Trzy lata temu, gdy Jarecka leżała w szpitalu, znajomi, których nie waha się nazywać Przyjaciółmi, zajmowali się nią troskliwie.
(Albowiem najrzadszym gościem Jareckiej był jej własny mąż pozostawiony z trojgiem dzieci i pracą zawodową)
Zaspokajali wszystkie jakże skromne potrzeby nieszczęsnej ciężarnej, zabawiali Jarecką swoim towarzystwem i rozmowami za pośrednictwem telefonu, znosili owoce sezonowe, wszelkie jadło i napoje, filmy i książki ku rozrywce- a także ku pokrzepieniu serca.
Właśnie z tą intencją jedna z koleżanek dostarczyła Jareckiej książkę o świętej Giovannie Beretcie Molli. Nazwisko owo obiło się już było o Jareckiej uszy, zdaje się, że Padre Carlos wspomniał o kaplicy szpitalnej pod jej wezwaniem. Informacja o kaplicy nie zrobiła jednak na Jareckiej żadnego wrażenia, skoro nie mogła wstawać z łóżka.
Po kilku tomach Bunscha, których treść zaczęła się robić niepokojąco podobna do siebie i po starej Chmielewskiej, która bardziej Jarecką zirytowała niż rozśmieszyła, przyszła pora na książeczkę o Świętej. Jak większość żywotów Świętych, publikacja niewiele miała wspólnego z literaturą, niemniej wyłonił się Jareckiej obraz eleganckiej, wysportowanej i pobożnej lekarki, która wyszedłszy za mąż dobrze po trzydziestce, powiła zdrowo troje dzieci, w czwartej ciąży jednak okazało się, że ma nowotwór,
którego leczenie uniemożliwiała owa ciąża właśnie. Joanna wybrała życie
dziecka i zmarła dwa dni po narodzinach swojej córki, mając niewiele ponad 40 lat, w 1962 roku.
Skutek lektury był odwrotny od zamierzonego.
-Buuu- buczała Jarecka w telefon- ja umręęę! Wszystko się zgadza! Siedem lat szczęśliwego małżeństwa, spodziewała się czwartego dziecka... Tak jak ja! Umręęę!!!!...
-Aniu- spokojny głos koleżanki przerwał lamentacje- ale ona była ŚWIĘTA!
...
A jednak najbardziej szczera koleżanka nijak się ma do kochającego męża.
O tym, że mąż prawdę Ci powie, wiadomo nie od dziś.
O Świętej Joannie Jarecka zapomniała wkrótce po tym, jak nie umarła.
Dopiero dużo później trafiła na ciekawy wywiad z Piotrem Mollą, mężem Świętej. Artykuł był na tyle interesujący, że Jarecka pośpieszyła do internetu po więcej. Znalazła świadectwo męża Joanny pisane w formie listu do żony.
Jedno zdanie urzekło Jarecką:
Muszę
Ci wyznać, Joasiu, że trudno mi było dać odpowiedź Biskupowi Carlo
Colombo, gdy na wiosnę 1970 poprosił mnie o zgodę na rozpoczęcie tego
procesu. Bardzo chciałem zachować w gronie rodziny nasze sprawy, nasze
cierpienia i wspomnienia. Bałem się rozgłosu i prasy, i byłem w pewnym
sensie przeciwny otwieraniu procesu, bo wydawało mi się, że nie
zauważyłem w Tobie znaków nadzwyczajności. (stąd)
(podkreślenie Jareckiej)
Ot, mąż z krwi i kości! :)
Niech żyją mężowie!
P.S. Post niniejszy dedykowany jest wszystkim mężom a zwłaszcza Jareckiemu, który jest nim równo 10 lat :)
Jako mała dziewczynka uwielbiałam czytać żywoty świętych i kiedy dowiedziałam się, że moja imienniczka Św. Monika potrafiła wymodlić wszystko uwierzyłam w me nadprzyrodzone moce :)) I stąd pewnie ten mój niekończący się życiowy optymizm. Jak się ma takiego patrona to ho, ho. A mój małżonek też coś świętości we mnie nie widzi ;) Na szczęście :)) Jeszcze wielu wielu szczęśliwych lat po i współ - życia Wam życzę :)
OdpowiedzUsuńDziękuję w imieniu swoim i Jareckiego :)
UsuńA Święta Monika to rzeczywiście persona! Uparciuch, wypisz wymaluj, jak Ty :)
Ty to jednak jesteś jasnowidz. Przez przestrzenie wirtualne wyczułaś, że ze mnie uparta oślica :)))
UsuńWszystkiego najlepszego :)
OdpowiedzUsuńDziękuję! :)
UsuńJarecka, jak ja Cię lubię czytać! Kochajcie się z Jareckim, świętujcie, święci czy nie:) Wirtualny uścisk, O.
OdpowiedzUsuńWIrtualnie odwzajemniam uścisk!
UsuńTrafiłam tu przypadkiem. Oj i chyba zostanę bo spodobało mi się po przeczytaniu kilku postów :)
OdpowiedzUsuńMy jesteśmy małżeństwem od 12 lat i tym bardziej mąż we mnie świętości nie dostrzega ;) Może to za długo ;)Albo się naszym mężom nasz świętość obyła i wydaje się zwykłą codziennością ;)
O, to to!
UsuńIm się wydaje, że wszyscy tak mają :):):)
Aeljot, witam i zapraszam częściej :)