Oto nastąpił dzień, którego Jaśnie Panicz wyglądał jak Gwiazdki!
Którego jego matka oczekiwała jak ścięcia.
I to bardzo nieładnie ze strony kosmosu, że tak zapętlił koordynaty. Okazało się, że Jarecki nie może zawieźć Jaśnie Panicza na jego pierwsze zajęcia na Politechnice, nie może też zostać z młodszym potomstwem w domu i w ogóle, musi wyjść z domu o szóstej rano. Jarecka może oczywiście zawieźć dzieci do Szwagrów i radzić sobie sama, cóż począć.
- Co?? - biadoliła Jarecka - mam pchać się sama do centrum? I tam parkować?
- Najlepiej jakbyś pojechała eskaemką. Potem możecie sobie podjechać kawałek metrem.
- Co?? Z wózkiem? Przez bramki?
Wszechwiedzący Narrator oczywiście bierze pod uwagę, że niniejszy tekst może być w pewnych (rozległych) kręgach kulturowych zupełnie niezrozumiały. Ostatecznie osoba, która wychowała się w mieście, lat ma mniej niż sto i nie cierpi na żadną manię nie powinna mdleć na myśl o podróży komunikacją miejską.
Ale komunikacja to jedno! Te wraże pociągi i podstępne kolejki, złośliwe autobusy! Na końcu ich trasy i tak czeka Jarecką obca uczelnia pełna drzwi i schodów - i jeszcze Jarecki mówi, że spóźnić się nie można! Że nie wpuszczą.
Tu Jareckiej wyobraźni przedstawił się Jaśnie Panicz, któremu zamknięto drzwi na upragnione zajęcia przed nosem a w innym, równie mrocznym, odcinku - zobaczyła siebie i synów błądzących bezdrożami Metropolii, która, jak Czytelnicy może pamiętają, na dzień dobry wyrychtowała Jarecką tak, że wsadziła ją w tramwaj jadący w dokładnie przeciwnym kierunku!
Odcinków było ze sto a fabuła obejmowała nadzwyczajne korki, skradzione szyny, zgubione bambetle, kontrolę biletów, które Jarecka akurat zgubiła, deszcze, grad i terrorystów.
A człowiek żyje sobie na Zaogoniu tak spokojnie i wesoło! Wszędzie wozi pupkę autkiem. Dwa kilometry w jedną - do szkoły, dwa w drugą - do Lidla, gdzie zawsze na parkingu czeka miejsce dla rodziny.
W przeddzień hekatomby Jarecka przyczaiła się na Jareckiego i napadła nań ledwie się wtoczył biedak, słaniając nogami, do domu.
- Postanowiłam pojechać samochodem aż do jakiejś stacji metra i dojechać do Politechniki metrem - oznajmiła straceńczo.
No, jak tam chcesz, powiedział Jarecki. I jako człowiek czynu zasiadł do laptopa, gdzie przecierając oczy ze zmęczenia pokazał jej mapę stacji metra X, na której Jarecka miała wsiąść, by dotrzeć do celu. Było to żenujące, albowiem Jarecka była na tej stacji setki razy; na użytek chwili Jarecki jednak dokładnie zanalizował zagadnienia takie jak winda i kiosk z biletami.
- A zaparkujesz sobie tu - wskazał parking "parkuj i jedź".
A Jarecka znowu w lament.
- O Boże! Znowu bramki! Szlabany łykające bilety! A na takich parkingach jest nisko i stromo i ja się boję! A jak stamtąd wyjdę z wózkiem?
- Ale dlaczego właściwie nie chcesz jechać eskaemką? Podjedziesz sobie na Prawie-Zaogonie, tam, skąd mnie często odbierasz, wsiądziecie w pociąg...
Tu Jarecki wyznał, że od biedy, Jarecka wcale nie musi w centrum wsiadać w metro, pójdzie sobie pieszo, całkiem prostą drogą i to nie potrwa nawet długo. Nastąpiła więc analiza mapy i rozkładu jazdy pociągów.
- ...a powrotne macie takie: albo o... - zaczął Jarecki.
- Jakie powrotne? Z powrotem zaczekamy na ciebie! Wracam tylko z tobą, samochodem!
- Rzeczywiście, do tej pory powinienem skończyć pracę... - zastanawiał się Jarecki.
- Zaczekamy tyle, ile będzie trzeba - zapewniła żarliwie Jarecka.
Potem nastąpiła jeszcze wnikliwa analiza planu jaśniepańskich zajęć i i ich lokalizacji na terenie kampusu, i - w imię Ojca! - Jarecka poszła spać. Nie zasnęła bynajmniej, bo dręczyły ją pytania; o której musi wstać, by zebrać dzieci, odstawić dziewczynki do Szwagrów, kupić bilety, wybrać pieniądze z bankomatu (bo nie są to czynności, które by na Zaogoniu można było zrobić "przy okazji") a przede wszystkim - zdążyć.
I jeszcze uwierało Jarecką wspomnienie tej chwili, gdy Jaśnie Panicz dowiedział się, że to ona, nie Jarecki, zawiezie go na zajęcia.
- A ty sobie poradzisz? - zapytał nieśmiało.
- Synu! - wzburzyła się Jarecka - z czym mam sobie nie poradzić? Co to ma znaczyć?
Jaśnie Panicz nie wyglądał na przekonanego i Jarecka też przekonana nie była.
Tymczasem ów dzień nastał i oto widzisz Czytelniku przez mgłę poranka, jak samochód Jareckiej skręca z drogi, co jak strzelił wiedzie do Metropolii, ku Prawie-Zaogonie Railway Station.
(Uwierz, Jarecka w tym momencie klnie, albowiem tak jasno jak nigdy do tej pory zdaje sobie sprawę, że nie ma żadnej - i to jest prawda! - powtórzmy: żadnej realnej przeszkody, by nie mogła dojechać samochodem pod sam gmach Politechniki)
Wsiadłszy w pociąg Jarecka poczuła się pewniej.
Wysiadłszy jeszcze pewniej.
A już zupełnie pokrzepiona była rozpoznając w korytarzach uczelni swoich towarzyszy niedoli; rodziców i dziadków studentów-juniorów. Wszyscy wyglądali podobnie, jak surykatki.
Piątek zachował się bardzo ładnie. Zasnął jeszcze w drodze z kolejki na Politechnikę i snem sprawiedliwego przespał tę godzinę, która Jaśnie Paniczowi pozostała do rozpoczęcia ćwiczeń z architektury (żeby się nie spóźnić, żeby się nie spóźnić!), kolejną, którą Jarecka przesiedziała w kafejce kojąc nerwy kawą (nic specjalnego, jak w domu - cytując klasyka -> KLIK) i jeszcze pół następnej, kiedy to Jaśnie Panicz słuchał wykładu o samolotach bezzałogowych a Jarecka siedziała na ławce pomiędzy budynkami uczelni gapiąc się w zachwycie na jesień.
I kiedy po zajęciach, odnalazłszy przy pomocy innej surykatki drogę do głównego wyjścia, opuściła wraz z synami pompatyczny gmach Politechniki, natychmiast zadzwoniła do Jareckiego, że nie, phi, nie będziemy czekać na ciebie pół godziny, wrócimy sobie kolejką!
Pomyśleć, że tak niewiele brakowało a ominęłaby Jarecką taka przyjemna wycieczka!
Okazało się bowiem, że w grupie Jaśnie Panicza jest jego kolega z klasy.
Z Zaogonia.
P.S. Może to zbyt wiele, lecz Jarecka z pewną nieśmiałością oczekuje od Państwa Czytelników słów otuchy, a konkretnie takich, że są na świecie jeszcze inne pierdoły takie jak ona.
Są... ja odkąd namieszali z pociągami i trzeba wiedzieć strasznie dużo przy kasie by kupić bilet, a potem jeszcze nie wiadomo czy się wsiadło do właściwego... całkowicie zrezygnowałam z jeżdżenia koleją, no chyba, że z kimś doświadczonym ;)
OdpowiedzUsuńA biletów miejskich jest sto tysięcy odmian i skąd ja mam wiedzieć, jaki mi potrzebny?
UsuńDobrze, że Jarecki wie.
Jakbym czytala o sobie, takiej sprzed laty.
OdpowiedzUsuńWydostac sie z Z. kolejka, potem metrem do siostry z wyboru..Z maluchem pod pacha, oj. Ale jak juz poszlo, to zapuszczalam sie coraz dalej.
Gratulacje za pokonanie swych obaw!
Hola hola! Żeby tylko komu nie przyszło do głowy myśleć, że następnym razem będę już wyluzowana!
UsuńBędzie, niestety to samo ;)
A przecież pamiętam, że jak miałam mniejsze (i w ogóle mniej) dzieci, robiłam sobie miejskie wycieczki...
Hehe... Jarecka o mnie pisze, tylko czy w moim wypadku skończyłoby się tak bezstresowo, to nie wiem... :)
OdpowiedzUsuńJa się ciągle spodziewałam katastrofy, bo możliwości było bez liku :)
UsuńWe mnie Jarecka otuchę znajduje wielką:)) Dla mnie Jarecka jest niemalże niczym idol, bo - ma PRAWO JAZDY i ogarnia codzienną logistykę ze swoją rodzinką a do tego szydełkuje, szyje, rysuje, bloguje itp. Wymieniać dalej? :)) Dałaś radę z Politechniką, to dasz radę ze wszystkim. Niemożliwe staje się możliwe:))
OdpowiedzUsuńPs. Ja to bym musiała pewnie rowerem popylać:)))
Fakt, iż posiadam prawo jazdy, rzeczywiście budzi we mnie nieustanne zdziwienie. To jest coś absolutnie wbrew mojej naturze! A trzeba dodać, że decyzja o zrobieniu prawka była moja własna, nieprzymuszona czynnikami zewnętrznymi. Oczywiście te same czynniki zewnętrze przyszły mi z pomocą - teść instruktor jazdy na przykład. Jeździł ze mną dwie - trzy godziny dziennie, codziennie. Dziećmi zajmowały się babcie...
UsuńNo i zdałam za drugim razem, kilka miesięcy potrzymałam papier na półce a jak wsiadłam za kółko natychmiast rozbiłam samochód. Serio :)
Jarecka o mnie nie pisze ale rozumiem Jarecką ;) poczatki są zawsze trudne ;)
OdpowiedzUsuńPoczątki czego? Chyba demencji :DDD
UsuńJarecko, takie i ja mam doświadczenia z Metropolią:) Szlabany łykające bilety, obce korytarze, drzwi - to koszmar:)
OdpowiedzUsuńUrban jungle. Miejsce dla twardzieli :/
UsuńBrawa Jarecka :)
OdpowiedzUsuńPodobne katusze przezyłam jadąc z najstarszą na konkurs do swego byłego miasta studenckiego. Przeżywałam, przeglądałam mapki i gryzłam paznokcie. Podczas wyjazdu okazało się, że miasto pamiętam w miarę. Numeru podmiejskiego nie zmienili ;) Znalazłam nawet ulubioną tanią księgarnię, McDonaldsa ;) i trafiłam do przyjaciółki. Tylko niechęć do jazdy zapchanymi podmiejskimi pchnęła mnie do długiego spaceru zamiast posiłkowania się transportem miejskim ;) Koleżanka i własny mój mąż mieli ze mnie ubaw ale córa była zachwycona super długim spacerem po zatłoczonym mieście a do tego przejściem i obom Akademii Medycznej, KULu i prawie UMCSu ;)
Z dzieciństwa pamiętam, że całonocna podróż pociągiem naszej sześcioosobowej rodziny na wakacje (z przesiadkami, bez rezerwacji) to była fantastyczna przygoda! Nie mogłam pojąć, dlaczego moja mama tak się denerwowała na długo wczesniej!
UsuńTrochę jej odpuszczało, jak nad ranem docieraliśmy do tego miasta, o którym piszesz i piliśmy kawę/herbatę w Warsie. Potem już "tylko" jeden pociąg i PKS :)
Tak, Jarecka. Odkryłaś z wielkim rozmachem to, co my wszystkie chowamy po najdalszych kątach świadomości. Te wszystkie czyhające niebezpieczeństwa, analiza mapy do najdrobniejszego szczegółu, przewidywanie, czy pies przy drzewie podniesie prawą czy lewą łapę, czy strumień moczu nie zaburzy trajektorii planety. Tiaaa.
OdpowiedzUsuńOtóż to właśnie! Otóż to właśnie!
UsuńA jak już wszystko pójdzie zgodnie z planem, to sie skarpeta w bucie zwinie i szlag trafi dobre samopoczucie.
Jarecko - dzielna Niewiasta z Ciebie!
OdpowiedzUsuńJa to akurat z jazdą samochodem po metropolii i innej poli nie mam- nie przeraża mnie.
Ale ja nie uwielbiam tych tłumów i tempa , szybko , przesiadka i tak dalej...
Czego Matka nie zrobi dla Dziecka, pokona swoje olbrzymy , przekroczy własne granice.....
Gdy już zrobi ten krok to przychodzi radość a gdy jeszcze dziecka zadowolone to sukces jest .
Pokonałaś swojego olbrzyma- jestem z Ciebie Jarecko dumna ;-)
Ostatnio zuważyłam, że paradoksalnie bez dzieci czuję się... bezradna. Obecność dzieci wyzwala we mnie waleczność :) Też tak masz? E, Ty chyba z natury jesteś waleczna :)
UsuńI ja to samo przeżywam. Jak tylko pomieszkam trochę na wsi z dala od miasta i jestem zależna od mojego M to zaraz się odzwyczajam od wszystkiego. Wszędzie mnie wozi samochodem, bo prawo jazdy nie dokończyłam robić, a później samej gdzieś pojechać to wielki problem. Czuję się dziko zagubiona:) a teraz z wózkiem to już całkiem stres będzie.
OdpowiedzUsuńROzumiem to doskonale :/
UsuńKochana, ja wszędzie samochodem, ale przygotowania wyglądają podobnie. Muszę sprawdzić w internecie, dokąd mam jechać, poprosić jaśnie internet, żeby mi opracował trasę, potem drukarkę, żeby ją ładnie wydrukowała- mapkę plus info, w którą stronę gdzie mam skręcać i potem jadę. Oczywiście, zawsze, ale to zawsze na ostatnią chwilę, bo przecież "to blisko i na pewno zdążę". I na koniec parkowanie, które akurat stresuje mnie najmniej w takich przypadkach, bo ja jestem z tych, co są przekonani, że "jakoś to przecież będzie". Jazdy z ekipą autobusem i metrem sobie nie wyobrażam. Pewnie bym któreś dziecko zgubiła.....
OdpowiedzUsuńWięc głowa do góry- nie jest z Tobą źle :)
Zumi.pl ma we mnie wierną użytkowniczkę. Ja mam tak, że zapamiętuję sobie nazwy ulic, którymi mam jechać - jakoś tak mam pamięć do nowych słów ;) Tak mi najłatwiej.
UsuńOch, jakbym o sobie czytała! Też nie mogę zasnać, gdy mam jechać w nowe miejsce i jak niby po latach jeżdżenia samochodem miałabym ogarnąć komunikacje publiczną a aglomeracji? A samochodem jechać w nowe miejsce? Na pewno się zgubię (nawet z nawigacją). Na pewno nie będzie gdzie zaparkować. A jak już zaparkuję, to jak ostatnia pierdoła, strasznie daleko i za lasem :) A z dziećmi to już w ogóle, zapomnij, stres potrójny.
OdpowiedzUsuńWiec Jareckiej gratuluję i jestem z niej niezmiernie dumna. Życzę wielu równie udanych wycieczek, acz nie poprzedzonych taka dawką stresu :)
He, he, nie dalej jak wczoraj wykręciłam kilka kółek po pewnej metropolitalnej dzielnicy w poszukiwaniu miejsca parkingowego. W końcu zaparkowałam tak, że po chwili wróciłam z kolegą i on poprawił :P
UsuńJarecko co to za zajęcia, zainteresowała mnie ta architektura.
OdpowiedzUsuńZajęcia za każdym razem są na inny temat. Wygląda na to, że w tym projekcie chodzi o to, by dzieci oswoić ze specyfiką studiów na uczelni wyższej. Trzeba przyznać, atmosfera uczelni ma w sobie coś magicznego :)
UsuńWidzisz Jarecko doznałaś moich zmagań co wyjazdowych, choć nie pociągiem ale 3-4ma autobusami i często metrem, tak właśnie się pcham z dziećmi do miasta często łapiąc wymiot tego lub owego w torebkę i dyskutując czemu nie wisieć na poręczy a siedzieć na fotelu :) nie jestem posiadaczka ani prawa jazdy, ani tym bardziej samochodu, rowerem co najwyżej bym sobie mogła, gdybym sama była. Dzieci kochają takie podróże a ja nie zawsze. Fajnie, że wam było fajnie.
OdpowiedzUsuńByło fajnie, bo: BYła piękna pogoda, Piątek spał jak zaklęty a grupa Jaśnie Panicza akurat miała i ćwiczenia i wykład w jednym budynku - niemal w sąsiednich salach (inne grupy zasuwały po kampusie).
UsuńSzczęśliwy układ planet :)
ALe postanowiłam, że czas wdrożyć wycieczki miejskie (czyt. komunikacją miejską) do repertuaru :)
Jarecko kochana, u mnie dochodzi jeszcze windofobia przy przesiadaniu się na przystankach przy "trasach": toruńskich, łazienkowskich, wisłostradach i innych takich wielopoziomowych. Po schodach wózka z niemowlakiem pod pachą nie wciągniesz, windy nieczynne bądź zamienione w toalety (raz trafiłam nawet na taką z "grubszą sprawą", ewidentnie ludzkiego pochodzenia). Jak sobie wyobrażę, że w wyniku awarii mogłabym utkwić w środku na parę godzin, jestem gotowa przejść parę kilometrów piechotą w poszukiwaniu dogodnej przesiadki...
OdpowiedzUsuńNo właśnie, wizja wind mnie przerażała. Z czasów, gdy JP był mały pamiętam taką windę w okolicy ronda Dmowskiego - z wyglądu ciemny zaułek. Trzeba było w ten mroczny zasikany zaułek wejść i przycisnąć panel na ścianie. Winda miała w ogóle ze dwie ściany - reszta stała otworem na brudne ściany. Dopóki się panel naciskało, dopóty winda jechała. KOsmos. Fuj. Oczywiście produkty defekacji po kątach.
UsuńJarecka jest strasznie ale to strasznie dzielna!!! Ja też wożę się samochodem (od którego jestem uzależniona), a kiedy ostatnio MUSIAŁAM podróżować komunikacją miejską... o mało nie zginęłam! Zaledwie jedna przesiadka autobusami - samochodem 10 minut drogi (!). Wyruszyłam z domu godzinę przed czasem, a na miejsce dotarłam dwadzieścia minut za wcześnie. I przez pomyłkę skasowałam o jeden bilet za dużo. Nerwowa nadgorliwość. Jarecka jest dzielna!!!
OdpowiedzUsuńA ja oczyma wyobraźni widzę CIę w tramwaju! :))))
UsuńTaaa. Ja też wszędzie jestem za wcześnie.
Dolaczam do wspolnoty matek przesiadujacych pod salami wykladowymi :-)
OdpowiedzUsuńAha, więc jako Trójka Klasowa musiałaś Dynię na ten puzon? ;D
UsuńDerekcja zalatwila mi miejsce. Po znajomosci ;-)
UsuńI pod salami z aikido, basenem, łyżwami . Mam prawo jazdy, samochód tez. Stoi na parkingu. Pod nosem. I co? Albo jadę mężem albo taksówką. Taka pierdoła o!
OdpowiedzUsuńWIem, ze to częste. Moje prawko też odleżało swoje. Pewnie by leżało dalej, gdyby nie zagrożona ciąża. Trzeba było jednak zacząć pupkę wozić, choć nieraz sie zastanawiałam, czy stres związany z prowadzeniem pojazdu mechanicznego nie jest dla dziecka (Trójki) gorszy niż dziesięć km spaceru dziennie :)
UsuńAle bohaterem tego wpisu jest JP, a Wy ciągle o tych autobusach! Politechnika? Architektura? Loty bezzałogowe?
OdpowiedzUsuńJaśnie Panicz zapytany o wrażenia był równie wymowny jak jego godfather :)
UsuńO szczegółach więc nie ma skąd zaczerpnąć wiedzy :)
hihihihihihiihihihihihiihihihi :) uwielbiam Cię czytać hahahahahahahaha:) i kompletnie nie wierzę w Twoje "pierdołowanie" :P
OdpowiedzUsuńserio serio :P
UsuńMam to co tydzien w sobote rano, kiedy mam zdazyc ze starszakiem na basen taszczac malolate pod pacha. Tam na szczescie mozna sie spoznic ;)
OdpowiedzUsuńJak co tydzień to już sobie pewnie opracowałaś strategię :)
UsuńOj Jarecko, są i większe jeszcze pierdoły, na ten przykład - Apaczowa. Prawo jazdy na półeczce od lat 14, funkiel-nówka, nie śmigane, leży tylko i nóżką przebiera, kiedy Apaczowa zechce użyć. A ona nie zechce już raczej, oj nieeee, nawet do sklepu po mleko w deszczu, gradzie, po błocie i bez kaloszy pójdzie piechotą, jeśli akurat szofera pod ręką brak. A gdy studiowała w Gdańsku, to i zdarzyło się, że na łące jakiej wysiadła z komunikacji miejskiej, gdzie już nawet chyba maszynista zdziwiony był, że ktoś tam jeszcze jedzie, choć już pogubionych studentów tez pewnie setki oglądał. Także jakby JP kiedy jaką super nawigację do babskiej torebki doczepianą wymyślił, co gada i na miejsce poprowadzi, podpowie jaki bilet kupić i takie tam, to się Apaczowa już niniejszym w kolejce ustawia.
OdpowiedzUsuńHIstorii o tym, dokąd dojechałam chcąc dojechać gdzie indziej mogłabym opowiedzieć bez liku. Raz nawet zbeształam konduktora, że robi sobie ze mnie żarty wpierając mi, że tympociągiem nie dojadę tam gdzie chcę. Pan okazał sie bardzo miły i przez gigantyczny labirynt torowiska na zajezdni odprowadził mnie do stacji. Ech, przygoda...
UsuńTemat zapodam JP :)
O tak, droga Jarecka... ja też miewam takie lęki, ale najlepsze jest, kiedy lęki okazują się bezzasadne, a ja tak dzielna :)
OdpowiedzUsuńBezzasadne czy nie - pomartwić sie trzeba :))
Usuńdobrze że mieszkam daleko poza stolycą ;-)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
ivonesca
Ja tam na stolycę złego słowa nie powiem - acz cieszę sie niezmiernie, że mieszkam z dala :)
UsuńPrzebij piątkę Jarecka pierdoło! Ja Ci tam słodzić nie będę, żeś dzielna, że poradziłaś sobie i takie tam.. bo wiem, z doświadczenia, że nic Ci z tych pochwał, przy następnej wyprawie w nieznane problemy spiętrzą się "same" znów :) Ale za to przy następnej wyprawie na politechnikę będziesz już pro. ;)
OdpowiedzUsuńNastępnym razem to już pojedzie Jarecki.
UsuńW sumie szkoda, bo wyczaiłam nieprawdopodobną księgarenkę po drodze na PW. Nie mogłam się tam wkitrać z wózkiem ani zostawić Piątka pod witryną, bo chodnik wąski. Pogapiłam sie tylko przez szybkę...
To się zabierz z Jareckim incognito w bagażniku, czy coś..
UsuńJa to mam jeszcze taką strategię - martwię się na zapas.Jak się tak pomartwie, to zwykle wszystko idzie jak z płatka, a jak nie daj Boże zapomnę się pomartwić lub lekkomyślnie uznam, że jakośtobędzie, to klops na całego. Zawsze, ale to zawsze działa. Polecam! ;)
Tak, też to praktykuję. I nie lubię, jak mi się nie daje czasu na pomartwienie się i postresowanie :)
UsuńJestem o kilka spóźniona na ten wpis, ale czytam sobie i widzę siebie! Najśmieszniejsze jest to, że zanim poślubiłam mojego Szofera ;) wozilam się sama wszędzie!!! A teraz jak mam wsiąść za kierownicę to o niczym innym nie myślę tylko planuję trasę, a potem to już się tylko trzęsę ;) pozdrawiam
OdpowiedzUsuń