Piątek skończył dwa miesiące i przygląda się światu szeroko otwartymi oczyma, a jego oczy są ciemne.
Drogą eliminacji dowiedziono również, że jego śniada cera to nie kwestia specyficznego umaszczenia noworodków ani żółtaczki.
Takiego właśnie typa brakowało Jareckim!
Angelinę Jolie ściska z zazdrości, że niepozorne Jareckie nie jeżdżąc po świecie w poszukiwaniu egzotycznych sierotek dorobili się takiej kolekcji!
Jaśnie Panicz od urodzenia uchodzi za podobnego do matki. Zdaniem Jareckiej opinia ta dowodzi, ze istnieje coś takiego jak zbiorowa halucynacja; jak można było dopatrzeć się rysów Jareckiej w buzi okrągłej i ślicznej?
Wygląd Dwójki też nie zaskoczył rodziny - córusia tatusia, szczególnie zaś duplikat siostry Jareckiego, Szwagierki.
A Trójka?...
- Ona jest podobna do syna mojego brata - stwierdził Padre Carlos. Na dowód zaprezentował w telefonie komórkowym zdjęcie bratanka. Chłopiec wyglądał jak najbardziej naturalnie w towarzystwie swoich luzofońskich południowoamerykańskich przybranych rodziców i rzeczywiście był podobny do Trójki.
- U was wszystkie dzieci rodzą się takie kudłate? - zapytała Jarecka.
- Kudłate? - zdziwił się Padre - co to znaczy? Grube?
Wuj Henryk poszedł o krok dalej.
- Carlos! - zakrzyknął - jaka ona do Ciebie podobna!
Śniada, kudłata (i gruba) Trójka co prawda szybko przestała przypominać Carlosowi bratanka ("On już teraz wygląda jak prawdziwy Murzyn"), do dziś jednak nie jest podobna do żadnego z rodziców.
- Na twoim miejscu byłabym zaniepokojona - przyznaje Jarecka. Jarecki jest spokojny. Mama CałkiemInna wyszperała dla niego zdjęcie tajemniczej ciotki Tekli, na oko dońskiej Kozaczki. Na dowód, że takie okazy się w tej rodzinie zdarzają.
- Cały Jarecki! - zakrzyknęła pani pediatra na widok Piątka - u was tylko Czwórka taka... inna...
- U niej te cechy wcześniacze trochę... - zaczęła niepewnie Jarecka.
- Tak! - przerwała żarliwie pani doktor - one są u niej bardzo widoczne! Bardzo!
Jarecka się żachnęła, ale tylko tak w środku, bo tę panią doktor niezwykle lubi.
Potem w domu przyglądała się Czwórce skaczącej w rytm przebojów w Jaka to melodia i zgodziła się z Jareckim, że ona taka niepodobna, że nawet dłonie ma inne - i coś jak niepokój nawet odczuła Jarecka, bo podmienić Czwórkę w inkubatorze to byłaby doprawdy bułka z masłem.
Pomiędzy sobą dzieci Jareckie nie wykazują żadnego fizycznego podobieństwa. Nie to, co Jarecka i jej siostra Mirecka - jak Jarecka odwiedza Mirecką, sąsiedzi Mireckich się Jareckiej kłaniają i ani podejrzewają, że to obca baba. A jakby mało było tego, że podobne, działa między nimi jakaś telepatia.
- Byłam u fryzjera - mówi Jarecka Mireckiej przez telefon.
- Ja też - mówi Mirecka - jak się obcięłaś?
- A, tak, krótko z przodu, długo z tyłu.
- Ja tak samo. I kolor sobie zrobiłam jaśniejszy niż zwykle.
- Ja też, już miałam dość tamtego.
I tak dalej w tę mańkę.
A w ogóle Jarecka przypomina Tatę CałkiemInnego.
Tata CałkiemInny zaś był łudząco podobny do swojego starszego brata, zwanego przez siostry CałkiemInne Stryjkiem Diabłem.
Zwanego tak nie przez wzgląd na jego diaboliczną naturę, bynajmniej.
(W kuluarach trwa spór - Wszechwiedzący Narrator rad jest z puenty, Jarecka nie bardzo. I nie tylko o to się spierają. Wszechwiedzący Narrator odmawia współpracy, bo wprawia go w zażenowanie udział w konkursie na Blog Roku. Jarecka, jak wiadomo, nie zna co to wstyd - KLIK - i staje w szranki z sześcioma setkami blogów w kategorii "Ja i moje życie"
UWAGA! - dodatkowej pikanterii sprawie dodaje fakt, że jurorką w kategorii jest Perfekcyjna Pani Domu! Masz pojęcie, Czytelniku? Jarecka kontra Perfekcyjna Pani Domu???
Tylko w Was zresztą Jareckiej nadzieja na spotkanie tych zawodniczek. Jarecka nie ma konta na fb, tym najlepszym z narzędzi propagandy, nie pozwoli także promować sprawy Jareckiemu. Przecież absolutnie wszyscy bohaterowie Deszczowego Domu mają swoje odpowiedniki w rzeczywistości i nie wszyscy muszą być tym zachwyceni, czyż nie?...
Głosować można wysyłając sms A01104 na nr 7122
Koszt - jakieś złoty dwadzieścia, która to suma zasili hospicjum dla osieroconych dzieci, szczegóły po kliknięciu w ikonkę Bloga Roku na bocznym pasku
I tyle. Wszechwiedzący Narrator chowa głowę w piasek, Jarecka układa listę pytań do pani Małgorzaty)
31.01.2014
W głowie się nie mieści, czyli sprzątanie poczekalni
Pewnie trudno w to uwierzyć, ale poczekalnia Deszczowego Domu pęka w szwach.
Tu kilka zdjęć, tu parę słów, cytat potomstwa ku pamięci.
Każdy sobie może sprawdzić u siebie - im więcej jest do zrobienia i im więcej się robi (bo to przecież nie zawsze idzie w parze), tym intensywniej trzeba się resetować, tym więcej rzeczy powstaje tylko dla higieny psychicznej.
Wot, poduszka.
Z pociętych starych ubrań (wywóz śmieci kosztuje, Czesiuniowie w kominku nie spalą, trzeba sobie jakoś radzić;)) i bawełnianych włóczek.
Tak naprawdę miał to być chodniczek do łazienki ale gdy jasnym się stało, że się wybrzusza, Jareckiej zamarzyła się nowa recyklingowa torba na zakupy. Ale jakaś dziwnie wielka zapowiadała się ta torba, Jarecka uznała, że tyle zakupów nie uniesie, bo i materia sama w sobie nielekka.
A więc poduszka!
Dobrze się złożyło, bo akurat kończy się w Art-Piaskownicy poduszkowe wyzwanie.
A że wiosna idzie, i pora by przewietrzyć poczekalnię, proszę się nie zdziwić, jeśli nie będzie to dziś ostatni post...
A maszyna woła: szyć! Dzieci wołają: jeść!
A Jarecka idzie poleżeć w wannie (pełnej wody) i poukładać sobie w głowie od czego by tu zacząć.
Etykiety:
szydełko
29.01.2014
Żmija znów kąsa, Jarecka się nie daje
Z samego rana Jarecka jest w doskonałym humorze.
Stoi oparta o kuchenny blat z kubkiem kawy (banał, tak, ale to prawda!), dzieci przy stole jedzą śniadanie.
Wzrok Jareckiej raz po raz wędruje w kierunku salonu, gdzie na stole stoi nowa, piękna maszyna do szycia.
To nastraja Jarecką dobrze na cały ledwie rozpoczęty dzień, do tego stopnia, że - rzecz niezwykła - nabiera ochoty na pogawędkę.
- Fajną mam maszynę, nie? - zagaja.
Jaśnie Panicz nie podejmuje tematu, żuje.
- Ty też będziesz mógł się nauczyć szyć jak będziesz chciał.
Ani kamienna twarz, ani obojętny ton głosu; nic nie zdradzało drwiny, która przeszyła serce Jareckiej na słowa syna. Wszystko wypomni, żmija wychowana na własnej piersi.
- I będę łamał igły i przeszywał sobie palce?
...
Piątek spał cztery godziny i oprócz prasowania Jarecka zdążyła się trochę pobawić.
W nagrodę za współpracę został więc obdarowany wkładką do łóżeczka, coby sobie łebka o szczebelki nie obijał.
Żadnym palcom i igłom nie stała się krzywda.
PS. Wybaczą Państwo przekombinowane zdjęcia, ale Jarecka nie chciała czekać do rana, żeby podzielić się swoją radością :)
Etykiety:
szycie,
Życie rodzinne
28.01.2014
Zadbaj o stawy, czyli zimowy biżut
Co tu dużo mówić. Zimowy biżut zdobi i grzeje nadgarstki :)
Instrukcja wykonania plecionki TU.
Gruba bransoleta podpatrzona w sieci i odgapiona bez wzoru :) Trochę zużyta, bo naprawdę nieźle grzeje :)
Etykiety:
druty
26.01.2014
Rozliczenia noworoczne
Patrzcie Państwo, nagle zrobił się koniec stycznia!
Niby już późno na rozliczenia z zeszłorocznych postanowień i powzięcie nowych.
Deszczowy Dom bywa jednak okresowo wyjęty spod czasu i oto Jarecka popada w zadumę nad tym co się chce, co może a co naprawdę się zdarza. (w nawiązaniu do - KLIK)
W najbardziej fantastycznych rojeniach nie przyszłoby jej rok temu do głowy, że Nowy Rok 2014 powita z Nowym Człowiekiem, znaczy się Piątkiem.
Oraz, że będzie tym faktem uszczęśliwiona i daleka od myśli samobójczych.
Ale spójrzmy, co tam sobie roiła Jarecka rok temu, uśmiejmy się, mili Czytelnicy!
-Jarecka NIE POSTANAWIA schudnąć (bo zdaje się, że tego zazwyczaj dotyczą noworoczne plany).
No i nie schudła! Ach, więc warto postanawiać, warto uparcie dążyć do celu! Nawet przytyła. Ile, dokładnie nie wiadomo. Przestała się ważyć, gdy zobaczyła, że przybyło jej 20 kg. Dzięki temu lato 2013 było pierwszym od kilku lat beztroskim latem kiedy to nie wstydziła się nosić topów na ramiączkach i głębszych dekoltów. Obraz Jareckiej w letniej odsłonie nie prowokował znajomych i nieznajomych, i wszystkich, którzy odczuli taką przemożną potrzebę, do pełnych troski zapytań o zdrowie, stan tarczycy, czy się Jarecka odchudza i jak długo jeszcze zamierza, i na co jej to, przecież już i tak wygląda STRASZNIE.
Gwoli uczciwości, po namyśle, dodać trzeba, ze jednak trochę schudła; znaczy się, nie do końca się z tym postanowieniem udało - po porodzie straciła jakieś 10 kg. Ale ponieważ nadal zostaje przynajmniej drugie tyle - zaliczone!
-NIE POSTANAWIA zadbać bardziej o formę fizyczną, zapisać się na zumby, pumby, pilatesy i siłownię. Albowiem Jarecka po prostu tego nie lubi! Nie bawi ją to! I niewygodnie jej w portkach do aerobiku.
Cjaaaa.... W tych portkach od aerobiku jest Jareckiej jeszcze bardziej niewygodnie niż było. Wie, bo mierzyła. Mierzyła, bo czytała, nie bez zainteresowania, ogłoszenia o zumbie w zaogońskiej szkole i aerobiku w parafialnej sali sportowej... Ostatecznie ma się tę wprawę w robieniu rzeczy, których się nie lubi i które nie widzą się zabawne.
-I nie postanawia w ogóle niczego, będzie jak dotąd mierzyć się z tym, czym ją życie zaskoczy, padać, wstawać, otrzepywać się i dalej brnąć DO PRZODU!
No i to ulubione Jareckiej postanowienie nadal pozostaje w mocy. To jest absolutnie niezawodne, stuprocentowo spełnialne postanowienie! Satysfakcja gwaratowana.
Jeszcze robiła Jarecka robótkowe plany.
Planowała zrobić sukienkę, o tę:
I zrobiła, jeszcze w lutym.
Wyszła w niej raz. Niestety, była już wówczas w drugim miesiącu ciąży, co nie przydało uroku kibici, bynajmniej. Na dodatek dzień był chłodny i deszczowy, w związku z czym nie udało się zdjąć sweterka i zaprezentować tego uroczego dekoltu na plecach, owego smaczku sukni.
Chciała jeszcze zrobić sobie torbę, taką:
Ale najzwyczajniej w świecie jej przeszło!
(W tym momencie Wszechwiedzący Narrator uznaje rok 2014 za ostatecznie na oścież otwarty, Jarecka zaś poprawia nową, już tegoroczną, sukienkę i oddala się ku sypialni, w której w subtelnym szumie suszarki do włosów przysypiają Jarecki wespół z Piątkiem.
Pozostałe dzieci już chrapią -
- a śnieg j...... d......ch.....psiakrew, pada.)
Etykiety:
Jarecka w zadumie
22.01.2014
Marczaki by Jarecka
Stali goście Deszczowego Domu pamiętają zapewne, że Piątek na okoliczność urodzin obdarowany został przez trzy wróżki Edytki ((Addicted to crafts) marczakami (KLIK).
Obuw swój Piątek obnosił dumnie jakieś sześć tygodni a potem wziął i wyrósł.
Oj, niedobrze, bo tu zima akurat!
Jarecka raz i drugi zagaiła u Edytek, że Piątek wyrósł, że marczaki się skurczyły, ale Edytki okazały się odporne na te grubymi nićmi szyte sugestie i zamiast wydziergać Piątkowi większą parę, obdarowały Jarecką... instrukcją jak wykonać marczaki ... :(
Cóż było robić.
Takie, psze Państwa, kowbojki.
Inspirowane sygnalizacją świetlną.
W pięknym kolorze, którego nie oddają powyższe zdjęcia.
Etykiety:
ubrania hand made
21.01.2014
Z najlepszymi życzeniami
Dziś urodziny Jareckiego.
W roli tortu - sernik dla leniwych kucharek, ulubione ciasto Jareckiego zwane w Deszczowym Domu sernikiem Grety (Grety? Jaka ona Greta?? - stroszy się wuj Henryk - to Małgośka!)
SERNIK GRETY
- 5 jaj
- 200g cukru
- kilogram dobrego, zmielonego twarogu
- 2 łyżeczki soku z cytryny
Spód:
- 200g ciastek Digestive
- 100g masła
Na 10 minut przed końcem pieczenia smarujemy wierzch ciasta masą:
- ok 150 -200 ml śmietany
- 1 łyżka cukru
Jeszcze tylko studzenie, chłodzenie w lodówce i jedzenie.
W Deszczowym Domu tym razem z polewą jagodową i białą czekoladą.
...
- Po wojnie UNRRA... Wiesz co to UNRRA? - upewnia się wuj Henryk.
Jarecka wie, ale odkąd wyszło na jaw, że nie wie kto zacz Gołubiew, wuj woli się upewnić.
- Dostawaliśmy z UNRRY jedzenie. Raz matka przyniosła taaaką szynkę w puszce - Henryk pokazuje jaką; jakieś trzydzieści centymetrów - otwiera ją, a ona z rodzynkami! Szynka z rodzynkami! NIECH ICH SZLAG TRAFI!!!
Etykiety:
Deszczowa kuchnia
18.01.2014
O tym, jak Jarecka bawiła się w Hitchcocka, czyli kino niepokoju, niekoniecznie moralnego
Dwa koszmary od zawsze towarzyszyły Jareckiej. A właściwie można by rzec, że jeden, bo zawsze chodziło tylko o to nie do wytrzymania uczucie przeciążenia.
I tak małej CałkiemInnej śniła się huśtawka unosząca ją na ogromne wysokości, zaś w dorosłym życiu towarzyszy Jareckiej sen o windzie osiągającej nieprawdopodobną prędkość - często w wyniku spadania, po prostu.
To straszne sny. Nie tak jak te, w których jakiś zbir gania ją po klatce schodowej. Wtedy wystarczy, że Jarecka pomyśli: zaraz, zaraz, przecież to tylko sen! I już hop!- zostawia zbira daleko w tyle.
To jedna rzecz -
- druga zaś jest taka: na studiach miała Jarecka przedmiot o nazwie "multimedia".
Temat pracy zaliczeniowej brzmiał: film na dowolny temat. Jarecka wzięła na warsztat huśtawki i windy. Film był pomyślany jako luźna zbieranka scen: ot, Jarecka na huśtawce typu konik filmowana przez Jareckiego siedzącego na drugim końcu huśtawki, Jarecka na zwykłej huśtawce, gapi się w obiektyw; kamera odjeżdża i okazuje się, że film był kręcony z dużej wysokości (a ściśle - z jedenastego piętra, z balkonu siostry CałkiemInnej). Perełką w koronie, elementem zaskoczenia, miała być ostatnia scena, w windzie. Kręcona z korytarza: drzwi windy otwierają się, a w środku - salon. Nakryty stół, Jarecka w stroju wieczorowym, szampan. Następnie drzwi zamykają się, the end.
Nakręcenie tej krótkiej, kilkunastosekundowej sceny wymagało poważnych przygotowań. Od koleżanki zajmującej się (jeszcze wtedy hobbystycznie) projektowaniem ciuchów Jarecka pożyczyła suknię - czarną, długą, z gołymi plecami (tzn. gołe plecy trzeba było mieć własne). Resztę potrzebnej scenografii, jak stół, zastawa, itp. zapewniali Szwagrostwo, bo to u nich całe przedsięwzięcie miało się odbyć.
Mamy więc sam środek ciemnej zimowej nocy, nowoczesny blok typu twierdza (strażnicy drzemiący w swoich kanciapach) i Jarecką w wieczorowym anturażu od czubka fryzury, przez makijaż, aż po czubki szpilek. W nerwowej ciszy Jarecki ze Szwagrem załadowali do windy stolik, na którym wylądował obrus, nakrycie, kubełek z winem udającym szampana i jakieś przystawki... Jarecki ustawił się z kamerą na wprost windy, Jarecka zajęła miejsce przy stole. Teraz należało już tylko zaczekać aż drzwi windy się zamkną i otworzą ponownie, który to właśnie moment miał być uwieczniony.
Drzwi elegancko się zasunęły, Jarecka przybrała wieczorowy uśmiech i chwyciła lampkę wina.
Jak surrealne są sny!
Drzwi zignorowały przycisk wciśnięty z zewnątrz przez Szwagra! Pudło windy drgnęło i Jarecka mogła już tylko bezradnie patrzeć, jak zielone, świetliste cyferki nieubłaganie zbliżają się do zera.
Tak prawdopodobnie wyglądała Jarecka owej nocy, gdy winda wezwana tajemniczą ręką sunęła w dół.
Na gołych plecach czuła chłodny powiew, w palcach kręciła nerwowo szklaną nóżkę lampki, tafla wina drżała. Było mało czasu, by przygotować sobie sensowną przemowę na tę chwilę, gdy na parterze zdumionemu człowiekowi winda objawi swe absurdalne wnętrze. Jarecką wstrząsał nerwowy chichot, świece płonęły, naczynia delikatnie dzwoniły wprawione w wibrację przez cicho płynący dźwig.
Pierwsze piętro.
Jarecka zagryzła uszminkowaną wargę.
Parter.
Drzwi zaczęły się rozsuwać, Jarecka zamarła.
Na parterze nie było nikogo.
Szybko nacisnęła przycisk z numerem cztery. W nieskończoność ciągnęła się ta chwila, gdy na wprost windy, w szklanych drzwiach odbijał się świetlisty prostokąt. W nim stół i świece, i zgarbiony kształt w czarnej sukni.
Film został zaprezentowany adiunktowi Kolanko w ramach zaliczenia semestru. Gdzie dziś jest kaseta z tym obrazem, Jarecka nie wie, nigdy potem go nie oglądała.
Nie ma nerwów na kino grozy.
(rysunek to część scenopisu, z epoki ;))
PS. Przeczytawszy powyższy post, Jarecki stwierdził że nic takiego nie pamięta! Następnie przekopał domowe archiwum i... jakimś cudem wiele lat temu udało się zapisać cyfrowo film oryginalnie zapisany na kasecie! Oto, kochani, kadr z wspomnianego filmu.:)))
I tak małej CałkiemInnej śniła się huśtawka unosząca ją na ogromne wysokości, zaś w dorosłym życiu towarzyszy Jareckiej sen o windzie osiągającej nieprawdopodobną prędkość - często w wyniku spadania, po prostu.
To straszne sny. Nie tak jak te, w których jakiś zbir gania ją po klatce schodowej. Wtedy wystarczy, że Jarecka pomyśli: zaraz, zaraz, przecież to tylko sen! I już hop!- zostawia zbira daleko w tyle.
To jedna rzecz -
- druga zaś jest taka: na studiach miała Jarecka przedmiot o nazwie "multimedia".
Temat pracy zaliczeniowej brzmiał: film na dowolny temat. Jarecka wzięła na warsztat huśtawki i windy. Film był pomyślany jako luźna zbieranka scen: ot, Jarecka na huśtawce typu konik filmowana przez Jareckiego siedzącego na drugim końcu huśtawki, Jarecka na zwykłej huśtawce, gapi się w obiektyw; kamera odjeżdża i okazuje się, że film był kręcony z dużej wysokości (a ściśle - z jedenastego piętra, z balkonu siostry CałkiemInnej). Perełką w koronie, elementem zaskoczenia, miała być ostatnia scena, w windzie. Kręcona z korytarza: drzwi windy otwierają się, a w środku - salon. Nakryty stół, Jarecka w stroju wieczorowym, szampan. Następnie drzwi zamykają się, the end.
Nakręcenie tej krótkiej, kilkunastosekundowej sceny wymagało poważnych przygotowań. Od koleżanki zajmującej się (jeszcze wtedy hobbystycznie) projektowaniem ciuchów Jarecka pożyczyła suknię - czarną, długą, z gołymi plecami (tzn. gołe plecy trzeba było mieć własne). Resztę potrzebnej scenografii, jak stół, zastawa, itp. zapewniali Szwagrostwo, bo to u nich całe przedsięwzięcie miało się odbyć.
Mamy więc sam środek ciemnej zimowej nocy, nowoczesny blok typu twierdza (strażnicy drzemiący w swoich kanciapach) i Jarecką w wieczorowym anturażu od czubka fryzury, przez makijaż, aż po czubki szpilek. W nerwowej ciszy Jarecki ze Szwagrem załadowali do windy stolik, na którym wylądował obrus, nakrycie, kubełek z winem udającym szampana i jakieś przystawki... Jarecki ustawił się z kamerą na wprost windy, Jarecka zajęła miejsce przy stole. Teraz należało już tylko zaczekać aż drzwi windy się zamkną i otworzą ponownie, który to właśnie moment miał być uwieczniony.
Drzwi elegancko się zasunęły, Jarecka przybrała wieczorowy uśmiech i chwyciła lampkę wina.
Jak surrealne są sny!
Drzwi zignorowały przycisk wciśnięty z zewnątrz przez Szwagra! Pudło windy drgnęło i Jarecka mogła już tylko bezradnie patrzeć, jak zielone, świetliste cyferki nieubłaganie zbliżają się do zera.
Tak prawdopodobnie wyglądała Jarecka owej nocy, gdy winda wezwana tajemniczą ręką sunęła w dół.
Na gołych plecach czuła chłodny powiew, w palcach kręciła nerwowo szklaną nóżkę lampki, tafla wina drżała. Było mało czasu, by przygotować sobie sensowną przemowę na tę chwilę, gdy na parterze zdumionemu człowiekowi winda objawi swe absurdalne wnętrze. Jarecką wstrząsał nerwowy chichot, świece płonęły, naczynia delikatnie dzwoniły wprawione w wibrację przez cicho płynący dźwig.
Pierwsze piętro.
Jarecka zagryzła uszminkowaną wargę.
Parter.
Drzwi zaczęły się rozsuwać, Jarecka zamarła.
Na parterze nie było nikogo.
Szybko nacisnęła przycisk z numerem cztery. W nieskończoność ciągnęła się ta chwila, gdy na wprost windy, w szklanych drzwiach odbijał się świetlisty prostokąt. W nim stół i świece, i zgarbiony kształt w czarnej sukni.
Film został zaprezentowany adiunktowi Kolanko w ramach zaliczenia semestru. Gdzie dziś jest kaseta z tym obrazem, Jarecka nie wie, nigdy potem go nie oglądała.
Nie ma nerwów na kino grozy.
(rysunek to część scenopisu, z epoki ;))
PS. Przeczytawszy powyższy post, Jarecki stwierdził że nic takiego nie pamięta! Następnie przekopał domowe archiwum i... jakimś cudem wiele lat temu udało się zapisać cyfrowo film oryginalnie zapisany na kasecie! Oto, kochani, kadr z wspomnianego filmu.:)))
Etykiety:
Jarecka w akcji,
rysunek
17.01.2014
Historia pewnego szydełka
Jarecka ma ulubione szydełko, z niebieskim uchwytem, nr 3,5.
Szydełko zaginęło ku rozpaczy właścicielki!
Jarecka przetrząsnęła wszystkie możliwe schowki - bez rezultatu. Następnie szukał Jarecki, któremu zazwyczaj udaje się znaleźć to, co Jarecka zgubi. Nie tym razem. Jarecka z żalem musiała odłożyć na bok zaczęte robótki...
Szydełko znalazło się nieoczekiwanie, w pudełku do którego zwykle się je odkłada i od którego Jarecka zaczęła swego czasu serię poszukiwań. Postanowiła zaradzić takim rozstaniom na przyszłość.
A ponieważ w blogosferze raz po raz trafiała na to "coś", poszła za ciosem i popełniła to - etui na szydełka.
(trochę jej pomógł TEN wskazany przez Sviloprejkę tutorial)
Szydełko zaginęło ku rozpaczy właścicielki!
Jarecka przetrząsnęła wszystkie możliwe schowki - bez rezultatu. Następnie szukał Jarecki, któremu zazwyczaj udaje się znaleźć to, co Jarecka zgubi. Nie tym razem. Jarecka z żalem musiała odłożyć na bok zaczęte robótki...
Szydełko znalazło się nieoczekiwanie, w pudełku do którego zwykle się je odkłada i od którego Jarecka zaczęła swego czasu serię poszukiwań. Postanowiła zaradzić takim rozstaniom na przyszłość.
A ponieważ w blogosferze raz po raz trafiała na to "coś", poszła za ciosem i popełniła to - etui na szydełka.
(trochę jej pomógł TEN wskazany przez Sviloprejkę tutorial)
Uporawszy się z szyciem, zadowolona Jarecka natychmiast wpakowała do przegródek wszystkie swoje szydełka, oprócz tego z niebieskim uchwytem, bo akurat gdzieś się zapodziało.
Teraz ma w planach uszycie większego organizera na swoje przydasie, ze specjalną kieszonką na etui na szydełka, żeby jej się nie zgubiło.
Jarecki tak jej poradził.
Etykiety:
szycie
15.01.2014
Dzień jak z Shirley Jackson
W poniedziałki rano budzę tylko Jaśnie Panicza i Trójkę, bo dzieci zawozi do szkoły moja sąsiadka, Kasia. Odkąd urodził się Piątek wzięła na siebie codzienne odwożenie dzieci do szkoły, co było bardzo miłe z jej strony. Wstałam o wpół do siódmej i popijając zrobione przez męża cappuccino robiłam kanapki na drugie śniadanie dla dzieci. Dla syna z serem i wędliną, dla córki z dżemem. Dołożyłam im do śniadaniówek po jabłku i poszłam budzić Trójkę, Jaśnie Panicza nie trzeba było budzić. Następnie podgrzałam mleko, zalałam nim płatki kukurydziane i poszłam do pokoju dziewczynek przygotować córce ubranie. Syn zapytał, czy może zjeść jeszcze kanapkę, więc zrobiłam mu jedną i zaparzyłam herbatę.
Po wyjściu dzieci wróciłam do łóżka i chciałam poczytać, ale obudził się Piątek. Przebrałam go, nakarmiłam i przez następny kwadrans czytałam.
Jarecka miała szczerą intencję, by w ten sposób opisać cały dzień, jednak spasowała, jak widać, tuż po ósmej rano.
Książka, którą czytała tego ranka to Poskramianie demonów Shirley Jackson, cała napisana w ten deseń.
Lektura ani przykra ani porywająca, lecz niezmiernie zdumiewająca. Czytając Jarecka nieustannie mełła w swoich szarawych zwojach znak zapytania obrastający z lewej strony pytaniem: jak...? Jak można napisać całą książkę (a nawet dwie!) z pozycji matki czworga dzieci ani razu nie okazując emocji? Nie wartościując, nie zdradzając się z własnymi opiniami, pozostając bezimienną i nie ujawniając nawet imienia męża? Jak to jest, że Słowianie najbanalniejszą czynność czyszczenia butów podniosą do rangi misterium, oblepią poezją, metaforami i odniesieniami do historii, filozofii, literatury i wszelkiej sztuki w ogóle, zaś Amerykanie piszą "wstałem, zrobiłem, wyszedłem". Taka Jarecka nie wie gdzie ironia, gdzie drugie dno, czy autor chciał powiedzieć coś ponad to, że wstał i wyszedł? W Poskramianiu demonów wątki zaczynają się i kończą znienacka, nieraz nie wyodrębnione nawet akapitem, nie mówiąc o puentowaniu wątków. Upływu czasu czytelnik domyśla się, bo narratorka raz po raz komunikuje, że np. Laurie miał wtedy dziewięć lat lub Laurie miał wtedy trzynaście lat.
Powiedzmy sobie szczerze: tak Jarecką ta książka zirytowała, że myśli o niej do tej pory. Fachowcem od literatury się nie czuje, ale od rodzin wielodzietnych owszem i jak sobie taka matka wielodzietna nie huknie i nie szlochnie, na męża się nie pozżyma to Jarecka myśli, że chora jakaś albo co?...
...
Dziś Jarecka wstała, wyszykowała dzieci do szkoły i odprowadziła je pod bramę domu sąsiadki Kasi.
Drepcząc z powrotem żwirową uliczką w czapce naciągniętej na rozczochrane włosy, w kurtce zarzuconej na piżamę i z kamykami w rozczłapanych botkach zauważyła, że oto dziś jest jeden z tych dni, gdy czuje tylko żwir w butach i chłód na łydkach, w nosie ma różanopalcą jutrzenkę, a kałuże skute lodem i szron skrzący się na zeschłych liściach nic do niej nie mówią. Wejdzie do domu, zdejmie buty, kurtkę i czapkę a potem spróbuje cicho wsunąć się do łóżka i jeszcze poczytać.
Będzie dzień jak u Shirley Jackson, bez początków, zakończeń i puent.
PS. Ale, ale! Świetną książkę z rodziną w roli głównej napisała blogowa koleżanka Sylaba z bloga Koza i Kozak pod palmą. Jarecka śmiała się i wzruszała, choć trzeba zaznaczyć, że tej Sylaby wcale osobiście nie zna, jak również za niniejszą reklamę nie otrzymała gratyfikacji. Więcej TU (tu Jarecka oddala się chichocząc na wspomnienie ojca tejże rodziny, którego pierwowzór jakoby istnieje naprawdę, w co Jarecka pozwala sobie nie dowierzać...Acz! Acz! momentami jakby Tata CałkiemInny... :))))
Etykiety:
Jarecka czyta
12.01.2014
Żołędziowy wianek, wersja zimowa
Zimowa wersja żołędziowego wianka (TEGO).
Z różnych białych resztek. Trochu szczerbaty, bo skończyły się Jareckiej żołędziowe kapelusze. No i nieduży, jakieś 10 cm średnicy.
Dobrze zrobiła, czy nie? Gałganki można odczepić...
Etykiety:
szydełko
11.01.2014
Dziękuję
Rzecz miała miejsce w drugiej dobie życia Czwórki.
Oczom Jareckiego, który wkroczył na noworodkowy OIOM ukazał się osobliwy widok: wszystkie inkubatory stłoczone były chaotycznie w jednej sali, pomiędzy nimi bezradnie krzątały się białe figurki pielęgniarek a w drugim, opustoszałym pomieszczeniu kręcili się robotnicy w strojach bynajmniej nie sterylnych. Ich wielkie buty mlaskały o pokrytą burym szlamem podłogę. Nad wszystkim zaś, niczym Duch Boży nad wodami unosił się charakterystyczny smród.
Szambo zalało oddział noworodków.
Awarię oczywiście naprawiono, salowe uprzątnęły wnętrze, pielęgniarki obstalowały inkubatory na właściwych miejscach i Jareccy zapomnieli o tym incydencie na kolejne cztery miesiące.
Byliby zapomnieli na zawsze, gdyby nie pewne zdarzenie.
W dniu, w którym Jareccy zdążali do tegoż szpitala z radością w sercu, fotelikiem samochodowym dla niemowlaka i pożegnalnymi tortami dla personelu, muszla klozetowa w Deszczowym Domu zrobiła GLURP i wylała brudną zawartość na ubikację i pół przedpokoju. Szczęściem na miejscu był Tata Jarecki; wespół z Czesiuniem zaradził katastrofie i gdy Jareccy przenieśli tryumfalnie Czwórkę przez próg mieszkania, po przygodzie pozostał tylko zapach. Wtedy to Jareckiemu przypomniało się, że przecież niedawno... wtedy, gdy się Czwórka urodziła... na OIOMie...
Z właściwym sobie poczuciem humoru stwierdził, że Czwórka zdaje się ma przesrane!
Jareccy zgodnie zarechotali z doskonałego dowcipu i tyle.
A jednak, Drodzy Czytelnicy, wiele wcześniaków NAPRAWDĘ ma przesrane.
Tamtego lata, gdy Jarecka otoczona fachową opieką czekała na narodziny Czwórki, jedna z jej Najlepszych Przyjaciółek szczęśliwie powiła bliźnięta w małym górskim miasteczku. Na oddziale położniczym poznała dziewczynę, która musiała urodzić w 28 tygodniu ciąży (dokładnie tak, jak Jarecka). Kobieta była świadoma, że urodzi swoje dziecko na pewną śmierć i nikt jej nie pocieszał, nikt nie dał grama nadziei. Nie szykowano się na przyjęcie tego dziecka, bo w szpitalu nie było odpowiedniego sprzętu. Dziecko przyszło na świat - i umarło.
Tymczasem kilkaset kilometrów dalej w dół rzeki, w tym samym kraju, kilogramową Czwórkę podłączono do maszyn, które przez kilka tygodni pompowały w to ciało życie, do skutku.
Wiele razy Jarecka i jej koleżanki - mamy wcześniaków - zastanawiały się, co by było, gdyby z sal szpitalnych, w których zalegały ich dzieci, zniknął sprzęt oznaczony czerwonym serduszkiem.
Jutro Jarecka nie pojedzie na żadną imprezę plenerową, żadne "światełko do nieba", bo nie lubi tłoku, zimna, i boi się wirusów.
Nie włączy telewizora, bo ma alergię na orkiestrową stylistykę, która polega na tym że ma być głośno, hałaśliwie, szybko, i koniecznie na luzie, czyli głośno i hałaśliwie.
Wolontariuszy jak zwykle spotka pod kościołem i wrzuci im do puszki to, co znajdzie w portfelu.
Dzieci natychmiast uhonorują się czerwonymi serduszkami; Jarecka swoją naklejkę schowa do torebki, bo nie pasuje jej do kurtki.
Drogi Czytelniku.
Czegokolwiek nasłuchasz się o Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy.
Cokolwiek myślisz o Jerzym Owsiaku.
Sprzęt zakupiony przez WOŚP naprawdę istnieje.
Naprawdę ratuje życie.
A choćby przez te dwadzieścia lat, w tych wszystkich hałaśliwych akcjach, uzbierano tylko na te kilka urządzeń w Szpitalu Nad Wisłą, było warto.
Dziękuję
Na zdjęciu - pled dla dziewczynek. Gotowy. No, prawie. Jeszcze tylko podszycie całości mięciutkim polarem, który już czeka w szafie. I bordiura, skromna i prosta. Czyli, jako się rzekło, pled gotowy ;))
Etykiety:
Jarecka w zadumie,
szydełko
9.01.2014
Dydaktyczny dialog o pierogach
- Mamo, dlaczego jesz przy czytaniu? - pyta Jaśnie Panicz.
Jesz przy czytaniu - nie na odwrót, odnotowała Jarecka z pewnym rodzajem uznania a może nawet satysfakcji.
- Bo mam ciekawą książkę - odpowiada z dziwnym przeczuciem, że to nie koniec dialogu i że może on przyjąć niepożądany kierunek...
- A prawda, że ty kiedyś czytałaś książkę z biblioteki...
Mhm...
- ...jak jadłaś pierogi? Z czym one były?
- Ruskie...
- I jak czytałaś Misia Paddingtona...
Mhmm... (coraz bardziej rozpaczliwie)
- ...to ci te pierogi spadły na książkę...
Pierogi były polane masłem.
- Tak - wije się Jarecka i odruchowo odsuwa książkę na bezpieczną odległość.
I po co wstawia dzieciom te dydaktyczne kawałki? Ma za swoje. Mogła chociaż powiedzieć, że to nie ona, że to się zdarzyło koleżance. Albo... albo na przykład jakiejś Jareckiej!
Jesz przy czytaniu - nie na odwrót, odnotowała Jarecka z pewnym rodzajem uznania a może nawet satysfakcji.
- Bo mam ciekawą książkę - odpowiada z dziwnym przeczuciem, że to nie koniec dialogu i że może on przyjąć niepożądany kierunek...
- A prawda, że ty kiedyś czytałaś książkę z biblioteki...
Mhm...
- ...jak jadłaś pierogi? Z czym one były?
- Ruskie...
- I jak czytałaś Misia Paddingtona...
Mhmm... (coraz bardziej rozpaczliwie)
- ...to ci te pierogi spadły na książkę...
Pierogi były polane masłem.
- Tak - wije się Jarecka i odruchowo odsuwa książkę na bezpieczną odległość.
I po co wstawia dzieciom te dydaktyczne kawałki? Ma za swoje. Mogła chociaż powiedzieć, że to nie ona, że to się zdarzyło koleżance. Albo... albo na przykład jakiejś Jareckiej!
Etykiety:
Jarecka czyta
8.01.2014
Spotkanie z Warszawą 2, czyli lektura nie tylko na zimę
Jakieś dwieście razy (albowiem tyle mniej więcej postów liczy sobie archiwum Deszczowego Domu) Jarecka próbowała napisać post o Tyrmandzie.
Próbowała z każdej strony - i nie dało rady. Zawsze w drogę wchodziły jej emocje - tak, że miała ochotę ryknąć tylko: no przeczytajcie sami! I och, i ach; a cóż to za recenzja, co za zachęta: och i ach?
Ruszył trzeci sezon, w którym Jarecka na podorędziu kładzie Dziennik 1954 - będzie go sobie podczytywać, przeglądać, sprawdzać, co też 60 lat temu porabiał i myślał ten mężczyzna próżny i niezależny, bystry, zdolny, baczny obserwator, filozof, dandys, czarodziej. Swój dziennik Leopold Tyrmand pisał przez trzy zimowe miesiące. Od 1 stycznia do 2 kwietnia dzień w dzień zasiadał do kajetu i emanował tym mrozem, nędzą i absurdem, z których składały się wtedy dni ...Warszawy.
To właśnie w książkach Tyrmanda Jarecka tak naprawdę spotkała się z tym miastem.
Bez patosu, wyznań i deklaracji, Tyrmand wystawił Warszawie pomnik złożony z ludzi i miejsc, w czasach trudnych, tuż po Stalinie, gdzie echa przedwojennej stolicy zagłuszano socrealistycznym zadęciem.
Ciągłe oczekiwanie na tramwaj. Mróz. Artyści zakleszczeni w dylemacie: wierność sobie czy ustępstwa wobec odgórnych nacisków. A w tym wszystkim Tyrmand jak kolorowy ptak - ćwierka o modzie, o tym, jak wynalazł krawca, który mu przerabia szmaty dobrej jakości na modne ubrania, o Bognie, swojej o szesnaście lat młodszej dziewczynie - ile opisów jej kreacji! (zapytajcie swoich mężów: "w co byłam ubrana na Sylwestra?" - docenicie niezwykłość Tyrmanda :)) Zwierzenia koleżanek, plotki, rozmowy przy obiedzie "U Literatów". Soczyste opisy osób, które spotyka.
Wypadałoby rzucić jakimś ulubionym, zachęcającym cytatem, ale przepisywanie książki byłoby bez sensu, czyż nie?
Ot, kilka próbek:
"Chodzę jak struty, bo Rosja zdobyła mistrzostwo świata w hokeju w Sztokholmie. Jeśli kiedykolwiek przejdę na stronę komunistów, to nie bo rozwój przemysłu, Bertolt Brecht, czy potęga militarna ojczyzny proletariatu, lecz takie zrywy ambicji i wytrwałości. Nalać Kanadę 7:2!"
"W Alejach Ujazdowskich dopadło mnie pytanie:czy warto pisać? Po prostu, czy warto, czy opłaca się, czy nie szkoda czasu i sił żywotnych. Czy w ogóle warto i czy w szczególe warto? I ogólnie biorąc: co pisać - wszystko, cokolwiek czy coś?"
"Od początku wieczoru między mną a Bogną skład z dynamitem. Wyszedłem od siebie z domu wypielęgnowany jak przystoi, w cieniutkiej bieliźnie, czarnym półbucie i , rzecz jasna, bez nakrycia głowy. Na 25-stopiniowy mróz. Moje śliczne uczesanie pokryło się z mety lodem, pod którym tężała głucha nienawiść do bali, chemicznego braku taksówek na placu Trzech Krzyży i zachcianek Bogny. Gdy po nie do wytrzymania czekaniu nadszedł autobus, byłem siny i było mi już wszystko jedno."
"Po dwugodzinnym czekaniu - rytuał, nic tak nie zmiękcza jak samotnie trawiony czas - drzwi otwierają się i mam wejść do środka. Topografia chwili: pokój pierwszy - dwóch tęgawych facetów, rozwalonych za biurkami w standardowej pozie policyjnej władzy, która wszystko może. Marynarki z lichego welwetu, urody fryzjerskie z hojną domieszką małomiasteczkowej tępoty, czółka niskie, oczka małe, baczki długie, wąskie i wypielęgnowane.(...)ogólny wzór antropologiczny wprost z Wołomina, Tłuszcza lub Zielonki - wschód województwa warszawskiego."
"Gdy się obudziłem, olśniło mnie, że pośród wszystkich mądrości narodów, pomiędzy nieprzebranymi skarbami przysłów, brylantami wszechwiedzy, diamentami ostatecznego zrozumienia, nic nie da się porównać ze skromnym polskim zdaniem, które brzmi: Życie jest jak gówno na kole - raz na górze, raz na dole. Nie znam niczego w w dorobku poznawczym kultur i cywilizacji, w uniwersalnym wysiłku filozofii od Sumeru poprzez Grecję, Konfucjusza, Talmud i chrześcijaństwo aż do szkoły wiedeńskiej, egzystencjalizmu i logiki formalnej, co dałoby się porównać z głębią tego stwierdzenia. Co z równą precyzją i siłą obrazowania oddałoby to, o co właściwie chodzi. Tak mnie ta myśl pocieszyła, że wstałem z łóżka i się ogoliłem."
To świetna lektura na zimę.
Leopold Tyrmand, Dziennik 1954
Próbowała z każdej strony - i nie dało rady. Zawsze w drogę wchodziły jej emocje - tak, że miała ochotę ryknąć tylko: no przeczytajcie sami! I och, i ach; a cóż to za recenzja, co za zachęta: och i ach?
Ruszył trzeci sezon, w którym Jarecka na podorędziu kładzie Dziennik 1954 - będzie go sobie podczytywać, przeglądać, sprawdzać, co też 60 lat temu porabiał i myślał ten mężczyzna próżny i niezależny, bystry, zdolny, baczny obserwator, filozof, dandys, czarodziej. Swój dziennik Leopold Tyrmand pisał przez trzy zimowe miesiące. Od 1 stycznia do 2 kwietnia dzień w dzień zasiadał do kajetu i emanował tym mrozem, nędzą i absurdem, z których składały się wtedy dni ...Warszawy.
To właśnie w książkach Tyrmanda Jarecka tak naprawdę spotkała się z tym miastem.
Bez patosu, wyznań i deklaracji, Tyrmand wystawił Warszawie pomnik złożony z ludzi i miejsc, w czasach trudnych, tuż po Stalinie, gdzie echa przedwojennej stolicy zagłuszano socrealistycznym zadęciem.
Ciągłe oczekiwanie na tramwaj. Mróz. Artyści zakleszczeni w dylemacie: wierność sobie czy ustępstwa wobec odgórnych nacisków. A w tym wszystkim Tyrmand jak kolorowy ptak - ćwierka o modzie, o tym, jak wynalazł krawca, który mu przerabia szmaty dobrej jakości na modne ubrania, o Bognie, swojej o szesnaście lat młodszej dziewczynie - ile opisów jej kreacji! (zapytajcie swoich mężów: "w co byłam ubrana na Sylwestra?" - docenicie niezwykłość Tyrmanda :)) Zwierzenia koleżanek, plotki, rozmowy przy obiedzie "U Literatów". Soczyste opisy osób, które spotyka.
Wypadałoby rzucić jakimś ulubionym, zachęcającym cytatem, ale przepisywanie książki byłoby bez sensu, czyż nie?
Ot, kilka próbek:
"Chodzę jak struty, bo Rosja zdobyła mistrzostwo świata w hokeju w Sztokholmie. Jeśli kiedykolwiek przejdę na stronę komunistów, to nie bo rozwój przemysłu, Bertolt Brecht, czy potęga militarna ojczyzny proletariatu, lecz takie zrywy ambicji i wytrwałości. Nalać Kanadę 7:2!"
"W Alejach Ujazdowskich dopadło mnie pytanie:czy warto pisać? Po prostu, czy warto, czy opłaca się, czy nie szkoda czasu i sił żywotnych. Czy w ogóle warto i czy w szczególe warto? I ogólnie biorąc: co pisać - wszystko, cokolwiek czy coś?"
"Od początku wieczoru między mną a Bogną skład z dynamitem. Wyszedłem od siebie z domu wypielęgnowany jak przystoi, w cieniutkiej bieliźnie, czarnym półbucie i , rzecz jasna, bez nakrycia głowy. Na 25-stopiniowy mróz. Moje śliczne uczesanie pokryło się z mety lodem, pod którym tężała głucha nienawiść do bali, chemicznego braku taksówek na placu Trzech Krzyży i zachcianek Bogny. Gdy po nie do wytrzymania czekaniu nadszedł autobus, byłem siny i było mi już wszystko jedno."
"Po dwugodzinnym czekaniu - rytuał, nic tak nie zmiękcza jak samotnie trawiony czas - drzwi otwierają się i mam wejść do środka. Topografia chwili: pokój pierwszy - dwóch tęgawych facetów, rozwalonych za biurkami w standardowej pozie policyjnej władzy, która wszystko może. Marynarki z lichego welwetu, urody fryzjerskie z hojną domieszką małomiasteczkowej tępoty, czółka niskie, oczka małe, baczki długie, wąskie i wypielęgnowane.(...)ogólny wzór antropologiczny wprost z Wołomina, Tłuszcza lub Zielonki - wschód województwa warszawskiego."
"Gdy się obudziłem, olśniło mnie, że pośród wszystkich mądrości narodów, pomiędzy nieprzebranymi skarbami przysłów, brylantami wszechwiedzy, diamentami ostatecznego zrozumienia, nic nie da się porównać ze skromnym polskim zdaniem, które brzmi: Życie jest jak gówno na kole - raz na górze, raz na dole. Nie znam niczego w w dorobku poznawczym kultur i cywilizacji, w uniwersalnym wysiłku filozofii od Sumeru poprzez Grecję, Konfucjusza, Talmud i chrześcijaństwo aż do szkoły wiedeńskiej, egzystencjalizmu i logiki formalnej, co dałoby się porównać z głębią tego stwierdzenia. Co z równą precyzją i siłą obrazowania oddałoby to, o co właściwie chodzi. Tak mnie ta myśl pocieszyła, że wstałem z łóżka i się ogoliłem."
To świetna lektura na zimę.
Leopold Tyrmand, Dziennik 1954
Etykiety:
Jarecka czyta
5.01.2014
Spotkanie z Warszawą 1
Początek znajomości Jareckiej z Warszawą nie był najszczęśliwszy.
Wysiadłszy na Dworcu Centralnym, Jarecka-CałkimInna dobyła z kieszeni mapkę nagryzmoloną przez Jareckiego i podążając za jego wskazówkami zapuściła się w podziemny labirynt. Wyszła spod ziemi na przystanku tramwajowym i zgodnie z instrukcją wsiadła w dziesiątkę. Mały szczegół - to mianowicie, że jedzie w złym kierunku - na razie pozostawał przed nią zakryty. Gdy pomyłka wyszła na jaw, Jarecka mogła już tylko wysiąść na pustawym przystanku i zakląć lub zapłakać. Nie było kogo zapytać o drogę; zresztą nazwy dzielnic, ulic i placów nic Jareckiej nie mówiły. Nie było kiosku, żeby kupić kolejny bilet, budki telefonicznej, było ciemno, zimno i beznadziejnie.
Jasnym tramwajem, niby w brzuchu wielkiej ryby Jarecka przemierzała na oślep to miasto odwrócone do niej plecami.
Kolejne wizyty w Warszawie były bardziej fortunne, upływały Jareckiej na odwiedzaniu muzeów, galerii sztuki i nieśpiesznym snuciu się spacerowymi szlakami stolicy.
Załóżmy, że ktoś by Jarecką zapytał: "No i cóż niezwykłego zobaczyłaś w tym mieście?" i poznałby odpowiedź - byłby nią może zaskoczony.
Nie zrobiło na niej wrażenia ani tempo życia - jej samej przecież nigdzie się nie śpieszyło; ani wysokość budynków w centrum miasta, ani architektura starej części miasta. Niczego się od tej Warszawy nie prosiła, niczego się po niej nie spodziewała, żadnych nadziei w niej nie pokładała. Wkroczyła w ten miejski organizm krokiem turysty - choć pewne znaki na niebie i ziemi zwiastowały już, że w przyszłości może trafić tu na dłużej.
Największym odkryciem Jareckiej były... warszawskie staruszki.
Zaprawdę, z tym gatunkiem człowieka Jarecka wcześniej się nie spotkała!
Starych ludzi widywała dotychczas w rodzinnych stronach Rodziców CałkiemInnych; wpół zgięte spracowane babuleńki przyglądające się światu z ławek pod chałupkami. W mieście, w którym Jarecka się wychowała, w stutysięcznym blokowisku, starszych ludzi w ogóle nie było. Trudno uwierzyć? Ale to prawda!
I oto objawiły się Jareckiej staruszki eleganckie, wytworne, ze starannym makijażem, z lakierowanymi paznokciami. Staruszki wiodące żywot kulturalny i towarzyski, pijące kawę w cukierniach w towarzystwie koleżanek staruszek, bywalczynie teatrów i galerii, choć często na zdeptanych obcasach, w żabotach sprzed półwiecza, ale z broszą po prababce-Warszawiance i wysoko uniesioną głową.
Jak silne wrażenie zrobiły na Jareckiej te niezwykłe istoty niech zaświadczą ówczesne Jareckiej szkice.
To jeszcze nie było spotkanie z Warszawą, to pierwsze wrażenie.
C.D.N.
Etykiety:
Jarecka i jej idole,
Jarecka w zadumie,
rysunek
2.01.2014
Co zawisło Piątkowi nad głową
Na powyższym zdjęciu gil, który był właśnie ściągnął ze Skandynawii odbywa poważną rozmowę z jaskółką.
O czym?
Tego nikt dokładnie nie wie, niemniej zaszły pewne fundamentalne zmiany, należy się więc domyślać, że nie była to zwykła kurtuazyjna pogawędka.
Pamiętacie tę trójcę?
Sójka, sikorka i ... gil?
Od teamu dołączyła jaskółka:
(Dotychczasowy gil w nowej odsłonie)
Teraz cała piątka wiruje nad głową Piątka.
Zapytany, jak mu się podoba, Piątek milczał.
PS. Proszę zwrócić uwagę na obrazki zdobiące piątkową kołyskę! Zatknięty za sznurek pingwin Czwórki (z małą pomocą sióstr), dalej trójkowa krowa - czyż nie uroczo się uśmiecha? - i dwójkowa zebra.
Bardzo przyjemne zajęcie taka czarno-biała wycinanka.
Zapytany, jak mu się podoba, Piątek milczał.
Etykiety:
szydełko,
zabawki hand made,
zabawy z dziećmi
1.01.2014
Z najlepszymi życzeniami z Zaogonia
Dokładnie jak co roku Jareccy nie planowali jakoś szczególnie fetować zmiany ostatniej cyferki w dacie, jednakowoż jak co roku do tych nie-planów dołączyli państwo Lekarzostwo z dziećmi. Jak rok temu Jaśnie Panicz wyeksponował w przedpokoju swój okolicznościowy baner(KLIK) a Jarecka ubrała tę samą co rok temu sukienkę. Co prawda, tym razem sukienka miała pełnić rolę tuniki (bo karmienie) i na tę okoliczność Jarecka zacerowała wreszcie legginsy; niestety, sukienka dziwnie skurczyła się przez ostatnie dwanaście miesięcy, więc trzeba było poszukać innej kreacji, trudno.
Lekarzowa przywiozła sushi i pana cottę, Jarecka przygotowała canelloni i sernik londyński. Lekarz, który jest człek bywały, obdarował Jareckiego klapkami łazienkowymi z hotelu Burdż Al-Arab, Jarecki klapki przywdział i zrobiło się naprawdę światowo!
Po północy, gdy już wybrzmiały tradycyjne fajerwerki, których Jareccy i ich goście tradycyjnie nie mieli okazji podziwiać w pełnej krasie, bo zasłaniał im balkonowy daszek, wzniesiono toast szampanem z Szampanii. Żadne tam szampanskoje igristoje! Lekarz przywiózł.
Wkrótce po północy rozległo się pukanie i z kielichami w dłoni wkroczyło męskie przedstawicielstwo sąsiadów - widok był osobliwy i cieszący serce.
Długi i chudy Generał Sosna, mąż Danuty.
Rozchichotany Seba, ten, co mieszka nad Jareckimi.
I Znaprzeciwny, niski i okrągły; w przeciwieństwie do kolegów nie odzywał się, jeno przyjaźnie uśmiechał - wydawał się po prostu bardziej zmęczony. Jarecka pamięta emocje towarzyszące pojawieniu się nowych sąsiadów - co to będą za jedni, czy sympatyczni, czy hałaśliwi, czy awanturujący się?... Już po pierwszej pożyczonej szklance cukru okazało się, że Znaprzeciwna jest kobieta akuratna - cukru pożycza, pocztę Jareckim przechowuje i przekazuje, jeśli listonosz (ten, co głośno puka) Jareckiej nie zastanie i co sobotę myje schody. A Znaprzeciwny to już w ogóle! Wniósł do deszczowodomowego przysiółka nowe trendy! Jakiś czas niczego nie świadomi sąsiedzi dziwili się nieco nieustannie suszącym się na balustradzie balkonu ubrankom w deseń moro, do momentu, gdy Znaprzeciwny zdradził się ze swoją pasją. Odgłos strzałów rozdarł powietrze Zaogonia w pewien spokojny wieczór - to zachwyceni sąsiedzi strzelali do puszek z broni Znaprzeciwnego. Jareckiemu podobała się ta zabawa, choć nie aż tak, jak Generałowi Sośnie, który od tej pory niedzielnym świtem, przyodziany w moro-wdzianko jeździ ze Znaprzeciwnym do lasu postrzelać do siebie gumowymi kulkami.
Generał Sosna nie jest wojskowym, jak sugeruje tytuł. Było tak: Jaśnie Panicz wygrał turniej szachowy (w kolejnym dla równowagi był ostatni) i dostał w nagrodę książkę "Mistrz Przepiórka". Ponieważ oprawa graficzna w stylu Art Deco spodobała Jareckiej, przeglądała ją z upodobaniem, choć treść tejże wydawała jej się równie pasjonująca co przeciętnemu zjadaczowi chleba grzybobranie, łowienie ryb, czy - nie zapuszczając się nazbyt w gąszcz porównań - gra w szachy.
- Madre de Dios! - zakrzyknęła Jarecka sama do siebie natknąwszy się na zdjęcie słynnego polskiego generała - toż to nasz Sosna, jako żywo!
- Synu! - zawołała a gdy tenże się zjawił, poleciła - pokaż to zdjęcie tacie i zapytaj, kogo mu ten generał przypomina.
Po chwili Jaśnie Panicz wrócił, powiedział, że już wie, do kogo, zdaniem taty, podobny jest ów człowiek, i żeby mu teraz Jarecka powiedziała, kogo jej przypomina i tym sposobem okaże się, czy myślą o tej samej osobie.
- Sosna! - powiedziała Jarecka, syn z szerokim uśmiechem potwierdził i od tej pory Sosna został generałem, o czym Jareccy nie omieszkali go uwiadomić prezentując mu jego podobiznę w książce o mistrzu Przepiórce.
Sąsiad Seba mitygował się, czy aby nie dokuczył ostatnio Jareckim hałasem; nowe meble kupił (czego się Jareccy domyślali słysząc odgłosy młotka i wkrętarki) i mus było złożyć. Jarecki uspokoił Sebę, że skoro wytłumaczył dziewczynkom, że dom się nie wali, to nic a nic im nie przeszkadzało, wychylono puchary szmapnskoje (słodziutki!- reklamował Seba) z dodatkiem szampana (patrz, z orzełkiem, z francuskiej ambasady! - chwalił się Jarecki) i wesoła wycieczka oddaliła się ku innym okolicznym domostwom.
Mamy więc noworoczną noc, u progu Znaprzeciwny, Generał Sosna i Seba z butelką szampana.
Niech ci Trzej Mędrcy będą dla Was, Drodzy Czytelnicy, dobrą wróżbą na ten Nowy Rok.
:)
Lekarzowa przywiozła sushi i pana cottę, Jarecka przygotowała canelloni i sernik londyński. Lekarz, który jest człek bywały, obdarował Jareckiego klapkami łazienkowymi z hotelu Burdż Al-Arab, Jarecki klapki przywdział i zrobiło się naprawdę światowo!
Po północy, gdy już wybrzmiały tradycyjne fajerwerki, których Jareccy i ich goście tradycyjnie nie mieli okazji podziwiać w pełnej krasie, bo zasłaniał im balkonowy daszek, wzniesiono toast szampanem z Szampanii. Żadne tam szampanskoje igristoje! Lekarz przywiózł.
Wkrótce po północy rozległo się pukanie i z kielichami w dłoni wkroczyło męskie przedstawicielstwo sąsiadów - widok był osobliwy i cieszący serce.
Długi i chudy Generał Sosna, mąż Danuty.
Rozchichotany Seba, ten, co mieszka nad Jareckimi.
I Znaprzeciwny, niski i okrągły; w przeciwieństwie do kolegów nie odzywał się, jeno przyjaźnie uśmiechał - wydawał się po prostu bardziej zmęczony. Jarecka pamięta emocje towarzyszące pojawieniu się nowych sąsiadów - co to będą za jedni, czy sympatyczni, czy hałaśliwi, czy awanturujący się?... Już po pierwszej pożyczonej szklance cukru okazało się, że Znaprzeciwna jest kobieta akuratna - cukru pożycza, pocztę Jareckim przechowuje i przekazuje, jeśli listonosz (ten, co głośno puka) Jareckiej nie zastanie i co sobotę myje schody. A Znaprzeciwny to już w ogóle! Wniósł do deszczowodomowego przysiółka nowe trendy! Jakiś czas niczego nie świadomi sąsiedzi dziwili się nieco nieustannie suszącym się na balustradzie balkonu ubrankom w deseń moro, do momentu, gdy Znaprzeciwny zdradził się ze swoją pasją. Odgłos strzałów rozdarł powietrze Zaogonia w pewien spokojny wieczór - to zachwyceni sąsiedzi strzelali do puszek z broni Znaprzeciwnego. Jareckiemu podobała się ta zabawa, choć nie aż tak, jak Generałowi Sośnie, który od tej pory niedzielnym świtem, przyodziany w moro-wdzianko jeździ ze Znaprzeciwnym do lasu postrzelać do siebie gumowymi kulkami.
Generał Sosna nie jest wojskowym, jak sugeruje tytuł. Było tak: Jaśnie Panicz wygrał turniej szachowy (w kolejnym dla równowagi był ostatni) i dostał w nagrodę książkę "Mistrz Przepiórka". Ponieważ oprawa graficzna w stylu Art Deco spodobała Jareckiej, przeglądała ją z upodobaniem, choć treść tejże wydawała jej się równie pasjonująca co przeciętnemu zjadaczowi chleba grzybobranie, łowienie ryb, czy - nie zapuszczając się nazbyt w gąszcz porównań - gra w szachy.
- Madre de Dios! - zakrzyknęła Jarecka sama do siebie natknąwszy się na zdjęcie słynnego polskiego generała - toż to nasz Sosna, jako żywo!
- Synu! - zawołała a gdy tenże się zjawił, poleciła - pokaż to zdjęcie tacie i zapytaj, kogo mu ten generał przypomina.
Po chwili Jaśnie Panicz wrócił, powiedział, że już wie, do kogo, zdaniem taty, podobny jest ów człowiek, i żeby mu teraz Jarecka powiedziała, kogo jej przypomina i tym sposobem okaże się, czy myślą o tej samej osobie.
- Sosna! - powiedziała Jarecka, syn z szerokim uśmiechem potwierdził i od tej pory Sosna został generałem, o czym Jareccy nie omieszkali go uwiadomić prezentując mu jego podobiznę w książce o mistrzu Przepiórce.
Sąsiad Seba mitygował się, czy aby nie dokuczył ostatnio Jareckim hałasem; nowe meble kupił (czego się Jareccy domyślali słysząc odgłosy młotka i wkrętarki) i mus było złożyć. Jarecki uspokoił Sebę, że skoro wytłumaczył dziewczynkom, że dom się nie wali, to nic a nic im nie przeszkadzało, wychylono puchary szmapnskoje (słodziutki!- reklamował Seba) z dodatkiem szampana (patrz, z orzełkiem, z francuskiej ambasady! - chwalił się Jarecki) i wesoła wycieczka oddaliła się ku innym okolicznym domostwom.
Mamy więc noworoczną noc, u progu Znaprzeciwny, Generał Sosna i Seba z butelką szampana.
Niech ci Trzej Mędrcy będą dla Was, Drodzy Czytelnicy, dobrą wróżbą na ten Nowy Rok.
:)
Subskrybuj:
Posty (Atom)