później ale już rześko dynda na drążku w drzwiach swojego matecznika - wymyśliłem taką metodę mnożenia w pamięci liczb dwucyfrowych; jakby się akurat nie miało ołówka i kartki, żeby policzyć pod kreską.
Jarecka mogłaby powiedzieć, że zazwyczaj ma się pod ręką kalkulator w telefonie ale nie powie bo z rana ma wstręt do mówienia; całe szczęście, bo to głupio byłoby tak powiedzieć.

Woda w czajniku szumi, za oknem wiewiórka pałaszuje szyszkę a do kuchni wchodzi Czwórka.
(jakże niewiele się zmieniło! KLIK)
- Jestem gło - oznajmia.
- ...już to rozumiem, ale jeszcze nie umiem powiedzieć na czym to polega. Na przykład trzydzieści dwa razy trzydzieści dwa. Najpierw trzeba pomnożyć trzydzieści dwa przez... - kontynuuje Jaśnie Panicz.
- To co zjesz? - pyta Jarecka.
- Pła.
- ... potem razy dwa... Nie wiem czemu przez dwa, ale pasuje...
Jarecka tymczasem usiłuje ściągnąć z górnego łóżka Trójkę.
- Bo za chwilę będzie już za późno na śniadanie!
Groźba - kolejny etap, zaraz po pozbawieniu kołdry.
- ...no i wychodzi ...
Czwórka niewzruszenie zasiada w pustej kuchni do michy płatków z zimnym mlekiem:
- Na zdrowie Ojca i Syna!
- Muszę to sobie zapisać w zeszycie, żebym nie zapomniał. Pokażę pani z matematyki.
- Synu  - pyta Jarecka - ale sprawdziłeś to na kalkulatorze?
- Tak.
- I wyszło tak samo?
- Tak!
Jarecka zawiesza się z kanapkami w ręku - ta bez masła dla Trójki.
- Idę się ubrać - komunikuje Czwórka - co mam ubrać?
Nie doczekawszy się starszych córek w kuchni Jarecka sięga po ostateczny argument - wyjmuje z łóżka Piątka, który już się był obudził; machał nogami i rozsiewał urok; siejże, Piątku, tam gdzie trzeba.
Położony obok Trójki Piątek szarpie jej włosy i obślinia nos. Patrzcie państwo! Cud! Trójka zamiast się nadąsać otwiera oczy, uśmiecha się i podąża za nim do kuchni niby za grajkiem z Hameln.
Zaprawdę, zaprawdę, jest Piątek czarodziejem.
Po matce wiedźmie.


(Wiewiórka aż do tej chwili wytrwała niewzruszenie na lipie, dwa metry od okna Deszczowej Kuchni. To jakaś duchowa siostra Jareckiej! Niemniej Wszechwiedzący Narrator zwija dekoracje. Poniżej smerfetka narysowana przez Czwórkę. Już wiadomo, kto będzie kontynuował dzieło życia Jareckiej! KLIK)








PS. Metodę Jaśnie Panicza przetestował Jarecki. Działa. Pani z matematyki powiedziała: no dobrze, ale przecież łatwiej jest pod kreską. (Wiwat motywacja! Wiwat zachęta do samodzielnej eksploracji! Wiwat, do jasnej cholery!)
Gdyby jednak znalazł się wśród Czytelników jakiś piękny umysł, któremu łatwiej w pamięci niż pod kreską, Jarecka służy tabelką z zeszytu Jaśnie Panicza.

18.05.2014

O tym, co Jarecka będzie robić przez resztę życia



Natknęła się była Jarecka - zapewne na blogu PAULI na blok o nazwie cathedral window.
Poguglała sobie za tym, a jakże.
Stwierdziła że taki sobie ten bloczek, roboty kupa a materiałożerny nieprzyzwoicie.
I tyle.

Minęło czasu mało-wiele lecz jakoś tak ciągle myślała o tym jakże nietypowym patchworku, potem całkiem przypadkiem wskoczył jej w rękę nóż, mimochodem przechodząc koło stołu natknęła się na matę na której leżał akurat kawałek białej bawełny i - nie do wiary! - nawet żelazko było włączone!
Cóż było robić.
Jarecka postąpiła według TEJ instrukcji.

Okazało się, że robota jest przyjemna a efekt cieszy oko.
Mało tego! Quiltu uszytego tą metodą nie trzeba  mozolnie kanapkować i pikować (a Jareckiej do dziś drętwieje bark po pikowaniu piątkowej kołderki), bo tył prezentuje się tak jak na poniższym obrazku.
Poniżej próbka uszyta z różnych rodzajów bawełny.









Zamarzyła się Jareckiej taka narzuta na wielkie łoże małżeńskie.
Jeszcze (i już) takiego nie ma ale zanim skończy taki quilt to sobie kupi.
O!

13.05.2014

Dwa zdjęcia

Pogodnym wieczorem Jareccy zbliżają się do celu. Tak mówi nawigacja, krew w żyłach i widok tej sytej krainy. Tutejszy rozmiłowany w porządku ludek kiełzna swój pofałdowany teren za pomocą sześciennych domków i geometrycznych ogródków. Żywopłoty z krzewów naprzemiennie zielonych i brunatnych strzyżone są naprzemiennie w walce i kule, kolorowe rododendrony wyznaczają środek idealnie zielonych trawników. Nad wymuskanymi ogródkami wiszą małe balkoniki ciasno zastawione rattanowymi meblami, na bogato. Zdaje się, że akurat przypadła pora miejscowego fajfu (choć była już dziewiętnasta!), bo na każdym balkonie zażywne familie zażywały relaksu.
Potem sielskie suburbie znikają w bocznych lusterkach i zaczyna się właściwa pieśń dzieciństwa Jareckich - wielkie bloki z wielkiej płyty.
Też na bogato - pięter dziesięć, w każdej klatce na każdym piętrze cztery mieszkania, klatek sześć, bloków sto. Enutzjaści wielkiej płyty (Jarecka wie z radia, że tacy są) przeżyją tu jeszcze swoje chwile wzruszeń, choć ludziki zmyślnie podwieszone w specjalnych koszyczkach w dni powszednie od 8 do 16 pracowicie oklejają bloki styropianem - musi być ładnie, musi być ordnung.
Po jednej stronie miasta, na horyzoncie - góry.
Po drugiej - hałdy usypywane niestrudzenie przez tajemnicze machiny wyglądające jak skrzyżowanie gigantycznego owada z robotem.

Odwiedzić rodzinne strony to jak wpaść do głębokiej studni



Raz do roku, od ładnych kilku lat cała rodzina CałkiemInnych gromadzi się na Pierwszej Komunii jednego ze swych licznych potomków.
W tym roku uroczystość taka przypadła u Mireckich, rzecz ma więc miejsce w kościele odmalowanym na kolor komunijnego tortu, opasanym ciasnym kordonem cmentarza. Z głównej fasady świątyni łypie niewielkie oko Opatrzności wprowadzając niepokojący, masoński akcent.


We wnętrzu tego kościoła, w oczekiwaniu na mszę, dopada Jarecką jakiś smutek - niby echo wcześniejszych takich imprez w tym miejscu (więc czemu smutek?). A może to wspomnienie tego jednego zdjęcia sprzed trzech lat, na którym Tata CałkiemInny i Czwórka spotkali się, każde na swoim brzegu życia. Jest w tym wspomnieniu coś tak grząskiego, ze Jarecka salwuje się ucieczką w irytację,  bo oto majstry od renowacji wpakowali osiemnastowieczny trójkątny obraz Opatrzności Bożej w ramy podświetlone jak rozkład jazdy pociągów w przejściu podziemnym albo, w najlepszym wypadku, lustro łazienkowe. Dyskomfort natury estetycznej wypiera inne.
- Mamo!- Jaśnie Panicz odwraca się do Jareckiej i szeptem suflera obwieszcza jej i całej nawie - tu jest twój grób!*



Efektem ubocznym rodzinnych spotkań CałkiemInnych jest dla Jareckiej cały wachlarz objawów hiperwentylacji a także chrypka.
Wszystko przez to, że siostry CałkiemInne gadają dużo(na zapas), głośno i wszystkie naraz.
Oraz każdorazowo każą zrobić sobie wspólne zdjęcie z rodzicami, sto ujęć; tak, żeby każda mogła wybrać sobie takie, na którym wyszła najlepiej, oprawić w ramki i postawić/powiesić w swoim domu.
Fota jest  ekskluzywna, z planu surowo przegania się dzieci (żeby nie robiły konkurencji), w cenie także miejsce bliżej środka, bo na brzegach podobno wychodzi się trochę grubo...

Poniżej: members only! Mama CałkiemInna z córkami.
(plus Farciarz Roku, siostrzeniec Mirmił Fistaszko)









*To prawda! Na jednym z nagrobków jak byk stoi Jareckiej imię i nazwisko. Tylko daty się nie zgadzają, co także nie umknęło uwadze Jaśnie Panicza.


PS. Ze względu na te wydarzenia w rodzinie Jareckich mini konkurs na tytuł posta (KLIK) został rozstrzygnięty z opóźnieniem, co uczestnicy raczą wybaczyć?-
Palma zwycięstwa wędruje do MAMELKOWO! :)
(tlysiak już był w ogródku, już witał się gąską - wszelako Jarecka nie jest pewna, czy aby aluzja zawarta w proponowanym tytule "moja krew" nie jest dla niej hm... obraźliwa ;) Nie będąc tedy pewna, honoruje tytuł "wieża Babel")

8.05.2014

Wiekopomna chwila

Ach, żebyż być Caravaggiem i móc odmalować dla potomnych cały splendor tej sceny!
Oto kuchnia wypełniona wypełniona zielonym światłem a w niej, niby w butelce po Heinekenie, zanurzone trzy niewielkie postaci adorujące dzieciątko.
Dzieciątko, jak przystało Dzieciątku, promienieje i błogosławi.

(Właściwie zielony jest półmrok, nie światło. Za oknem rośnie lipa i aż do jesieni każdy promień słońca jaki wpadnie do Deszczowej Kuchni będzie miał kolor zielony. Jarecka wolałaby światło w kolorze światła ale kto ją tam będzie pytał! Przez całe lato sąsiad zza okna, pan Gołąbek, swoją warczącą krajzegą potnie na deski całe drzewo świata - tylko nie tę lipę)

W szmaragdowej poświacie bieży ku dzieciątku Jarecka z zieloną łyżką. Przedziera się przez tłum gapiów żądnych sensacji.
Piątek nie dowierza, ale próbuje jabłka dotychczas zakazanego i po chwili zajada jakby całe życie nic innego nie robił. Widownia wpada w szał!
- Mamo, nie tak dużo! Nie tak szybko!
- E! E! - elokwentnie protestuje Jarecka.
- Nie pouczaj mamy - strofuje Trójka, która w lot pojęła sens wykrzykiwanych głosek - mama nie jest małym dzidziusiem!
Dwójka (jakże przytomnie): - ale Piątek jest.



Ach, żebyż być Boticellim i móc oddać cały wdzięk tej sceny, gdy Jarecka pochyla się z łyżką nad leżaczkiem syna!

Może wtedy Jaśnie Panicz przestał by się dąsać, że ominęła go ta wiekopomna chwila.

5.05.2014

Cinco de Mayo




Hola!
Pamiętacie Don Pedro?
KLIK
Jareccy już prawie zapomnieli, ale sobie przypomnieli.
Przypomnieli sobie, gdy listonosz (ten, co głośno puka) przyniósł im przesyłkę z samego Meksyku!
Don Pedro wrócił do domu, odczuł nostalgię za Polską i obdarował Jareckich.
W sam raz, by uczcić Cinco de Mayo! (to takie ichniejsze święto)


Tajemniczy gift...











To taki meksykański syrop na kaszel, jakby kto był ciekaw.

Prawda, że miło?



3.05.2014

Wielowątkowa gawęda z królewskim akcentem

Jarecka uznała, że się starzeje.

Zauważyła to całkiem niedawno.
I nie dlatego, że sił brak, że skóra wiotczeje - tzn. nie tylko dlatego. Najsamprzód dlatego, że Piątek tak się Jareckiej podoba! Zaprawdę, ani przez minutę w ciągu ostatnich pięciu miesięcy Jarecka nie odczuła z jego powodu irytacji czy znużenia. To nowość względem poprzednich egzemplarzy i Jarecka przypisuje to zjawisko właśnie temu, że się starzeje. Potwierdzają tę tezę także obserwacje rówieśnic. Jeszcze kilka lat temu, gdy Jarecka prezentowała swoje dziecię równolatce, reakcja była pozytywna ale bez szału. Teraz, u kobiet dobrze po trzydziestce, widok Piątka wywołuje skrajny entuzjazm, a w niektórych przypadkach nawet ślinotok. A w jeszcze bardziej niektórych - nawet ciążę! To znaczy - nie, że widok Piątka wywołuje ciążę - on tylko wzbudza pragnienie, by mieć taki osobisty prozac na własność, tym silniejsze, im głośniej tyka ów osławiony biologiczny zegar.

(A trzeba powiedzieć, że w otoczeniu Jareckiej działa prężne i skuteczne starcze lobby.
- Jak nam teraz dobrze!- wykrzykuje z entuzjazmem Pułkownikowa, lat osiemdziesiąt pięć - codziennie po obiedzie sobie leżakujemy!
- Starość jest wspaniała - pieje ciotka Fela, lat osiemdziesiąt trzy, ta, co mieszka w pięknej kamienicy i ma żyrandol art deco - mogę sobie robić co chcę, czytam książkę za książką!
No i jak tu nie czekać na starość?)

Inną cechą zwiastującą niechybnie bliską starość, jest skłonność Jareckiej do gawędy.
Na co Jarecka nie spojrzy, co nie zasłyszy - wszystko może wywołać niepowstrzymaną falę wspomnień. Każde niewinne skojarzenie natychmiast pączkuje nieskończoną ilością kolejnych skojarzeń i dygresji. Na szczęście dzieci są już w tym wieku, że dzielnie znoszą dykteryjki z lamusa swojej matki, a nawet je lubią! (a nawet czasem wykorzystują je przeciwko niej!)

Wszelako nie każda historia nadaje się dla dzieci.

Szyjąc insygnia królewskie dla Jaśnie Panicza, który na szkolnej akademii miał się wcielić w rolę Stanisława Augusta Poniatowskiego, Jarecka snuła wspominki wielce niemoralne, właśnie z królem Stasiem w tle.
Ponieważ zaś nie uznała za słuszne dzielić się nimi z potomstwem, zrobi to niniejszym żywiąc nadzieję, iż Czytelnicy są pełnoletni i niepodatni na demoralizację.

Lat temuuuu... piętnaście, Jarecka zdawała maturę.

W owych szczęsnych czasach można było sobie wybrać przedmiot, z jakiego będzie się ów egzamin pisało, wyjąwszy język ojczysty, rzecz jasna. Jarecka wybrała historię.
Nauczyć się całej historii świata to jest, co tu dużo mówić, kupa roboty. Zwłaszcza, że się człek musiał nauczyć jeszcze polskiego, a miesiąc wcześniej - w przypadku uczniów Liceów Plastycznych - jeszcze historii sztuki od Lascaux do Joanny Rajkowskiej niemalże.
I tu następuje pierwszy niemoralny akcent - otóż Jarecka postanowiła, że nie będzie się tej historii uczyć aż tak od deski do deski. Wedle mądrości poprzednich roczników pytania maturalne dzielić się miały na te dotyczące zdarzeń do - powiedzmy - Rewolucji Francuskiej i na te dotyczące nieco nowszej historii. Jak to jest w szkołach - wiadomo, zwykle rok szkolny kończy się gwałtownie gdy przychodzi omówić najbliższe dzieje, toteż Jarecka obkuła się w temacie wszelkich królów Ćwieczków, skończyła gdzieś w siedemnastym wieku, i ani jej w głowie nie powstało, że mogłaby nie trafić ze swoją wiedzą w choć jedno z AŻ trzech pytań na egzaminie.
W dniu egzaminu (a dzień był piękny, słoneczny, nad szkolnym podwórcem wisiały tylko ciężkie chmury kwitnących kasztanowców) Jarecka stawiła się na sali gimnastycznej swojej szkoły na obcasie i w białym żakiecie.
Sala z początków dwudziestego stulecia, odmalowana koszmarnie na olejno, okna nowe.
Obcas ówczesny nie przypominał szpilki, raczej kartofel.
A żakiecik miał tajemniczą właściwość; kieszonkę wszytą w podszewkę.

Jarecka zasiadła sobie, rozesłała płachty papieru kancelaryjnego i -
- pierwsze pytanie - druga wojna światowa.
Drugie - też wiek dwudziesty.
Jarecka przełknęła ślinę.
Trzecie - czasy stanisławowskie.

Gdybyż człowiek mógł zmienić stan skupienia, Jarecka rozlałaby się w kałużę, z głośnym pluskiem!
Niestety, siedziała wciąż w stanie stałym, tudzież osłupienia. Aż do Stanisława w swoich przygotowaniach nie doszła, jakoś tak czas stanął w miejscu w okolicach Jana Kazimierza...

Jeśli aż do tej pory został przed monitorem jakiś nieletni czytelnik, proszony jest o zamknięcie oczu! Albowiem nadciąga zgorszenie.


Żakiecik, który Jarecka miała na sobie, zasobny był, jako się rzekło, w tajną kieszonkę. W kieszonce zaś tkwił pokaźny plik miniaturowych tabelek z datami najważniejszych wydarzeń w danym okresie. Ilość karteluszków nastręczała pewnych problemów; odszukać naprędce i dyskretnie tę jedną jedyną pomoc nie było łatwo. Jarecka przystąpiła do mozolnej rzeźby. Podczas gdy, spocona z emocji, spisywała z karteluszka potrzebne daty, pomału docierało do niej, że pytanie dotyczy kultury, i że o tejże kulturze już coś tam było kiedy indziej i gdzie indziej.
Na języku polskim, na przykład. Na historii sztuki.
I tak, z dat i innych karteluszkowych rewelacji Jarecka uściboliła niby-wstęp, niby-tło. Potem wzięła na warsztat literaturę i od razu poczuła się lepiej, albowiem z polskiego była maglowana regularnie i okrutnie, na wyrywki, z materiału sprzed roku, sprzed dwóch, bez uprzedzenia - ot, taka fantazja polonistki. I w końcu na tyle otrząsnęła się z szoku, że - nomen omen! - doznała oświecenia (wszak miesiąc wcześniej był egzamin z historii sztuki)!
Jarecka popłynęła. Od architektury, wszystkich tych Merlinich, Zugów, Aignerów, Kubickich, po Baciarellego i jego malarnię. Na koniec zaś, bezczelna, zaczęła wizualizować sobie obrazy z epoki i na tej podstawie wysnuwać nawet jakieś quasi wnioski na temat lajfstajlu czasów stanisławowskich w ogóle!
Po czym: łup, łup - to odgłos tamtych żenujących obcasów - opuściła miejsce kaźni.

W ten oto sposób Jarecka, nie dość, że leniwa, to i nieuczciwa, zdobyła ocenę celującą na swoje świadectwo maturalne. Chichot losu, który Czytelnicy mogą w tej chwili usłyszeć, polega na tym, że ta ocena nigdy się Jareckiej do niczego nie przydała - ani na uczelni, ani w żadnej pracy.
I na co te nerwy, pot i wszywanie kieszonek?
Żeby po latach wspomnieć te chwile przy prasowaniu królewskiej szarfy w barwach niezapominajki.
(eee...ewentualnie dyskretnie pochwalić się na blogu ;))






Koronę króla Jarecka uszyła z filcu 3mm obszytego "złotą" materią.
Tak, tak, Stanisław August mało kojarzy się z koroną, ale peruka, widzi się Jareckiej, to wyższa szkoła jazdy.
A to niebieskie to królewska szarfa.
Wszystkie materiały biorące udział w projekcie przyniósł do Deszczowego Domu listonosz - ale nie ten, co głośno puka, bo on jeździ na rowerze i dowozi tylko małe przesyłki. Od gabarytów jest inny, strasznie ciekawski. Każdą paczką potrząsa, opukuje, prześwietla oczyma i wypytuje o zawartość.
- A co to takiego? Hm, co to może być?? Co pani nazamawiała??? - i jeszcze długo w tym stylu.
Tym razem też potrząsał i opukiwał.
- Ciężkie - oznajmił podekscytowany - nie wiem co to jest... Z Łomży! Na panią, nie na męża(znaczy, powinna pani wiedzieć, co tam jest)! Co to jest...?
(Jarecka nie potrafiła odpowiedzieć, choć miała wielką ochotę ulżyć męce listonosza. Ostatnio specjalnie dla niego zrobiła dziurkę w gigantycznym kartonie i poinformowała doręczyciela, że oto przyniósł rower. Listonosz był niezwykle rad ale Jarecka potem wyrzucała sobie nieostrożność i raz po raz rzucała okiem przez okno, czy aby listonosz nie wrócił z kumplami po odbiór towaru zostawionego w garażu)
- Jakieś ciuchy...? - zastanawiał się ważąc w rękach pakę.
Rzeczywiście, niewiele się pomylił. Paczka zawierała przeróżne tkaniny od Czytelniczki Deszczowego Domu, która wpadła na doskonały pomysł, żeby przesłać Jareckiej to, z czego sama nie zrobi już użytku.
I teraz Jarecka intensywnie utylizuje a efektami będzie się sukcesywnie chwalić. Na dobry początek królewska korona :)




2.05.2014

Wieża Babel

Przy stole w kuchni Jareccy i Jaśnie Panicz kończą śniadanie, Piątek zagryza gryzakiem (dałam mu gryzonia - oznajmiła Czwórka i wespół z siostrami opuściła kuchnię by oddać się czynnościom ciekawszym niż jedzenie).
W radiu Grzegorz Ciechowski śpiewa "moja krew".
- Świetna piosenka! - Jarecka zrywa się i robi głośniej.
- Nie podoba mi się - wybrzydza Jaśnie Panicz po chwili.
- Wsłuchaj się w słowa - radzą mu rodzice.
Do końca utworu w kuchni trwa cisza.
- Genialny tekst - wzdycha Jarecka i ścisza radio.
- O czym to było? - dopytuje Jaśnie Panicz.
- Noo (jak to wytłumaczyć dziecku, ale tak, żeby wyjść z kuchni przed obiadem? - Jarecka brnie na oślep w poezję), o tym, że wszystko, co się dzieje na świecie, dotyka człowieka tak... do głębi...
- ALE W JAKIM TO BYŁO JĘZYKU???





PS. Wszechwiedzący Narrator długo dumał nad tytułem niniejszego wpisu. Czuje co prawda problem do głębi, ale jak to wyrazić słowami? Jeśli jakiś Czytelnik mógłby wspomóc nadwątlone narratorskie moce, proszony jest o pomoc. Czekamy na propozycje - równo za tydzień roboczy tytuł zostanie zastąpiony wybranym spośród Waszych propozycji (jeśli takowe się pojawią!), jego autor zaś otrzyma od Jareckiej nagrodę- niespodziankę.
(Na chwilę obecną niespodziankę także dla Jareckiej ;))

1.05.2014

Jaka mać, taka nać :)


Poranek w Deszczowym Domu.
O 7.40 Jarecka wyprawia do szkół Dwójkę i Trójkę.
Czas zwalnia.
Piątek śpi, Jaśnie Panicz snuje się w piżamie - obudził się pierwszy ale do szkoły ma dopiero na dziewiątą z hakiem.
Po jakiejś godzinie wypełnionej nieśpiesznym składaniem prania (Jarecka) i czytaniem (Jaśnie Panicz), budzi się Czwórka.
- O! - wykrzykuje Jaśnie Panicz bezbrzeżnie zdumiony widokiem siostry gramolącej się z łóżka - nie wiedziałem, ze jeszcze ty jesteś w domu!
- A co myślałeś? - pyta rozbawiona Jarecka - gdzie by niby miała być?
- No nie - tłumaczy się Jaśnie Panicz - ja po prostu zapomniałem, że taka istota w ogóle istnieje na Ziemi!


...


Słoneczne popołudnie, spłachetek zwany dalej szumnie Deszczowym Ogródkiem.
Piątek śpi, Jarecka wyleguje się na słońcu, dziewczynki dopadają huśtawki.
- Dwója, robimy starego konia? - ekscytuje się Trójka - chodź, robimy starego konia!
Jarecka jest zaintrygowana.
- A cóż to za zabawa? - pyta.
- Nie pamiętasz? - dziwi się Trójka - nie pamiętasz, jak Jaśnie Panicz huśtał się tak wysoko, że aż huśtawka się ruszała, a ty mówiłaś: stary koń!