Dziś krótko i enigmatycznie, bo to tylko mały element większego projektu.
Zapamiętajcie ich, bo jeszcze o nich usłyszycie! :)
31.07.2013
30.07.2013
Shopping po zaogońsku czyli jak dobrze być tubylcem
Sklepy na Zaogoniu są trzy.
Znany już stałym bywalcom Deszczowego Domu "Na Rogu" (ten, co to się Jarecka nie może zdecydować czy pisać go w cudzysłowie czy bez), sklep Nowaków, gdzie Jarecka ma po drodze do szkoły, oraz sklep pani Ilony, dokąd Jareckiej nijak nie po drodze, ale zajeżdża tam raz po raz, bo zawsze są tam świeże drożdże, masło składające się z masła i sezonowe owoce w bazarowych cenach.
Jeszcze do niedawna zakupy Jareckiej wyglądały tak:
Skoro świt Jarecka wpadała do sklepu stukając obcasami, wrzucała do koszyka bułki, banany i wodę źródlaną- co dowodzi niezbicie, że nie zdążyła zrobić dzieciom drugiego śniadania- i rzucała się do płacenia.
-Znowu biegiem!- wykrzykiwał życzliwie sprzedawca a Jarecka już tylko stuk, stuk, drzwiami trzask i już jej nie było.
Odkąd jednak zarzuciła pracę poza domem oraz obcasy nie ma powodu aż tak się śpieszyć. Może postać, poplotkować, rozejrzeć się po półkach.
I docenić jak dobrze być tubylcem w sklepie.
I oto mamy- wyobraź sobie, Czytelniku- czerwcowy poranek, Jarecka zawiozła dzieci do szkoły, poczyniła zakupy u Nowaków i zmierza do kasy, a tam, na taśmie stoi kilka butelek piwa. Klientka, do której to piwo należy jeszcze błądzi między półkami.
-Ojej- wykrzykuje Jarecka spontanicznie- ale bym się napiła piwa!
-Ciepłe- krzywi się Mario Nowak.
-No i rano- racjonalizuje Jarecka.
-W poniedziałek wyślemy dzieci na zieloną szkołę i wtedy będzie można- pociesza pogodnie Mario. Syn Nowaków, chłopiec bardzo akuratny, chodzi z Jaśnie Paniczem do klasy, na treningi piłki nożnej i kółko szachowe.
-Ale mnie i tak zostanie w domu troje...- Jarecka ostrożnie przemilcza zasadniczą przeszkodę stojącą jej na drodze do beztroskiego upojenia piwem, czyli ciążę.
Tymczasem klientka, ta od piwa, kładzie na taśmie resztę swoich zakupów, płaci i wychodzi podzwaniając butelkami. Mario odprowadza ją wzrokiem.
-Można?- wzdycha- można, nawet z rana. Tylko my tak musimy zasuwać...
Jarecka solidarnie wzdycha i przez chwilę oboje kontemplują trud żywota człowieka poćciwego.
-O!- przerywa ciszę Jarecka grzebiąc w przegródce portfela- zabraknie mi dwóch złotych! Przywiozę, jak będę odbierać dzieci- oznajmia.
Mario kiwa głową beznamiętnie i Jarecka wychodzi.
Za winklem klientka rozdysponowuje swoje zakupy grupce pijaczków.
Na Zaogoniu pić alkoholu pod sklepem nie wolno, pod żadnym pozorem! Do miejsc, gdzie wolno, prowadzą solidnie wydeptane dróżki; tam z cichym przyzwoleniem sklepikarzy najwierniejsi klienci rozprawiają się z towarem nie psując krajobrazu i nie wodząc takich Jareckich na pokuszenie.
Nie inaczej rzecz się ma pod sklepem Narogów.
Za sklepem trwa już poranna sesja, gdy Jarecka podjeżdża od frontu. W drodze powrotnej ze szkoły naszła ją ochota na świeżą drożdżówkę do porannej kawy. Drożdżówki stoją na ladzie w dwóch skrzynkach, za ladą pani Narogowa. Jarecka wybiera starannie apetyczne kąski i wskazuje je pani Narogowej.
-E-e- kręci głową Narogowa rozglądając się dyskretnie- te- pokazuje na drugą skrzynkę.
Jarecka rozumie ten szyfr, bierze wskazane drożdżówki i wychodzi. Akurat pod sklep podjechał jakiś wóz kurierski, Jarecka mija jego kierowcę w drzwiach.
I podczas gdy Jarecka będzie rozkoszować się świeżym pieczywem i gorącą kawą, uśmiechnięta Narogowa bez mrugnięcia okiem zapakuje przejezdnemu kurierowi drożdżówki z zakazanej dla Jareckiej skrzynki.
Albo wczoraj.
Jarecka wkracza do sklepu pani Ilony i jej wzrok od razu pada na zwiędły i pożółkły koperek. To smutne, bo Jarecka, jak połowa krajan zapewne, zaplanowała na obiad ziemniaki z koperkiem i zsiadłym mlekiem. Zsiadłe mleko ma w lodówce prima sort, od szczęśliwych krów z Podlasia, ale koperek... bida, panie tego.
Z siatką ziemniaków i pudełkiem malin Jarecka zmierza do kasy. Po sklepie kręci się ekspedientka ale do Jareckiej wychodzi z zaplecza szefowa, sama pani Ilona. Syn pani Ilony, chłopiec bardzo akuratny, chodzi z Jaśnie Paniczem do szkoły, na treningi piłki nożnej i na kółko szachowe.
-I co jeszcze?- zapytuje pani Ilona po krótkiej pogawędce o wakacjach i pogodzie.
-A jest koperek?- pyta Jarecka.
Na to pani Ilona znika na zapleczu i po chwili wraca z pęczkiem pierwszorzędnego koperku w foliowej torebce.
Obiadek był pyszny!
Nie to, co dziś- stara, zaparzona fasolka szparagowa, która podczas gotowania śmierdziała sianem i zmiętolone, na wpół sfermentowane wiśnie, z których praktyczna Jarecka zmontowała dla niepoznaki ciasto i kompot, bo na nic innego się nie nadawały.
Bo dziś Jarecka zrobiła zakupy na bazarku w innej miejscowości.
Znany już stałym bywalcom Deszczowego Domu "Na Rogu" (ten, co to się Jarecka nie może zdecydować czy pisać go w cudzysłowie czy bez), sklep Nowaków, gdzie Jarecka ma po drodze do szkoły, oraz sklep pani Ilony, dokąd Jareckiej nijak nie po drodze, ale zajeżdża tam raz po raz, bo zawsze są tam świeże drożdże, masło składające się z masła i sezonowe owoce w bazarowych cenach.
Jeszcze do niedawna zakupy Jareckiej wyglądały tak:
Skoro świt Jarecka wpadała do sklepu stukając obcasami, wrzucała do koszyka bułki, banany i wodę źródlaną- co dowodzi niezbicie, że nie zdążyła zrobić dzieciom drugiego śniadania- i rzucała się do płacenia.
-Znowu biegiem!- wykrzykiwał życzliwie sprzedawca a Jarecka już tylko stuk, stuk, drzwiami trzask i już jej nie było.
Odkąd jednak zarzuciła pracę poza domem oraz obcasy nie ma powodu aż tak się śpieszyć. Może postać, poplotkować, rozejrzeć się po półkach.
I docenić jak dobrze być tubylcem w sklepie.
I oto mamy- wyobraź sobie, Czytelniku- czerwcowy poranek, Jarecka zawiozła dzieci do szkoły, poczyniła zakupy u Nowaków i zmierza do kasy, a tam, na taśmie stoi kilka butelek piwa. Klientka, do której to piwo należy jeszcze błądzi między półkami.
-Ojej- wykrzykuje Jarecka spontanicznie- ale bym się napiła piwa!
-Ciepłe- krzywi się Mario Nowak.
-No i rano- racjonalizuje Jarecka.
-W poniedziałek wyślemy dzieci na zieloną szkołę i wtedy będzie można- pociesza pogodnie Mario. Syn Nowaków, chłopiec bardzo akuratny, chodzi z Jaśnie Paniczem do klasy, na treningi piłki nożnej i kółko szachowe.
-Ale mnie i tak zostanie w domu troje...- Jarecka ostrożnie przemilcza zasadniczą przeszkodę stojącą jej na drodze do beztroskiego upojenia piwem, czyli ciążę.
Tymczasem klientka, ta od piwa, kładzie na taśmie resztę swoich zakupów, płaci i wychodzi podzwaniając butelkami. Mario odprowadza ją wzrokiem.
-Można?- wzdycha- można, nawet z rana. Tylko my tak musimy zasuwać...
Jarecka solidarnie wzdycha i przez chwilę oboje kontemplują trud żywota człowieka poćciwego.
-O!- przerywa ciszę Jarecka grzebiąc w przegródce portfela- zabraknie mi dwóch złotych! Przywiozę, jak będę odbierać dzieci- oznajmia.
Mario kiwa głową beznamiętnie i Jarecka wychodzi.
Za winklem klientka rozdysponowuje swoje zakupy grupce pijaczków.
Na Zaogoniu pić alkoholu pod sklepem nie wolno, pod żadnym pozorem! Do miejsc, gdzie wolno, prowadzą solidnie wydeptane dróżki; tam z cichym przyzwoleniem sklepikarzy najwierniejsi klienci rozprawiają się z towarem nie psując krajobrazu i nie wodząc takich Jareckich na pokuszenie.
Nie inaczej rzecz się ma pod sklepem Narogów.
Za sklepem trwa już poranna sesja, gdy Jarecka podjeżdża od frontu. W drodze powrotnej ze szkoły naszła ją ochota na świeżą drożdżówkę do porannej kawy. Drożdżówki stoją na ladzie w dwóch skrzynkach, za ladą pani Narogowa. Jarecka wybiera starannie apetyczne kąski i wskazuje je pani Narogowej.
-E-e- kręci głową Narogowa rozglądając się dyskretnie- te- pokazuje na drugą skrzynkę.
Jarecka rozumie ten szyfr, bierze wskazane drożdżówki i wychodzi. Akurat pod sklep podjechał jakiś wóz kurierski, Jarecka mija jego kierowcę w drzwiach.
I podczas gdy Jarecka będzie rozkoszować się świeżym pieczywem i gorącą kawą, uśmiechnięta Narogowa bez mrugnięcia okiem zapakuje przejezdnemu kurierowi drożdżówki z zakazanej dla Jareckiej skrzynki.
Albo wczoraj.
Jarecka wkracza do sklepu pani Ilony i jej wzrok od razu pada na zwiędły i pożółkły koperek. To smutne, bo Jarecka, jak połowa krajan zapewne, zaplanowała na obiad ziemniaki z koperkiem i zsiadłym mlekiem. Zsiadłe mleko ma w lodówce prima sort, od szczęśliwych krów z Podlasia, ale koperek... bida, panie tego.
Z siatką ziemniaków i pudełkiem malin Jarecka zmierza do kasy. Po sklepie kręci się ekspedientka ale do Jareckiej wychodzi z zaplecza szefowa, sama pani Ilona. Syn pani Ilony, chłopiec bardzo akuratny, chodzi z Jaśnie Paniczem do szkoły, na treningi piłki nożnej i na kółko szachowe.
-I co jeszcze?- zapytuje pani Ilona po krótkiej pogawędce o wakacjach i pogodzie.
-A jest koperek?- pyta Jarecka.
Na to pani Ilona znika na zapleczu i po chwili wraca z pęczkiem pierwszorzędnego koperku w foliowej torebce.
Obiadek był pyszny!
Nie to, co dziś- stara, zaparzona fasolka szparagowa, która podczas gotowania śmierdziała sianem i zmiętolone, na wpół sfermentowane wiśnie, z których praktyczna Jarecka zmontowała dla niepoznaki ciasto i kompot, bo na nic innego się nie nadawały.
Bo dziś Jarecka zrobiła zakupy na bazarku w innej miejscowości.
Etykiety:
Na Zaogoniu
29.07.2013
Dwa i Pół
Sześć lat temu Jarecka zeszła wolnym krokiem do szpitalnego hallu.
Hall był pusty, jak to w sobotni poranek. Sklepiki i bufet zamknięte, na odwiedzających za wcześnie.
(Mogę tak po prostu ubrać się i wyjść?- zapytała Jarecka.-Tak- odpowiedziała pielęgniarka- w poniedziałek przyśle pani kogoś z rodziny po wypis)
Jarecka kupiła kawę w automacie i zaskoczyła ją przyjemność, jaką sprawił jej dotyk gorącego kubka i zapach kawy. Poprawiła na ramieniu torbę i wyszła na zewnątrz. Usiadła na schodach, obok postawiła reklamówkę z pożyczonym szlafrokiem, piżamą, kapciami, i ręcznikiem cioci Em. Parking, na którym jeszcze dwa dni temu ćwiczyła parkowanie był pusty. Świeciło słońce i ludzie, jak co sobotę, zmierzali na bazar po zakupy jakby nic się nie stało.
Jarecka przyjechała do miasta C zdać egzamin na prawo jazdy.
Jeszcze wczoraj miała w sobie dziecko.
Jeszcze kilka dni temu żyło.
-Pani z Metropolii?- pytała zaskoczona położna prowadząc Jarecką ciemnym korytarzem na oddział ginekologiczny- co panią tu sprowadza?
-Jutro mam egzamin- wyjaśniła swobodnie Jarecka.
-Ojej- zmartwiła się położna- jak pani plami, to ja nie wiem, czy doktor panią wypuści... I te bóle...
Tego samego dnia rano Jarecka wzięła nos-pę, bo coś zanadto bolał ją brzuch. Ale właściwie co w tym dziwnego- denerwuje się, ma prawo, jutro egzamin. Z autobusu, którym przyjechała na dworzec autobusowy, skąd miała odjechać do C, ledwie wysiadła. Jakimś cudem dotarła do ławki i zadzwoniła do Jareckiego. Jarecki pracuje w pobliżu, dotarł błyskawicznie. Odprowadził żonę na miejsce odjazdu busa, kupił paracetamol. Jarecka łyknęła jeszcze jedną nos-pę, paracetamol, i pojechała.
Ach, te nerwy- paracetamol łykała tego dnia jeszcze dwa razy.
-Zapraszam- lekarz wychynął z jasnego gabinetu w ciemność korytarza.
Nawet w najmniejszej ludzkiej fasolce pulsuje serduszko. Jarecka wiedziała to, bo miała już dwoje dzieci. Lekarz sprawdzał długo i dokładnie ale obraz USG pozostał nieruchomy.
-Niestety- lekarz nabrał powietrza- przykro mi. Sprawdzimy jeszcze jutro, ale...
Jarecka nie bardzo pamięta, co było dalej. O coś tego lekarza pytała i on coś jej cierpliwie tłumaczył. Potem położna zaprowadziła ją do ciemnej sali- Jarecka pamięta jak jeszcze dłuższą chwilę siedziała w ciemności dyndając bezmyślnie nogami w pomarańczowych trampkach.
Ostatnie chwile z tym dzieckiem, jeszcze do dziesiątej rano.
Minęło sześć lat a Jareckiej zdaje się, że przynajmniej sto.
Na Zaogoniu jest cmentarz, na nim grób a w nim dziesięciotygodniowe ciało Dwa i Pół.
Zapytajcie Dwójkę, ile ma rodzeństwa.
I spójrzcie TU, Dwa i Pół uśmiecha się do Jareckich z Nieba. :)
Hall był pusty, jak to w sobotni poranek. Sklepiki i bufet zamknięte, na odwiedzających za wcześnie.
(Mogę tak po prostu ubrać się i wyjść?- zapytała Jarecka.-Tak- odpowiedziała pielęgniarka- w poniedziałek przyśle pani kogoś z rodziny po wypis)
Jarecka kupiła kawę w automacie i zaskoczyła ją przyjemność, jaką sprawił jej dotyk gorącego kubka i zapach kawy. Poprawiła na ramieniu torbę i wyszła na zewnątrz. Usiadła na schodach, obok postawiła reklamówkę z pożyczonym szlafrokiem, piżamą, kapciami, i ręcznikiem cioci Em. Parking, na którym jeszcze dwa dni temu ćwiczyła parkowanie był pusty. Świeciło słońce i ludzie, jak co sobotę, zmierzali na bazar po zakupy jakby nic się nie stało.
Jarecka przyjechała do miasta C zdać egzamin na prawo jazdy.
Jeszcze wczoraj miała w sobie dziecko.
Jeszcze kilka dni temu żyło.
-Pani z Metropolii?- pytała zaskoczona położna prowadząc Jarecką ciemnym korytarzem na oddział ginekologiczny- co panią tu sprowadza?
-Jutro mam egzamin- wyjaśniła swobodnie Jarecka.
-Ojej- zmartwiła się położna- jak pani plami, to ja nie wiem, czy doktor panią wypuści... I te bóle...
Tego samego dnia rano Jarecka wzięła nos-pę, bo coś zanadto bolał ją brzuch. Ale właściwie co w tym dziwnego- denerwuje się, ma prawo, jutro egzamin. Z autobusu, którym przyjechała na dworzec autobusowy, skąd miała odjechać do C, ledwie wysiadła. Jakimś cudem dotarła do ławki i zadzwoniła do Jareckiego. Jarecki pracuje w pobliżu, dotarł błyskawicznie. Odprowadził żonę na miejsce odjazdu busa, kupił paracetamol. Jarecka łyknęła jeszcze jedną nos-pę, paracetamol, i pojechała.
Ach, te nerwy- paracetamol łykała tego dnia jeszcze dwa razy.
-Zapraszam- lekarz wychynął z jasnego gabinetu w ciemność korytarza.
Nawet w najmniejszej ludzkiej fasolce pulsuje serduszko. Jarecka wiedziała to, bo miała już dwoje dzieci. Lekarz sprawdzał długo i dokładnie ale obraz USG pozostał nieruchomy.
-Niestety- lekarz nabrał powietrza- przykro mi. Sprawdzimy jeszcze jutro, ale...
Jarecka nie bardzo pamięta, co było dalej. O coś tego lekarza pytała i on coś jej cierpliwie tłumaczył. Potem położna zaprowadziła ją do ciemnej sali- Jarecka pamięta jak jeszcze dłuższą chwilę siedziała w ciemności dyndając bezmyślnie nogami w pomarańczowych trampkach.
Ostatnie chwile z tym dzieckiem, jeszcze do dziesiątej rano.
Minęło sześć lat a Jareckiej zdaje się, że przynajmniej sto.
Na Zaogoniu jest cmentarz, na nim grób a w nim dziesięciotygodniowe ciało Dwa i Pół.
Zapytajcie Dwójkę, ile ma rodzeństwa.
I spójrzcie TU, Dwa i Pół uśmiecha się do Jareckich z Nieba. :)
Etykiety:
Jarecka w zadumie
28.07.2013
Z powrotem
Ranek wczesny, pochmurny ale ciepły. Jezioro lekko faluje, cicho uderza w pomost.
Na pomoście Jarecka (w piżamie), Jarecki i Jaśnie Panicz, obok wiadro z dziesięcioma rybami. Jarecka jest pod wrażeniem, bo ani przez chwilę nie wierzyła, że wyprawa, pod którą Jaśnie Panicz szykował grunt od pół roku, przyniesie jakikolwiek efekt.
Jarecka trochę zazdrości. Też by tak chciała wstać skoro świt i kiwać się w łódce na nieruchomym jeziorze (jezioro, jako się rzekło, lekko falowało tego dnia, ale od czego się ma imaginację) w absolutnej ciszy. Patrzeć, sycić oczy minimalistycznym krajobrazem i być nagrodzonym za cierpliwość- rybą! (Imaginacja Jareckiej nie zakłada porannego chłodu i bólu, jaki towarzyszy zrywaniu się z łóżka o szóstej rano w samym sercu wakacji. Cisza, spokój i prawie samotność oraz możliwość niewstawania z miejsca przez dwie, trzy godziny- oto, co się marzy Jareckiej).
Jaśnie Panicz rozplątuje żyłkę, Jarecki wyciąga z łódki wiosła i puszkę kukurydzy.
-No i jak?- wypytuje podekscytowana Jarecka - były emocje?
Jarecki (nieprzenikniony jak woda pod jego stopami):
-Jak na turnieju szachowym.
P.S. Na okoliczność tego wpisu nie ucierpiała żadna ryba. Jareckie rybki lubią jeść, owszem, ale własnoręcznie urżnąć łeb żywemu stworzeniu- nie dali rady.
Ryby wróciły do jeziora a Jareccy kilka dni później do Deszczowego Domu.
I tak w przyrodzie znów zapanowała harmonia ;)
Etykiety:
Życie rodzinne
10.07.2013
Komu w drogę...
Żeby rozpoznać swoją walizkę na lotnisku, żeby dzieci mogły rozróżnić swoje identyczne plecaki i żeby było ładnie.
Oraz, żeby uczynić użytecznymi te bzdetki co się udziergało w chwili relaksu bez konkretnego przeznaczenia.
Teraz wystarczy dodać karabińczyk i w drogę.
Etykiety:
szydełko
9.07.2013
DIY matki i syna czyli zrób sobie wehikuł
Skoro świt obudziło Jarecką bzyczenie, jakby pszczół.
Drzwi uchyliły się i szum się wzmógł.
Dopiero po chwili dotarło do Jareckiej, że coś wjechało do pokoju, jakoż po chwili w drzwiach ukazała się uśmiechnięta twarz Jaśnie Panicza a zaraz potem jego ręce dzierżące pilota zdalnego sterowania.
Po dywanie sunął na gąsienicach spychacz z klocków lego.
-A teraz patrz- rozpromienił się Jaśnie Panicz.
Coś przycisnął na pilocie i sponad łyżki spychacza wysunął się szpikulec.
-To jest czołg- objaśnił.
A oto jaki czołg zmajstrował w ostatnią sobotę.:
A tak wygląda "od środka":
Rura służy do wypychania pocisków przez lufę (pociski to kulki papieru opakowane w folię).
OGNIA!!!
A jeśli siostry nie zechcą bawić się w wojnę, Jaśnie Panicz może zaoferować im zabawę w "Must be the music". Oto pulpit jurorski sporządzony z kartonu, którego Jaśnie Panicz bronił własnym ciałem przed zakusami sprzątających rodziców:
Dwoje jurorów zasiada za pulpitem i słucha piosenki wykonawcy, który produkuje zmyślanki do zabawkowego mikrofonu. A potem opiniuje.
W okienkach umieszczone są dwie tabliczki- TAK i NIE.
Jeśli juror jest na tak (co, o dziwo, się zdarza!), pociąga ku sobie uchwyt oznaczony na końcu kolorem zielonym chowając tym samym tabliczkę NIE. W okienku zostaje TAK i szansonist(k)a może już się cieszyć swoim sukcesem.
I jeszcze jaśniepański Wizzair:
Jarecka, żeby nie być gorszą też zmajstrowała sobie wehikuł- czasu.
Stoi na oknie w kuchni i jak tylko Jarecka podniesie talerzyk i zaciągnie się zapachem, przenosi się do do tych chwil zastygłych w bursztynie, gdy miała lat kilka i spędzała wakacje w najpiękniejszym miejscu na Ziemi. Bezkresne pola pełne zbóż, kukurydzy i tytoniu, bujny ogród pachnący koprem i zielonym groszkiem, mętny Bug wijący się leniwie między kępami szarych wierzb. Ten dom jeszcze stoi, i kuchnia letnia z białej cegły, i stodoła. Ale do tamtego miejsca z dzieciństwa można już trafić tylko w ten sposób- wciągając zapach ogórków małosolnych.
Pozdrowienia z Deszczowego Domu!
Etykiety:
Jaśnie Panicz tworzy
7.07.2013
Trójka kontra Inny, czyli o dobrym wścibstwie i złej dyskrecji
Centrum Nauki Kopernik, niedzielne przedpołudnie.
Jarecka i Trójka szybkim krokiem przemierzają gęstniejące przestrzenie; Trójka chce siusiu.
Na przyrządzie do pomiaru ilości spalonych kalorii ćwiczy może dziesięcioletni chłopiec. Na jego widok Trójka aż się zatrzymuje.
-Ale murzyn!!!- wykrzykuje.
-Ćśśśś...- Jarecka przyśpiesza kroku- nie tak głośno...
W drodze do toalety tłumaczy mętnie, że to niegrzecznie tak zwracać na kogoś uwagę, że to może być dla tego kogoś nieprzyjemne, bla bla bla, a pamiętasz TITIEGO? On nie lubił, jak ktoś mu się przyglądał. I tak Jarecka nawija i ględzi a w niższych warstwach świadomości już narasta to pytanie- "właściwie, dlaczego tak zareagowałam? Co było niestosownego w zachowaniu mojego dziecka?"
Chłopiec różnił się od Trójki, bezspornie.
Trójka nieczęsto widuje ciemnoskórych ludzi. W szkole Jaśnie Panicza jest jeden taki chłopiec ale jego skóra jest ledwie brązowa, nie czarna.
Trójka nie ma pojęcia, że słowo "murzyn" ma pejoratywne konotacje, że nazwanie kogoś murzynem jest niepoprawne politycznie. Nie zna stereotypów, rasistowskich dowcipów, nie wie nic o niewolnictwie, apartheidzie. Ona zna na pamięć "Murzynka Bambo", sympatycznego bohatera Tuwima, a Bambo "czarną ma skórę", jak chłopiec, którego przed chwilą zobaczyła.
Jarecką wychowano tak, by nie przyglądała się z zaciekawieniem inności, by starała się tych różnic nie dostrzegać, a właściwie- by nie dać po sobie poznać, że je dostrzega. Wszystko w imię szacunku dla innych, dla ich uczuć, w imię dyskrecji. A więc nie wolno przyglądać się inwalidom, to nieładnie, nie wolno wypytywać o rodzinę, bo a nuż niekompletna i komuś będzie przykro. Delikatność, dyskrecja, tolerancja.
Gdy Jaśnie Panicz rozpoczął pierwszą klasę, Jareccy zamieszkiwali na Zaogoniu ledwie trzy miesiące a Czwórka od miesiąca leżała na noworodkowym OIOM-ie. Jarecka codziennie odwoziła syna do szkoły, codziennie go stamtąd odbierała. Zaczęła rozpoznawać niektórych rodziców jaśniepańskich kolegów, witać się z nimi, rozmawiać. Ale gdy po Nowym Roku pojawiła się w szkole z noworodkiem (bo dokładnie tak wyglądała pięciomiesięczna Czwórka) nikt się nie zdziwił, choć nikt nie widział Jareckiej w ciąży. Minął dzień, tydzień, kilka tygodni, nikt o nic nie zapytał. Całkiem możliwe, że wszyscy wiedzieli, że Jareccy mają wcześniaka, jak to w małej miejscowości- więc dlaczego nikt nie powiedział: "nareszcie! Jak to dobrze, że już jest w domu!"?
Albo gdy Jarecka przyszła do szkoły z siniakiem na pół twarzy i opuchlizną- nikt nie zapytał "co ci się stało?". A Jarecka chciała powiedzieć że nie, nie spadła po pijanemu ze schodów, nie, mąż jej nie bije. Tylko jedna mama, cyganka (o,o, znów to niepoprawne politycznie słowo!), przyglądała jej się z takim współczuciem i empatią, że Jareckiej było z dnia na dzień coraz gorzej, bo zdało jej się, że wszyscy i tak wiedzą swoje, a to, co naprawdę spotkało Jarecką nikogo nie interesuje.
Gdy Czwórka wróciła ze szpitala i zaczął się maraton po poradniach specjalistycznych, Jarecka nagle "zobaczyła" matki chorych dzieci. Dzieci przypiętych do wózków, niemówiących albo przeciwnie- krzyczących, dziwnie małych, dziwnie dużych, dziwnie się poruszających. Wtedy przestała się bać/wstydzić pytać:"co się stało? Dlaczego? Co to za choroba? Czy to od urodzenia?", i najważniejsze: "jak z tym wygląda wasze życie?"
Nikt nie zrugał Jareckiej za wścibstwo. Na każde swoje pytanie doczekała się odpowiedzi, szczerej, wyczerpującej i wyraźnie przynoszącej ulgę mówiącym. Bo sama Jarecka też chętnie mówiła o tym, co ją spotkało i w tych kolejkach pod drzwiami gabinetów, w ciasnych, dusznych korytarzach, w tych miejscach, które opuszczała z bólem głowy, przekonała się, że inność nie jest czymś, co trzeba przemilczeć, udać, że jej nie widać.
Jesteśmy inni, jesteśmy interesujący.
P.S. A w związku z powyższym proszę nie nadinterpretować faktu, że Jarecka ma taką podkładkę pod stopkę maszyny do szycia ;)
Jarecka i Trójka szybkim krokiem przemierzają gęstniejące przestrzenie; Trójka chce siusiu.
Na przyrządzie do pomiaru ilości spalonych kalorii ćwiczy może dziesięcioletni chłopiec. Na jego widok Trójka aż się zatrzymuje.
-Ale murzyn!!!- wykrzykuje.
-Ćśśśś...- Jarecka przyśpiesza kroku- nie tak głośno...
W drodze do toalety tłumaczy mętnie, że to niegrzecznie tak zwracać na kogoś uwagę, że to może być dla tego kogoś nieprzyjemne, bla bla bla, a pamiętasz TITIEGO? On nie lubił, jak ktoś mu się przyglądał. I tak Jarecka nawija i ględzi a w niższych warstwach świadomości już narasta to pytanie- "właściwie, dlaczego tak zareagowałam? Co było niestosownego w zachowaniu mojego dziecka?"
Chłopiec różnił się od Trójki, bezspornie.
Trójka nieczęsto widuje ciemnoskórych ludzi. W szkole Jaśnie Panicza jest jeden taki chłopiec ale jego skóra jest ledwie brązowa, nie czarna.
Trójka nie ma pojęcia, że słowo "murzyn" ma pejoratywne konotacje, że nazwanie kogoś murzynem jest niepoprawne politycznie. Nie zna stereotypów, rasistowskich dowcipów, nie wie nic o niewolnictwie, apartheidzie. Ona zna na pamięć "Murzynka Bambo", sympatycznego bohatera Tuwima, a Bambo "czarną ma skórę", jak chłopiec, którego przed chwilą zobaczyła.
Jarecką wychowano tak, by nie przyglądała się z zaciekawieniem inności, by starała się tych różnic nie dostrzegać, a właściwie- by nie dać po sobie poznać, że je dostrzega. Wszystko w imię szacunku dla innych, dla ich uczuć, w imię dyskrecji. A więc nie wolno przyglądać się inwalidom, to nieładnie, nie wolno wypytywać o rodzinę, bo a nuż niekompletna i komuś będzie przykro. Delikatność, dyskrecja, tolerancja.
Gdy Jaśnie Panicz rozpoczął pierwszą klasę, Jareccy zamieszkiwali na Zaogoniu ledwie trzy miesiące a Czwórka od miesiąca leżała na noworodkowym OIOM-ie. Jarecka codziennie odwoziła syna do szkoły, codziennie go stamtąd odbierała. Zaczęła rozpoznawać niektórych rodziców jaśniepańskich kolegów, witać się z nimi, rozmawiać. Ale gdy po Nowym Roku pojawiła się w szkole z noworodkiem (bo dokładnie tak wyglądała pięciomiesięczna Czwórka) nikt się nie zdziwił, choć nikt nie widział Jareckiej w ciąży. Minął dzień, tydzień, kilka tygodni, nikt o nic nie zapytał. Całkiem możliwe, że wszyscy wiedzieli, że Jareccy mają wcześniaka, jak to w małej miejscowości- więc dlaczego nikt nie powiedział: "nareszcie! Jak to dobrze, że już jest w domu!"?
Albo gdy Jarecka przyszła do szkoły z siniakiem na pół twarzy i opuchlizną- nikt nie zapytał "co ci się stało?". A Jarecka chciała powiedzieć że nie, nie spadła po pijanemu ze schodów, nie, mąż jej nie bije. Tylko jedna mama, cyganka (o,o, znów to niepoprawne politycznie słowo!), przyglądała jej się z takim współczuciem i empatią, że Jareckiej było z dnia na dzień coraz gorzej, bo zdało jej się, że wszyscy i tak wiedzą swoje, a to, co naprawdę spotkało Jarecką nikogo nie interesuje.
Gdy Czwórka wróciła ze szpitala i zaczął się maraton po poradniach specjalistycznych, Jarecka nagle "zobaczyła" matki chorych dzieci. Dzieci przypiętych do wózków, niemówiących albo przeciwnie- krzyczących, dziwnie małych, dziwnie dużych, dziwnie się poruszających. Wtedy przestała się bać/wstydzić pytać:"co się stało? Dlaczego? Co to za choroba? Czy to od urodzenia?", i najważniejsze: "jak z tym wygląda wasze życie?"
Nikt nie zrugał Jareckiej za wścibstwo. Na każde swoje pytanie doczekała się odpowiedzi, szczerej, wyczerpującej i wyraźnie przynoszącej ulgę mówiącym. Bo sama Jarecka też chętnie mówiła o tym, co ją spotkało i w tych kolejkach pod drzwiami gabinetów, w ciasnych, dusznych korytarzach, w tych miejscach, które opuszczała z bólem głowy, przekonała się, że inność nie jest czymś, co trzeba przemilczeć, udać, że jej nie widać.
Jesteśmy inni, jesteśmy interesujący.
P.S. A w związku z powyższym proszę nie nadinterpretować faktu, że Jarecka ma taką podkładkę pod stopkę maszyny do szycia ;)
Etykiety:
Jarecka w zadumie
5.07.2013
Literkowy dzień
Zaczęło się od początku, czyli od A.
Jarecka taką miała fantazję, żeby zrobić coś szybko i do końca, bo z pledami to jeszcze trochę zejdzie...
Uszyła sobie tedy literkę, A. Według TEGO TUTORIALU.
No i zaraz zachciało jej się więcej. Wymyśliła, że uszyje pierwsze litery imion Jareckich, co natychmiast wydało jej się nudne, jako że połowa rodziny nosi imiona na m. Jareckich podejrzewa się o jakąś zmowę w tej kwestii- nic podobnego, to przypadek!
Zgoda, najtrudniejsze są litery z otworami, takie jak a, o, R- nie mówiąc o B!
Ale takie małe m też nie jest proste! Po przeszyciu, zanim odwróci się je na prawą stronę, ważne by je odpowiednio ponacinać na łukach i w miejscach, gdzie literka jest wcięta.O, jak na tym schemacie (uwaga, nie poprzecinać szwów!):
(A zresztą, o wiele lepiej wyjaśni to TEN TUTORIAL, także to, jak wszyć wstążeczki-wieszaczki.)
Linia ciągła to maszynowy szew.
Linią przerywaną zaznaczone jest miejsce, które należy zostawić nieprzeszyte-przez ten otwór wywróci się literkę na prawą stronę, wypcha i zszyje ręcznie. Poniżej dwa m- to wyżej nie nacięte, niżej ponacinane.
Widać różnicę? To u góry marszczy się i zwija, niżej- dużo lepiej.
-A zrobisz r?- zapytał Jaśnie Panicz po trzech m i dwóch j.
Jarecka trochę się zdziwiła, bo nie przyszedł jej do głowy nikt, kto w szeroko rozumianej rodzinie Jareckiej nosiłby imię na r.
-R jak rodzina- wyjaśnił Jaśnie Panicz.
Et voila:
A potem ruszyła radosna produkcja (i zda się Jareckiej, że takie literki to świetna wprawka do prawdziwego szycia).
Dobrej nocy życzy
P.S. Na ile sposobów można się bawić uszytymi literkami- to przerasta wyobraźnię dorosłego. A na koniec dnia można się do takiej literki (koniecznie swojej własnej!) przytulić i śnić sny na m, albo j :)
Etykiety:
szycie
4.07.2013
Jeszcze o recyklingu i jeszcze o torbach na lato
Oto, jakie torebki Mama CałkiemInna sprawiła swoim wnuczkom:
Torebki zrobione są z reklamówek, takich śmieciowych toreb, co to je dają do zakupów. A ponieważ biodegradacja się tego nie ima, potem się te wory walają gdzie popadnie. Ale nie u Mamy CałkiemInnej!
Mama CałkiemInna tnie je pieczołowicie na paski szerokości około 3cm i związuje w jedną długą taśmę, którą zwija w kłębek. Przy okazji starannie formuje kokardki na węzełkach. Następnie druty w dłoń(nr 5) i dalej już zwykłe sztrykowanie. W trakcie roboty foliowa nić zwija się, jak widać na zdjęciu, ale kokardki trwają niewzruszone i dają niesamowity efekt puszystości.
Czyż nie piękne?
Torebki zrobione są z reklamówek, takich śmieciowych toreb, co to je dają do zakupów. A ponieważ biodegradacja się tego nie ima, potem się te wory walają gdzie popadnie. Ale nie u Mamy CałkiemInnej!
Mama CałkiemInna tnie je pieczołowicie na paski szerokości około 3cm i związuje w jedną długą taśmę, którą zwija w kłębek. Przy okazji starannie formuje kokardki na węzełkach. Następnie druty w dłoń(nr 5) i dalej już zwykłe sztrykowanie. W trakcie roboty foliowa nić zwija się, jak widać na zdjęciu, ale kokardki trwają niewzruszone i dają niesamowity efekt puszystości.
Czyż nie piękne?
Etykiety:
ubrania hand made
2.07.2013
Co latem produkuje Maszyna Do Utylizacji Kłębuszków
Kanikuła, kanikuła...
Na balkonie powstaje kocyk dla... no, dla dziecka Jareckich, co to się go spodziewają.
Nawet płeć już znają. Jarecka oswoiwszy się z tą wiedzą radośnie produkuje pledzik w barwach gołębich.
Radośnie, bo odkryła włóczkę Yarn Art Jeans, mieszankę bawełny z akrylem i na razie rozstaje się z czystą bawełną, bo się namacać nie może tej nowej włóczki; genialna, miła, mięciutka, samo się robi, po prostu!
A jak już się Jareckiej znudzi ta gołębia robota (wzór podpatrzony TUTAJ), robi pled dla starszych, choć wciąż się nie może zdecydować, czy oznacza to starsze dzieci, czy dorosłych. Obecnie pled ma wymiary 140(ten wymiar już się nie zmieni) x110cm. Brzegi mają być docelowo wykończone pomponikami, ale czy Jarecka zdoła zrobić 40 pomponików to nie wie, zresztą; kto to wie, co jej do głowy po drodze przyjdzie.
Na ten przykład, pled miał być w morskich błękitach i zieleni, tu i ówdzie z błyskiem cytryny-
No a jak już się Jareckiej znudzą te wielkie roboty, walnie sobie berecik na karafkę, coby jej muchy do kompotu nie właziły (że co, że Jarecka kompotów nie pija? A co to ma do rzeczy?)
A potem się relaksuje.
I dla odmiany bierze się za pracę zawodową. :)
Na balkonie powstaje kocyk dla... no, dla dziecka Jareckich, co to się go spodziewają.
Nawet płeć już znają. Jarecka oswoiwszy się z tą wiedzą radośnie produkuje pledzik w barwach gołębich.
Radośnie, bo odkryła włóczkę Yarn Art Jeans, mieszankę bawełny z akrylem i na razie rozstaje się z czystą bawełną, bo się namacać nie może tej nowej włóczki; genialna, miła, mięciutka, samo się robi, po prostu!
A jak już się Jareckiej znudzi ta gołębia robota (wzór podpatrzony TUTAJ), robi pled dla starszych, choć wciąż się nie może zdecydować, czy oznacza to starsze dzieci, czy dorosłych. Obecnie pled ma wymiary 140(ten wymiar już się nie zmieni) x110cm. Brzegi mają być docelowo wykończone pomponikami, ale czy Jarecka zdoła zrobić 40 pomponików to nie wie, zresztą; kto to wie, co jej do głowy po drodze przyjdzie.
Na ten przykład, pled miał być w morskich błękitach i zieleni, tu i ówdzie z błyskiem cytryny-
-ale się w Jareckiej odezwała wewnętrzna papuga i o!
No a jak już się Jareckiej znudzą te wielkie roboty, walnie sobie berecik na karafkę, coby jej muchy do kompotu nie właziły (że co, że Jarecka kompotów nie pija? A co to ma do rzeczy?)
A potem się relaksuje.
I dla odmiany bierze się za pracę zawodową. :)
Etykiety:
szydełko
1.07.2013
Jeden taki dzień
Jest taki dzień, jeden w roku, gdy Jarecka budzi się niczym bohater "Dnia Świra", z zestawem tajemnych słów na ustach.
Jak to będzie? Jak to możliwe? Jak to wytrzymam???
Całe. Dwa. Miesiące. Od rana. Do nocy. Dzień w dzień.
Z WSZYSTKIMI DZIEĆMI!
I cóż więcej powiedzieć, Drogi Czytelniku?
W tych dniach chaosu, które nastaną, będzie się ta kobieta miotać rozpaczliwie, rozdzielać zadania, sporządzać grafiki, organizować dziatwie jakieś quasi atrakcje, a w swoim czasie będzie w pocie czoła pakować, planować i zżymać się, zawsze, na wszystko, na wszelki wypadek, na zapas, a jakże!
A potem, znów w domu, będzie prać, prać, prać, sprzątać, zmieniać, kupować, szykować... odpoczywać...
Odpoczywać...
I właśnie gdy zacznie odpoczywać, zbudzi się tego dnia, jednego w roku, z zestawem tajemnych słów na ustach.
Jak to będzie? Jak to możliwe? Jak to wytrzymam???
Szkoła. Przedszkole. Wyprawki. Zebrania. Lekcje. Treningi. Zajęcia dodatkowe.
Od rana do nocy, dzień w dzień.
UDANYCH WAKACJI, RODZICE!
Jak to będzie? Jak to możliwe? Jak to wytrzymam???
Całe. Dwa. Miesiące. Od rana. Do nocy. Dzień w dzień.
Z WSZYSTKIMI DZIEĆMI!
I cóż więcej powiedzieć, Drogi Czytelniku?
W tych dniach chaosu, które nastaną, będzie się ta kobieta miotać rozpaczliwie, rozdzielać zadania, sporządzać grafiki, organizować dziatwie jakieś quasi atrakcje, a w swoim czasie będzie w pocie czoła pakować, planować i zżymać się, zawsze, na wszystko, na wszelki wypadek, na zapas, a jakże!
A potem, znów w domu, będzie prać, prać, prać, sprzątać, zmieniać, kupować, szykować... odpoczywać...
Odpoczywać...
I właśnie gdy zacznie odpoczywać, zbudzi się tego dnia, jednego w roku, z zestawem tajemnych słów na ustach.
Jak to będzie? Jak to możliwe? Jak to wytrzymam???
Szkoła. Przedszkole. Wyprawki. Zebrania. Lekcje. Treningi. Zajęcia dodatkowe.
Od rana do nocy, dzień w dzień.
UDANYCH WAKACJI, RODZICE!
Etykiety:
Jarecka w zadumie
Subskrybuj:
Posty (Atom)