O tym, że w ramach ratowania własnego poziomu czytelnictwa Jarecka przeczytała lwią część
, już Czytelnikom wiadomo.
Nie będą to recenzje ani streszczenia, wszelako ten, kto jeszcze nie czytał tomów Jeżycjady od Pulpecji do końca serii musi sam zdecydować, czy chce zawczasu poznać treść tychże za sprawą niniejszego wpisu.
Przedstawiam Wam moje osobiste i luźne refleksje na temat lektury; nie jestem literatem, krytykiem ani polonistą - ot, przeciętny czytelnik.
Pomysł podsumowania wrażeń na blogu zrodził się raczej później niż wcześniej; nie robiłam w trakcie czytania rzetelnych notatek (nierzetelne - tak), fiszek i podkreśleń, bo trudno notować gdy się smaży placki i czyta jednocześnie.
Gwoli zaś wstępu, pozwólcie, o Czytelnicy, na małą wycieczkę w przeszłość aż do tej chwili, gdy (dwu-? trzy-?) nastoletnia Jarecka znalazła na bibliotecznej półce książkę z roześmianym rudzielcem.
Idę sierpniową - bo ona to była - Jarecka połknęła wielce kontenta a doczytawszy, że jest więcej książek w serii, wróciła do biblioteki po jeszcze, jeszcze, jeszcze!
Szósta klepka, Kwiat Kalafiora - jakież to były emocje... Zwłaszcza w związku z
Kwiatem kalafiora.
Jarecka i jej ówczesna przyjaciółka od serca Elizandra kochały sie podówczas w pewnym koledze ze szkoły - szatynie o uwodzicielskim wejrzeniu. Zwały go - tak, tak - Januszem Pyziakiem, żeby się inne koleżanki nie połapały o kim mowa nieustannie na ucho i na głos, radośnie i z pąsem. Wyglądał ten Janusz Pyziak dokładnie tak jak na tym obrazku (w prawym dolnym rogu):
Ilustracja z Kwiatu Kalafiora
A pieprzu sprawie niech doda fakt, że pewnego zimowego wieczoru zadzwonił u CałkiemInnych domofon i sam Janusz Pyziak we własnej osobie zaprosił Jarecką na spacer! Była to pierwsza randka w życiu Jareckiej.
Niezbyt udana, dodajmy półgębkiem. Ten Pyziak okazał się niepospolitym nudziarzem. Nie był w stanie podjąć żadnego z rzucanych rozpaczliwie (i litościwie) przez Jarecką tematów. Mówił głównie o swoim bracie, który mając lat dwadzieścia osiem właśnie się rozwodził i Januszek uważał, że to dobrze, świetnie, bo co mu będzie ta dziewczyna życie truć. Czternastolatek tak opiniował, uważacie.
Randka ta nie tylko położyła kres romantycznemu zauroczeniu Jareckiej, poważnie nadszarpnęła też przyjaźń z Elizandrą, niestety.
(Ale, ale - dziękujemy Jarecka, miałaś iść na grzyby. Koszyka zapomniałaś? Naści koszyk i nie wracaj bez grzybów, bośmy tu zajęci)
W czasach nastolęctwa czytanie Jeżycjady zakończyłam na
Noelce (przedtem przeczytawszy jeszcze
Pulpecję - ot, tak mi w bibliotece wpadały te książki nie po kolei) i niezbyt mi się podobało. Może dlatego, że nie lubię książek, których akcja zamyka się w tak krótkim czasie?
Przez te chronologiczne roszady zawsze wydawało mi się, że to na
Noelce zakończyłam czytanie
Jeżycjady, toteż w roku pańskim 2014 zaczęłam od
Pulpecji.
No i mamy Patrycję, dziewczę piekne, pulchne i bez kompleksów, z planami, z ambicjami i dystansem do swojej zbzikowanej rodzinki. Bardzo mi się ta Pulpa podobała. Znieść natomiast nie mogłam Baltony, który miał irytujący zwyczaj "ujmowania" Patrycji pod brodę. Próbowałam sobie wyobrazić, jak by to miało wyglądać i co bym zrobiła facetowi, który spróbowałby takich rzeczy z moją brodą, i mocno się zdenerwowałam. Przykro mi było patrzeć, jak ta fajna dziewczyna traci rezon przy ujmującym (sic!) Baltonie a już zupełnie zohydziła mi tę postać scena oświadczyn, w której amant przy wszystkich gasi Patrycję chcąc zapewne przypodobać się przyszłym teściom. Oczywiście, uważam, że miał rację chcąc zaczekać ze ślubem, lecz swoją wyrywną narzeczoną mógł uciszyć na przykład kopnięciem w kostkę a nie napuszoną reprymendą.
W ogóle - stwierdziłam przy
Dziecku Piątku, kolejnym tomie serii - chłopcy w
Jeżycjadzie bywają tacy irytujący. Trudno uwierzyć, że udaje im się w ogóle zawojować jakieś serce. Bo otóż i kolejna obezwładniająca persona płci męskiej - Kozio. Miłośnik teatru - rozumiem. Wyspiańskiego - okeeej... Ale Kozio rozpływający się nad ponadczasowością
Wesela to już przesada. Tego nawet najbystrzejszy, najbardziej oczytany czternastolatek ocenić nie potrafi - bo zwyczajnie brakuje mu doświadczenia, które pozwala ludziom dostrzec takie paralele - tylko tego i aż tego. Ja w takiego chłopaka zwyczajnie nie wierzę, to postać z papieru.
Hop na kombajn, jedźmy dalej -
Nutria i Nerwus. Historyjka smaczna, w onirycznym sosie, tu
Sen nocy letniej, tu barokowa sielanka, jawory, sroki i lata czar, piękna Natalia i chmurny Filip.
Właściwie - Natalia poetyczna. To określenie zostało w odniesieniu do Nutrii powtórzone w
Jeżycjadzie tyle razy, ze ilekroć usłyszę słowo "poetyczna" już zawsze będę myśleć o Natalii.
Natalia burzliwie rozstaje się z zaborczym narzeczonym, wraca rozdygotana do domu i póżnym wieczorem zwierza się Gabie lejąc łzy. Gabriela, poważnie chora (zakrzepica), wysyła siostrę na wakacje z własnymi córkami. Taka terapia - rozumiem. Jak człowiek ma dużo zajęć (czytaj: dzieci pod opieką) to mu głupoty nie w głowie. Nutria z Pyzą i Tygrysem wyjeżdżają już nazajutrz. NA - ZA - JUTRZ. Przed południem! Jakim cudem chora matka zdołała przygotować do podróży dwie dziewuchy i ich odklejoną od rzeczywistości opiekunkę ze zranioną stopą w tak krótkim czasie - oto zagadka! I kiedyż zgodziła Bernardów do pomocy w tym przedsięwzięciu?
To, co mnie poruszyło w tym tomie daleko bardziej niż (smaczne, owszem) perypetie miłosne, to sposób wychowania córek Gabrysi. Zaraz na początku dowiadujemy się, że Laura ma na sumieniu pewien występek - zdefraudowała pieniądze z klasowej składki. To, że Gabriela zastanawia sie nad karą wydało mi się naturalne ale zaraz okazało się, iż Laura doskonale wie, że nie zostanie ukarana! Że matka będzie myśleć nad karą i myśleć, ostatecznie jednak sprawa rozejdzie się po kościach. Rozumiem oczywiście, że jak się jest chorym, z zagrożeniem życia, nie karze się chętnie swoich dzieci, wręcz przeciwnie. Niemniej (słuszne) przewidywania Tygrysa, co do tego, że kary nie będzie, podparte są już doświadczeniem. Co gorsza, sprawa tej defraudacji powraca w którymś kolejnym tomie. Wspomina o tym Mila. Reakcja Gaby jest zdumiewająca:"przecież to nie było nic złego!"
Hm. Zdaje się, że etyka poszła naprzód, coś mnie ominęło.
Najzupełniej bezkarnie uchodzi także Laurze upokarzanie siostry. Podczas gdy urażona do żywego Pyza wypłakuje się ciotce, słyszy, że niektórzy już tak mają, że ciągle im trzeba wybaczać, itd., itp., Laura tymczasem nie słyszy ani słowa reprymendy w stylu "sprawiłaś przykrość siostrze, wyobraź sobie, co ona teraz czuje".
To, co w
NiN bardzo mi się podobało, to obraz siostrzanej relacji Gaba - Ida. Troska, ironia, miłość, kpinki - wszystko to znam z autopsji i w tym tomie - zaświadczam - wypada to bardzo prawdopodobnie, by nie rzec - prawdziwie.
Nasz kombajn tymczasem zmierza prosto do stacji:
Córka Robrojka.
Bardzo przyjemny tom, choć chętnie wycięłabym irytujące monologi Idy, tak ludzkiej w
Nutrii..
W charakterze romantycznej pary mamy tu Bellę i Przeszczepa. Ich znajomość zaczyna się od zdumiewającej pogoni wrzeszczącego Przeszczepa za robojkową córką. Tu wyobraźnia mnie zawiodła, przyznaję. Nie potrafię sobie wyobrazić nastolatka goniącego z wrzaskiem za nastolatką! To taki rodzaj podrywu? Zwrócenia na siebie uwagi? Mogłabym złożyć to dziwaczne zachowanie na karb stanu psychicznego Czarka, gdyby nie to, że motyw chłopaka goniącego dziewczynę która mu się podoba (której nie chce okraść, pobić albo co gorsze ;)) powraca w
Żabie! Zwykły chłopak, żaden zbój, goni wybrankę a ta ucieka na serio, z obawą, nie są to figle-ganianki od drzewa do drzewa jak to praktykowali Kreska i Jacek Lelujka (
Opium w rosole). W życiu czegoś takiego na oczy nie widziałam.
Przeszczep, którego - uprzedzam - bardzo polubiłam (rówieśnik Jareckiej!) zaczytuje się, uwaga! - baśnią o Pięknej i Bestii. Ratunku. Myślałam, że nie zdarzy się już nic bardziej niewiarygodnego niż Maciek Ogorzałka rozkochany w powieściach Stendhala!
A jednak.
Ale! To doskonałe romansidło, mówię bez cienia ironii. Zabierzcie ze sobą na wakacje i urońcie łzę wzruszenia -
Córka Robrojka, polecam.
(Zasłonę milczenia spuszczę na wątek Nutrii i dziadzia Robrojka...)
Kombajn zrobił swoje, kombajn jedzie dalej.
Imieniny.
Zapowiadało się cudnie. Do Pyzy pałałam wielką sympatią więc ucieszyłam się, że natychmiast znalazła się dla niej aż trójka adoratorów i to jakich! Chłopaki z krwi i kości, jak jeden mąż, bracia Lelujka. Oto męscy bohaterowie na jakich czekałam. Pikanterii fabule dodawał majaczący w tle prymus Schoppe...
Pierwszym zgrzytem był dla mnie pomysł na spędzenie imienin braci L - trzy dni z rzędu umyślili sobie zabierać Różę na randki, każdy po kolei. Koncept niesmaczny i trudno mi sobie wyobrazić, że dziewczyna tak wrażliwa i rozsądna jak Róża zgodziła się na coś takiego.
(Zaraz zaraz. Co chciałaś, Jarecka? Grzyby ma? Nie? Historię ma na temat? No to dawaj, byle szybko)
Może się to wydać niewiarygodne, lecz dokładnie nazajutrz po pierwszej randce Jareckiej, tej z Januszem Pyziakiem, miała miejsce druga. Druga randka w życiu, z kolegą z klatki. Zupełnie nieoczekiwanie zaprosił on Jarecką na... zgadniecie? Tak, spacer. Chłopak opowiadał szeroko o swoich licznych zainteresowaniach takich jak lotnictwo, muzyka, gra na gitarze - Jarecka też naonczas na gitarze grała, więc był wspólny temat; zresztą kolega ów wypytywał też Jarecką z zainteresowaniem o jej pasje, rozmawiało się niezgorzej i Jareckiej było bardzo, bardzo przykro, gdy musiała odmówić wspólnego wyjścia do kina. A musiała odmówić, bo wiedziała, że nie jest w stanie spełnić romantycznych oczekiwań tego przemiłego chłopaka.
I dlatego właśnie (dziękujemy, Jarecka) uważam, że Róża powinna wyczuć niesmak tej sprawy i jeśli żadnym z Lelujków nie była zainteresowana na poważnie, mogła uciąć sprawę, wymyślić jakieś przyzwoite rozwiązanie.
Ale to oczywiście taki zarzut-nie zarzut, każdy człowiek jest inny i nie ma co dywagować. Ale oto nadciąga porażka
Imienin! Prymus Schoppe ni z gruchy ni z pietruchy dosiadł białego rumaka i zaczął gadać niemal wierszem. I już, od ręki - spacer pod gwiazdami, romantyczne wyznania, Różo, będziesz moją, poznaj moją rodzinę, love forever - hop, siup, koniec książki.
Pozostałam z niemądrze otwartą buzią i tak trwam.
Prymusa Schoppe nie znoszę szczerze, mówię od razu.
Jak miło, że w kolejnym tomie niewiele o nim. Jest za to prawdziwy festiwal zdumień, jak dla mnie.
Tygrys i Róża. Splot najbardziej nieprawdopodobnych wydarzeń, z jakimi dotychczas miałam w
Jeżycjadzie do czynienia.
Pokrótce - Tygrys samowolnie udaje się do Torunia w poszukiwaniu ciotki.
Mamy późne zimowe popołudnie (czyli - ciemno), Robert Rojek, uosobienie odpowiedzialności, samotny lecz doskonały ojciec, zauważa w obcym mieście córkę najlepszej przyjaciółki. Że od razu się do Laury nie odzywa - jeszcze zrozumiem. Jest jednak na tyle zaniepokojony tym spotkaniem, że postanawia nie spuszczać jej z oka. Widzi, że dziewczę znika w jakimś mieszkaniu, wciąż niespokojny idzie do hotelu - i dopiero o północy przychodzi mu do głowy, że może wypadałoby zadzwonić do matki tego dziecka (14 lat)! Naprawdę, nie przyszło mu do głowy wcześniej, że Gaba może tymczasem szaleć ze strachu o dziecko; jemu, takiemu troskliwemu ojcu, niezawodnemu przyjacielowi z komórką w kieszeni płaszcza?
Chora, gorączkująca Laura nocuje w mieszkaniu ciotki, pod opieką tejże ciotki współpracownicy (dlaczego pani Oleńka nie pracuje pod nieobecność szefowej we własnym domu - kolejna zagadka).
Rano dziecina budzi się i chce zadzwonić do domu. I - dacie wiarę? - Oleńka odmawia, bo połączenia są takie drogie!
W tym momencie trzeba było mnie mentalnie cucić. Padłam na myśl, że moje własne dzieci w fazie sturm und drang mogą trafić na taki koktajl "odpowiedzialnych" dorosłych.
W istnienie osób takich jak Alma Pyziak oczywiście nie wierzę, lecz w pełni uznaję, że dla fabuły konieczne są tak nieskazitelne szwarccharaktery, więc - kupuję. Ponieważ jednak Alma jest bardzo niemiła, pani Oleńka zabiera Laurę do swojego mieszkania, by tam przeczekała te kilka godzin, jakie pozostały do odejścia pociągu do Poznania. W domu pani Oleńki Laura znów zapada w gorączkowy sen a Oleńce - żal budzić, gdy nadeszła pora! Niechże spędzi jeszcze jedną noc w obcym mieście, u obcej osoby!
Tu znów szlag mnie trafił i zaczęłam podejrzewać tę Oleńkę o naprawdę brzydkie rzeczy; w moim odbiorze pozostaje ona psychopatką. Około dwudziestej pojawia się na szczęście dzielny Robert. I znów - już wie, że Laura wyjechała bez wiedzy matki, że ta matka martwi się i czeka na wieści - lecz spokojnie zostaje u Oleńki na kolacji i dopiero dwie godziny później dobywa swej komóreczki by oznajmić, że już jedzie.
To się nie trzyma kupy, to jest jak zły sen.
I na tym pozwolę sobie skończyć na dziś, kombajn trzeba naoliwić, zatankować. Robota czeka.
C.D.N.
PS. Tytuł posta jest parafrazą powiedzenia mojej polonistki. "Kombajnem przez epoki" - tak komentowała powierzchowne wypracowania na dużych, przekrojowych sprawdzianach.