Jarecka z żalem powiesiła na drzwiach pracowni zawieszkę z napisem URLOP i postanowiła, jako rasowa Polyanna, ugrać coś dla siebie (jest się tym Niepokonanym albo nie).
I wymyśliła, że uda się do centrum handlowego przejrzeć ofertę wyprzedażową, skoro akurat pozbawiona jest przez los i własne machinacje ogona dziewczynek mówiących: mamo, podoba mi się ta sukienka, a taką ma Zosia, a tata jest mi winien sto trzydzieści złotych, a właściwie to ja nie mam krótkich spodenek/sukni z trenem/pantofelków.
Tylko Piątek, jeden jedyny Piątek.
- Mamo, a czy tam jest jakieś jedzenie? - zainteresował się Piątek, gdy Jarecka zaparkowała samochód na miejscu dla matki z dzieckiem.
- Nie wiem - zełgała bezczelnie i pociągnęła dziecinę w kierunku szklanych drzwi - przez moment doznała zachwycenia widząc swoje odbicie takim luźnym; jedna ręka zajęta a jedna całkiem wolna, jedno oko wolne!
Zaraz po przekroczeniu progu przybytku próżności natknęła się na Koczkównę. Czy pamiętacie, ach, co to był za ślub? Na Zaogoniu? Tę bryczkę w cztery konie i tajemniczą kreację Narogowej? To właśnie ta Koczkówna wtedy za mąż szła.
Poszła i zaraz przyszła, córeczka jej się ino ostała, śliczna, czyściutka i nie stawiająca oporu względem przechadzek po centrach handlowych. Koczkównę przygnał tu ten sam BRAK, co Jarecką. Otóż Luba wyjechała do rodziców na Ukrainę* i na ulicy Ślepej w Zaogoniu zrobiło się nieznośnie odludnie. Brak koleżanki do pogaduszek i towarzyszek zabaw dla córeczki.
Cóż było robić, zróbmy zakupy.
Piątka szybko znużyła rozmowa tocząca się nad jego głową.
- Chodź, pokażę Ci, gdzie tata mi kupił mi okulary ze spajdermenem.
- Ale ja chciałam tutaj...- zawahała się Jarecka ale już jej nieposłuszne nogi pognały za Piątkiem.
No dobra, i tak chciała zajrzeć do tego sklepu po ramkę dla Czwórki, co za różnica teraz czy później!
Regały z ramkami wszelako Piątek miał w pogardzie; ruszył ku zabawkom. Jarecka dała synowi delikatnie do zrozumienia, że te rzeczy nie są najlepszej jakości i może nie warto, na górze też jest sklep z zabawkami.
W sklepie na górze zabawki były w takich cenach, że Jarecka zarządziła odwrót i dała zgodę na śmieciarkę; z sygnałem dźwiękowym, niech będzie (do cholery).
- Wróciła pani! - rozpromieniła się kasjerka widząc Jarecką ponownie - UPARŁ SIĘ?
Jarecka udała, że nie poczuła się upokorzona sugestią, że jest żałosną, bezwolną matką; Genowefą Smoliwąs dwudziestego pierwszego wieku.
Wyszła ze sklepu rezygnując z własnego shoppingu (za nią, wczepiony w sweter, Piątek sunął po gładkiej podłodze jak narciarz wodny) i postanowiła udać się do pasmanterii, na otarcie łez.
W pasmanterii Piątek (znów!) nie znalazł ujścia dla swojej żywotności i podczas gdy Jarecka w przykucu próbowała wybrać zestaw kolorystyczny dla pewnej maskotki, prosto w jej ucho emitował niecierpliwe: kiedyidziemykiedyidziemykiedyidziemy...
W pasmanterii Piątek (znów!) nie znalazł ujścia dla swojej żywotności i podczas gdy Jarecka w przykucu próbowała wybrać zestaw kolorystyczny dla pewnej maskotki, prosto w jej ucho emitował niecierpliwe: kiedyidziemykiedyidziemykiedyidziemy...
Serio, przez kilka minut na jednym wydechu: kiedyidziemykiedyidziemykiedyidziemy...
Po wyjściu stamtąd Jarecka wykonała telefon do siostry Drumli z informacją, że nie, nie przyjedzie już dzisiaj. Nie ma siły.
Może jutro?
Jutro kolejny dzień z Piątkiem jedyniątkiem.
Zostawmyż sobie jakieś atrakcje na zaś.
*Ze swojej podróży Luba przysłała krótki filmik, który mnie wzruszył do łez. Przebiegła Luba zapowiedziała rodzicom, że przez kierowcę autobusu poda im przesyłkę. I teraz wyobraźcie sobie: autobus podjeżdża, tata Luby wolnym krokiem się zbliża, mama chroni się w cieniu wiaty przed upałem. I WTEM! Z autobusu wyłania się wnuczka a za nią Luba z drugą córką.
Gdyby mama Luby tego dnia nalazła się na torze w Pardubicach, wygrałaby bieg w cuglach.
Starsza pani w szaleńczo radosnym galopie na widok swojego dziecka - jak ja ją rozumiem!