O, ten:
Jaśnie Panicz, który przeczytał całą książkę w dwa dni, był zachwycony!
Jarecka jest mniej.
Od razu też musi się wytłumaczyć z deklarowanego uznania dla Talki. Całe lata temu, Leszek Talko wraz ze swoją żoną pisali felietony dla jakiegoś weekendowego magazynu jakiegoś dziennika, z programem tv...(Jarecka nieśmiało obstawia Super Express, ale głowy nie da). Z tych felietonów zamieszczanych na ostatniej stronie chichrała się i kwiczała jak kto głupi! Bohaterami byli- opowiadający, czyli w domniemaniu sam Talko, Najlepsza z Żon, Kazik, Narzeczona Kazika, i kto jeszcze Jarecka nie pamięta, pamięta za to celne puenty, inteligenty dowcip i to, jak się przy tej lekturze dobrze bawiła.
Podobnie bawiły ją felietony Talki w "Dziecku", ale te miała okazje czytać rzadziej, bo nie znosi tych "Dziecek" i dzieckopodobnych (i już, już ma ochotę Jarecka popłynąć w kierunku dzieckopodobnych na fali niechęci, ale się powstrzyma. Tym razem.).
Pitu i Kudłata... Dla Jareckiej wygląda to tak: wydawnictwo chcąc zarobić na talencie Leszka Talki zleciło mu napisanie czegoś takiego a takiego, rozdziały takie a takie (jeśli idzie o rozmiary) i biedny Talko wydłuża te swoje historie na siłę, bijąc dialogową pianę i wychodzi z tego całość może i zabawna ale wodnista. Tak się właśnie Jareckiej kojarzy- jak litr herbaty z jednej saszetki. Gdybyż zajmujący dziesięć stron rozdział skondensować do czterech- byłoby po talkowskiemu genialnie.
Gdyby nie to, że...
Bohaterami są siedmiolatek i sześciolatka. To, że na każdej stronie pada słowo "wariatka", to już Jarecka przeżyje. Dzieci Jareckiej pewnie wcześniej to słowo znały, ale nie używały (przynajmniej w domu); teraz na pewno zaczną, po tylu powtórzeniach inaczej niepodobna. Ale "suka"? I nie chodziło bynajmniej o panią pies! "Burdel"?
Jareckiej co i rusz jakieś słowo stawało w gardle jak ość, "sukę" jeszcze udało się przełknąć niezauważenie, ale milczenie w miejsce "burdelu" już wydało się potomstwu podejrzane i trzeba było przeczytać i wytłumaczyć.
Trzeba przyznać jednak, że od początku do końca czuje się, że autor ma własne dzieci, i że spędza z nimi czas, bo opisywane sytuacje z pewnością mają miejsce w każdym polskim domu, gdzie jest przynajmniej dwójka dziatek. Jarecka raz po raz przerywała opisy poczynań rodzeństwa, żeby zakrzyknąć: "to zupełnie tak jak wy!"
I to jest cenna rzecz, i nieczęsta, a taką Jarecką niełatwo oszukać i jak ktoś pisze o dzieciach znając je tylko z literatury (albo z dzieckopodobnych!), to ona to wyczuje jak pies, albo i nawet ta... hm, mniejsza o to.
A na koniec Jarecka przyznaje, że słusznie opatrzono książkę etykietą "dla fanów Mikołajka".
Fani Mikołajka pozostaną fanami Mikołajka TYM BARDZIEJ.
A w jakim kontekście pada ten "burdel"? Bo moje dzieci tak mówią, ponieważ ja tak mówiłam, poniewaz tak się mówilo w moim domu na bałagan. Od dzieciństwa mowiłam "Ależ masz burdel w tym pokoju" mając na myśli nieopisany balagan (nawet teraz prawie napisałam "nieopisany burdel"), inne (wcale nie główne w moim osobistym odbiorze) znaczenie tego slowa poznałam duuuużo później, gdy bylam dorosła, i żadnego szoku nie doznalam, po prostu "burdel-balagan" i "burdel-dom publiczny" funkcjonują sobie w moim umysle niezależnie jako dwie kompletnie nie związane ze sobą rzeczy.
OdpowiedzUsuńJa bym nie przełknęla "suki"...
U mnie mówiło się (i mówi) bajzel :)
UsuńBurdel ma dla mnie jednoznaczne konotacje, choć nie pienię się, jeżeli ktoś tak powie przy mnie we wspomnianym przez Ciebie kontekście. Ale to, że się tak mówi po domach nie znaczy, że trzeba też w książkach dla dzieci, tak uważam.
A z tą suką nieprecyzyjnie się wyraziłam, fakt- to, że ją "przełknęłam", oznacza tylko, że w porę udało mi się to słowo wyłapać i przemilczeć, "burdel" się przeczytał... "Zabiję tę sukę!"- krzyczała matka Pitu grając na konsoli...
Brrrr...
"Faktyko", "zabije te suke" w ksiazce dla dzieci nie za bardzo mi pasuje. Zastanawiam sie, czy autor tak czesto uzywa tego slowa jak ja... "burdelu" wlasnie. Burdel bowiem panowal w moim domu (wedlug rodzica plci zenskiej) non-stop, a konkretniej w tam, gdzie sie obrocilam ja i moje rodzenstwo, i smialo byl po imieniu nazywany. Ale rozumiem Twoj niesmak, bo to co dla jednych jest normalne (np. "czys ty ocipial?" po prostu znaczy w moich rewirach ojczystych "czys ty zglupial") dla innych jest obrazliwe (tak jak dla mojej kolezanki z roku, a z olsztynskiego byla). Do dzis pamietam jak kiedys nie wytrzymal i zwrocila mi uwage, ze nie wypada mi TAK sie wyrazac. W jej domu "ocipiec" kojarzylo sie tylko z jednym (na literke "c") i o innych znaczeniach nie bylo mowy.
OdpowiedzUsuńDroga Autorko blogu deszczowego. Zajrzałam tu niedawno - trafiłam akurat na deklarację talentu Talków i pokiwałam głową. Ja nie przepadam za - modnym teraz chwytem marketingowym - podpinaniem się pod zdolniejszych autorów, żeby się sprzedać. Książki Talki PODPINAJĄ SIĘ GRAFICZNIE pod cykl Mikołajkowy, stara się wydawać je w tym samym rozmiarze książki jak Francuz. I tyle jeśli chodzi o podobieństwa. Nawet się nie umywa do Mikołajków! To zwykłe podpinanie się pod czyjś sukces.
OdpowiedzUsuńA przy okazji mogę Ci dookreślić: felietony pojawiały się w dodatku do Gazety Wyborczej. Też czytałam jako luźny przerywnik, myśląc sobie, że muszą mieć Talkowie niezłe wejście do GW, bo piszą jak napisać może prawie każdy. Byłam w szoku, że te luźne felietoniki autorzy postanowili potraktować poważnie, rzucić pracę dziennikarską i zająć się pisaniem.....hmmmm, absolutnie nie mieli, moim zdaniem, do takiego czynu podstaw. No ale jak się ma znajomości. Tak więc podzielam Twoje rozczarowanie książką. A już oszukiwanie, że to jest Mikołajkopodobne, to skandal i wprowadzanie w błąd czytelników!
W Stanach pewnie ktoś wytoczyłby im proces :))) u nas można bezkarnie pisać co się chce, plagiatować, podpinać się. Ani lekkie, ani zgrabne, ani pisane z pozycji dziecka - Talko nie rozumie nawet oryginału, pod który się podpina.
Jeśli chcesz coś Mikołajkopodobne, to poczytajcie sobie rodzinnie 4 powieści Jeana-Philippe'a Arrou-Vignoda, w polskim wydaniu zespolone w jedną grubą księgę pt. "Jaśki". Aczkolwiek on wcale się nie podpina pod Mikołajka (he,he,he, nie musi, jest oryginalny, ma coś do powiedzenia, w przeciwieństwie do Talków, którzy tylko chcą się wygadać i zarobić na tym), tylko opisuje własne dzieciństwo - ale klimat subtelnie przynosi nam na myśl Mikołajka, jest to tak samo urocze.
Droga Noemi!
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło gościć Cię tutaj. Zacznę od końca :) :
Nie szukam lektur mikołajkopodobnych. Szukam książek ciekawych, oryginalnych, dla dzieci- ciepłych, dowcipnych i pięknych.
Również "Pitu..." nie kupiłam ze względu na mikolajkopodobną szatę graficzną- wydaje mi sie, że jasno to podkreśliłam.
Naprawdę uważam Talkę za utalentowanego, choć co on z tym talentem robi- jego sprawa, ja więcej nie zamierzam sprawdzać. Możliwe, że felietony w GW nie były tak dobre jak mi się zdaje- miałam wtedy naście lat.
Jestem niemal pewna, o czym pisałam, że taki Talko pisze co mu każą bo dobrze mu za to płacą- ot,co! Kto by nie chciał? Parę lat temu popełniłam pewien projekt graficzny. Tyle razy kazano mi go poprawiać i wyszło takie obrzydlistwo, że nie przyznam się co to i gdzie to można zobaczyć ( a jeszcze można). Kto na tej podstawie może się wypowiedzieć o moim talencie? Przecież tam już nic z mojego zamysłu nie zostało! Ale za projekt zapłacili... Tak to działa. Boleję- jak sądzę- na równi z Tobą, że piszą dla nas nie ci, co mają talent, ale ci, którzy potrafią spełnić wymogi wydawnictw nakierowanych na zysk. Dlatego chętnie sięgam po stare książki.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńDroga Mileno,
OdpowiedzUsuńRozumiem, że jesteś wtajemniczona w ten nieszczęsny projekt ale pewnie zauważyłaś, że z premedytacją o nim nie pisałam i nie chciałabym go ujawniać, dlatego byłam zmuszona usunąć Twój komentarz ;) ale żałuję, że nie ukaże się ta część Twojego komentarza, która nie dotyczyła mojego życia prywatnego.
No wreszcie zagrzmiało na blogu... Wrrr
OdpowiedzUsuńPieknie! Nie tylko Mistrz slowa, szydelka i olowka, to jeszcze asertywnosc kategorii najwyzszej.
UsuńAbsolutne poczucie bezpieczenstwa z Deszczowym Domem.
marielle