Sklepy na Zaogoniu są trzy.
Znany już stałym bywalcom Deszczowego Domu "Na Rogu" (ten, co to się Jarecka nie może zdecydować czy pisać go w cudzysłowie czy bez), sklep Nowaków, gdzie Jarecka ma po drodze do szkoły, oraz sklep pani Ilony, dokąd Jareckiej nijak nie po drodze, ale zajeżdża tam raz po raz, bo zawsze są tam świeże drożdże, masło składające się z masła i sezonowe owoce w bazarowych cenach.
Jeszcze do niedawna zakupy Jareckiej wyglądały tak:
Skoro świt Jarecka wpadała do sklepu stukając obcasami, wrzucała do koszyka bułki, banany i wodę źródlaną- co dowodzi niezbicie, że nie zdążyła zrobić dzieciom drugiego śniadania- i rzucała się do płacenia.
-Znowu biegiem!- wykrzykiwał życzliwie sprzedawca a Jarecka już tylko stuk, stuk, drzwiami trzask i już jej nie było.
Odkąd jednak zarzuciła pracę poza domem oraz obcasy nie ma powodu aż tak się śpieszyć. Może postać, poplotkować, rozejrzeć się po półkach.
I docenić jak dobrze być tubylcem w sklepie.
I oto mamy- wyobraź sobie, Czytelniku- czerwcowy poranek, Jarecka zawiozła dzieci do szkoły, poczyniła zakupy u Nowaków i zmierza do kasy, a tam, na taśmie stoi kilka butelek piwa. Klientka, do której to piwo należy jeszcze błądzi między półkami.
-Ojej- wykrzykuje Jarecka spontanicznie- ale bym się napiła piwa!
-Ciepłe- krzywi się Mario Nowak.
-No i rano- racjonalizuje Jarecka.
-W poniedziałek wyślemy dzieci na zieloną szkołę i wtedy będzie można- pociesza pogodnie Mario. Syn Nowaków, chłopiec bardzo akuratny, chodzi z Jaśnie Paniczem do klasy, na treningi piłki nożnej i kółko szachowe.
-Ale mnie i tak zostanie w domu troje...- Jarecka ostrożnie przemilcza zasadniczą przeszkodę stojącą jej na drodze do beztroskiego upojenia piwem, czyli ciążę.
Tymczasem klientka, ta od piwa, kładzie na taśmie resztę swoich zakupów, płaci i wychodzi podzwaniając butelkami. Mario odprowadza ją wzrokiem.
-Można?- wzdycha- można, nawet z rana. Tylko my tak musimy zasuwać...
Jarecka solidarnie wzdycha i przez chwilę oboje kontemplują trud żywota człowieka poćciwego.
-O!- przerywa ciszę Jarecka grzebiąc w przegródce portfela- zabraknie mi dwóch złotych! Przywiozę, jak będę odbierać dzieci- oznajmia.
Mario kiwa głową beznamiętnie i Jarecka wychodzi.
Za winklem klientka rozdysponowuje swoje zakupy grupce pijaczków.
Na Zaogoniu pić alkoholu pod sklepem nie wolno, pod żadnym pozorem! Do miejsc, gdzie wolno, prowadzą solidnie wydeptane dróżki; tam z cichym przyzwoleniem sklepikarzy najwierniejsi klienci rozprawiają się z towarem nie psując krajobrazu i nie wodząc takich Jareckich na pokuszenie.
Nie inaczej rzecz się ma pod sklepem Narogów.
Za sklepem trwa już poranna sesja, gdy Jarecka podjeżdża od frontu. W drodze powrotnej ze szkoły naszła ją ochota na świeżą drożdżówkę do porannej kawy. Drożdżówki stoją na ladzie w dwóch skrzynkach, za ladą pani Narogowa. Jarecka wybiera starannie apetyczne kąski i wskazuje je pani Narogowej.
-E-e- kręci głową Narogowa rozglądając się dyskretnie- te- pokazuje na drugą skrzynkę.
Jarecka rozumie ten szyfr, bierze wskazane drożdżówki i wychodzi. Akurat pod sklep podjechał jakiś wóz kurierski, Jarecka mija jego kierowcę w drzwiach.
I podczas gdy Jarecka będzie rozkoszować się świeżym pieczywem i gorącą kawą, uśmiechnięta Narogowa bez mrugnięcia okiem zapakuje przejezdnemu kurierowi drożdżówki z zakazanej dla Jareckiej skrzynki.
Albo wczoraj.
Jarecka wkracza do sklepu pani Ilony i jej wzrok od razu pada na zwiędły i pożółkły koperek. To smutne, bo Jarecka, jak połowa krajan zapewne, zaplanowała na obiad ziemniaki z koperkiem i zsiadłym mlekiem. Zsiadłe mleko ma w lodówce prima sort, od szczęśliwych krów z Podlasia, ale koperek... bida, panie tego.
Z siatką ziemniaków i pudełkiem malin Jarecka zmierza do kasy. Po sklepie kręci się ekspedientka ale do Jareckiej wychodzi z zaplecza szefowa, sama pani Ilona. Syn pani Ilony, chłopiec bardzo akuratny, chodzi z Jaśnie Paniczem do szkoły, na treningi piłki nożnej i na kółko szachowe.
-I co jeszcze?- zapytuje pani Ilona po krótkiej pogawędce o wakacjach i pogodzie.
-A jest koperek?- pyta Jarecka.
Na to pani Ilona znika na zapleczu i po chwili wraca z pęczkiem pierwszorzędnego koperku w foliowej torebce.
Obiadek był pyszny!
Nie to, co dziś- stara, zaparzona fasolka szparagowa, która podczas gotowania śmierdziała sianem i zmiętolone, na wpół sfermentowane wiśnie, z których praktyczna Jarecka zmontowała dla niepoznaki ciasto i kompot, bo na nic innego się nie nadawały.
Bo dziś Jarecka zrobiła zakupy na bazarku w innej miejscowości.
o matko! ziemniaki z koperkiem! jak ja do jutra wytrzymam :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że wytrzymałaś :)
Usuńledwo ledwo :)
OdpowiedzUsuńPrawda to! Pamietam jak u Suworowa kiedyś czytałam jak to autor był uczony był uczony, jak ważyc arbuzy dla stałych klientów, a jak dla obcych ;) Z tego, jak i powiazanego z tym powodu, nei trawię 'obcych' sklepików osiedlowych - jako, że często są własnei miejsce spotkań dostojnych matron i lokalnych zulików z obsługą, która toczy z nimi miłe pogawędki, tudziez przybliża niezdecydowanym cały asortyment sklepu (oczywiscie panie emerytki i panowie bez pracy mają czas, dla niech to frajda pogawędzić z kimś w sklepie, a i znudzone ekspedientki sie tym zabawią - a Ty czekaj obcy czełku, drepcz w kolejce, śpiesząc się na uczelnię/do pracy/na autobus/wherever. Nieraz zdarzyło mi się takei przybytki opuścic po kilku minutach przebierania nogami i wywracania oczami wychodząc z fochem z
OdpowiedzUsuńkolejki z wycedzonym przez zęby acz zapewne słyszalnym "k...wa" bądź "ja pier***ę". ;)
No niestety prawda :)
UsuńSklepiki osiedlowe są super- dla ziomali.
Ale wiesz, że Ty na Zaogoniu zaliczasz się do swojaków?
A no mówiłaś, miłe to :)
OdpowiedzUsuń